Jedną z tych obron, było zwycięstwo nad Polakiem Andrzejem Fonfarą, odniesione 24 maja ubiegłego roku. Początek sobotniej walki był spokojny. Mistrz szukał miejsca, by uderzyć lewym na korpus. Pretendent z kolei czekał na jego błąd, widząc swoją szansę w kontrze z prawej. Ale po spokojniejszej pierwszej rundzie, już w 40. sekundzie drugiej, Kanadyjczyk trafił bezpośrednim lewym na szczękę rywala. Ten zachwiał się, był wyraźnie ranny, lecz już po kilku sekundach doszedł do siebie. Przed przerwą zainkasował jednak jeszcze dwa takie lewe, choć już nie tak mocne. W trzeciej odsłonie miejscowy "Superman" skoncentrował się na uderzeniach na korpus, robiąc sobie tym samym miejsce na decydujący cios na górę. Bika przyjmował wszystko bez zmrużenia oka i nawet odważniej zaczął odpowiadać obszernym prawym sierpowym. Kameruńczykowi z australijskim paszportem udało się w czwartym starciu wciągnąć przeciwnika w chaotyczne wymiany, wręcz trochę bijatykę, ale nawet w tym elemencie czempion był lepszy i skuteczniejszy. Piąta runda to istny popis obrońcy tytułu. Co chwilę z doskoku karcił oponenta potężnymi bombami, a w jej połowie, po akcji prawy-lewy, wstrząsnął nim. Pretendent padł na deski, ale po ciosie Stevenson też trochę odepchnął Bikę, dlatego sędzia nie zdecydował się na liczenie. Przed przerwą na głowę Biki spadło jeszcze kilka bomb. Na początku szóstego starcia, po kolejnym lewym sierpowym Stevensona, pod Biką aż ugięły się nogi, lecz czempion czuł się tak pewny swego, że spokojnie i konsekwentnie robił swoje. Czterdzieści sekund przed końcem nacierający challenger nadział się na kapitalną kontrę z lewej ręki i po raz pierwszy był liczony. Szybko się poderwał i dotrwał do gongu. A po nim - pomimo iż wciąż zbierał bardzo dużo ciosów, nieustannie parł do przodu, licząc iż uda mu się jednym uderzeniem zmienić losy walki. Ósme starcie co prawda nadal stało pod znakiem przewagi mistrza, ale rywalizacja zaczęła się powoli wyrównywać, a naturalizowany Australijczyk radził sobie coraz dzielniej. Po krótkim kryzysie Stevenson "wrócił" doskonałą dziewiątą rundą. Znów był wyraźnie szybszy od przeciwnika, karcił go swoimi kontrami, a w samej końcówce posadził go na tyłek bezpośrednim lewym prostym. Gdy jednak sędzia skończył liczyć do ośmiu, zabrzmiał zbawienny dla pretendenta gong. W dziesiątym starciu Adonis wyraźnie szukał nokautu, zaś Sakio walczył o przetrwanie. Twarda szczęka i niezwykła determinacja pozwoliły mu przetrwać te trudne chwile. W jedenastej odsłonie Bika zaskoczył nawet mistrza raz lewym, raz prawym sierpem, ale wciąż to Kanadyjczyk był stroną dominującą. W ostatnich trzech minutach dał się najpierw wyszumieć rywalowi, by znów zaznaczyć i zaakcentować końcówkę swoimi bombami. Kiedy więc zabrzmiał ostatni gong nie było wątpliwości. Sędziowie punktowali na korzyść reprezentanta gospodarzy 115:111, 116:110 i 115:110.