"Jedna z gazet napisała, że wdałem się w bijatykę i złamałem jednemu z rywali szczękę. To totalna bzdura" - zapewnił Michalczewski w "Super Expressie". "Gdybym to ja bił, nie skończyłoby się tylko na złamanej szczęce. Przecież ja trenowałem przez 25 lat, a przeciw sobie miałem jakichś gnojków z siłowni..." - dodał były mistrz świata. "Tak to jest, że po pijaku każdy jest chojrakiem. Pewnie gość chciał się sprawdzić z byłym mistrzem świata. W pewnym momencie rzucił w nas stolikiem. Miał szczęście, że nic się nie stało Basi, Tomkowi ani mnie. Bo wtedy z kochanego tygryska zamieniłbym się we wściekłego tygrysa!" - powiedział Michalczewski, który na zawodowym ringu stoczył 50 walk. "To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, bo nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś mnie zaczepiał w knajpie. Zawsze kibice mieli duży respekt. Bardzo mi przykro, że tak wyszło. Teraz niektóre media już szukają sensacji, że 'Tygrys' komuś wpier... A sensacja by była, gdyby ruszyli Basię lub Tomka. Wtedy bym im nie darował!" - tłumaczył "Tygrys". Poszkodowany niczego nie zgłosił na policję, a nawet nie został na noc w szpitalu. Sprawa została więc zamknięta.