Artur Gac, Interia: Zacząłbym od pewnej chronologii, która jak na dłoni pokazuje sytuację w boksie zawodowym, bowiem bardzo długo przyszło czekać na komunikat odnośnie twojej kolejnej walki. W teorii ktoś mógłby sobie pomyśleć: facet ma pas mistrza świata, więc w zasadzie jedyny problem, jaki może mieć on sam i jego zespół, to kłopot bogactwa. Tymczasem sam nie po raz pierwszy przekonałeś się, jak wiele meandrów czyha w boksie zawodowym, a droga do atrakcyjnej walki - o stawkę i na dobrych warunkach - jest mocno wyboista i kręta. Łukasz Różański, mistrz świata kat. bridger federacji WBC: - Powiem tak: można było wziąć inne możliwości, teoretycznie łatwiejsze, bo przecież jest to dobrowolna obrona należącego do mnie pasa. Ewentualnie pojechać gdzieś za granicę i zawalczyć w wadze ciężkiej, także tam szukając oferty. Jednak stwierdziłem, że skoro miała być walka wyjazdowa, ale się "rozjechała", to najlepszą opcją dla kibiców będzie wyjście naprzeciw ich oczekiwaniom. Chciałbym podkreślić, że to jest walka dla nich, bo tak naprawdę dzięki nim te pojedynki mogą odbywać się w Rzeszowie. Kibice przychodzą regularnie i licznie na moje walki, wspierając mnie w każdym momencie. Oczywiście również miasto Rzeszów jest dużym zapleczem, będącym czymś na kształt fundamentu, na którym można wznosić ten bokserski projekt. Wszystko to razem wzięte powoduje, że w stolicy województwa podkarpackiego można realizować tak duże gale. Właściwie powiedziałbym, że miasto, moi główni sponsorzy Fibrain i Lotto, a od teraz także Texom oraz kibice, którzy nigdy nie zawiedli, tworzą swoisty mój team. Absolutny hit z bitwą Polaka o mistrzostwo świata. A to nie koniec wielkich wiadomości Łukasza Różańskiego Czyli oferty w teorii łatwiejsze były na stole? - Owszem i mogłem je wziąć, ale z racji tego, że kibicom należą się emocje, a ja chcę im je dawać, nie mogłem postąpić inaczej. Dlatego naprzeciwko mnie stanie rywal o uznanej klasie. I uważam, że będzie wzbudzał odpowiednie emocje. Nie ukrywam, że jest to dla mnie trudny przeciwnik. Myślę, że najtrudniejsza opcja, jaką mogłem wybrać, więc tym bardziej wierzę, że moi fani to docenią i będą zadowoleni z takiego obrotu wydarzeń. Długo ważyłeś argumenty, czy jednak nie skorzystać w pełni z przywileju dobrowolnej obrony? Ona właśnie po to jest, aby nie brać teoretycznie najgroźniejszego rywala, tylko sięgnąć po "bonus". - Odpowiem ci bardzo szczerze: owszem, były jakieś rozmyślenia w którą pójść stronę, ale po długich negocjacjach z promotorem stwierdziłem, że po prostu kibicom należą się wielkie emocje. Stąd taka walka. A w tym wszystkim ja sam chciałem mieć naprzeciwko siebie duże nazwisko. Miałem sporo dostępnych nazwisk z czołowej "15" i myślę, że jest tam kilku zawodników, którzy chętnie przyjechaliby do Rzeszowa i byliby dla mnie mniejszym zagrożeniem, ale wychodzę z innego założenia. Ja już nie mam czasu na to, żeby czekać, czekać, czekać... I myśleć o czymś tam... Nie spadłem z księżyca, wiem że lata mi lecą i chcę dużych wyzwań. A Okolie to dla mnie wyzwanie i motywacja do treningów. I uważam, że kibice będą mieli sporo frajdy. Pamiętam doskonale naszą rozmowę z końcówki stycznia, gdy wprost wyrażałeś już bardzo duże zniecierpliwienie. W zasadzie, gdybyś wówczas poszedł w pełni za zapowiedziami, to po kilku dniach dokonałbyś sporej rewolucji w swoim zespole. Czytałem między wierszami, że jesteś na skraju radykalnej decyzji, a mianowicie jeśli relatywnie szybko nie doczekasz się zakontraktowania pojedynku, to byłeś gotów podać sobie ręce z promotorem Andrzejem Wasilewskim i pójść w inną stronę. Tak było? - Potwierdzam, rzeczywiście tak było, ale w końcu wszystko złożyło się w bardzo dobry scenariusz. Mamy dużą galę i duży boks w Rzeszowie, a nie ukrywam, że w tym mieście dobrze się czuję. Cieszę się, że po raz kolejny będziemy mogli pokazać, iż przy dobrej organizacji i współudziale kilku podmiotów, Podkarpacie stanie się centrum bokserskich wydarzeń. Natomiast gdyby tego nie udało się spiąć, to faktycznie byłem już gotowy pójść w zupełnie inną stronę. Wspomniałeś o swoim wieku, jak na zawodowego sportowca masz już 38 lat, więc PESEL zaczyna pukać coraz głośniej. Czy fakt, że od ostatniej walki do momentu ponownego wyjścia do ringu minie ponad rok powoduje, że trochę obawiasz się oznak "zardzewienia" na tle 31-letniego osiłka, byłego mistrza świata kategorii junior ciężkiej? - Mnie to nie nastręcza kłopotów i nie powoduje, że nad tym rozmyślam, ponieważ przez cały czas - w zasadzie od lipca ubiegłego roku - byłem w treningu. Zatem to nie była przerwa, a ja nie leżałem, więc nie dałem organizmowi się zastać. Oczywiście w pewnych momentach, gdy perspektywa walki rysowała się coraz bardziej, a później nic z tego nie wychodziło, różnicowałem obciążenia treningowe. W pewnej chwili musiałem wręcz zrobić sobie trochę przerwy, żeby nie "zajechać" organizmu, ale na tę chwilę wszystko jest w należytym porządku. W gruncie rzeczy od kilku tygodni szykuję się na Okoliego, bo tyle czasu obaj wiemy, że walka ma dojść do skutku. Wspomniałeś, że Okolie to była najtrudniejsza opcja i tę wybrałeś. Czujesz przed Anglikiem duży respekt? - Na pewno go szanuję choćby z tej racji, że w teorii jest to najtrudniejszy rywal, z jakim do tej pory miałem możliwość zawalczyć. Jednak to wyzwala we mnie tylko pozytywne bodźce. Czułem, że potrzebuję takiego zapalnika, który popchnie mnie mocno do treningu, pamiętając sytuacje, które były i mnie trochę zniechęcały, czyli niedoszła opcja walki z Badou Jackiem. Trwało przeciąganie liny, zmienianie terminów, nastawiłem się na Arabię Saudyjską, a ostatecznie to nie doszło do skutku. Dlatego bardzo dobrze, że mam Okoliego, bo nie potrzebuję mocniejszej motywacji. A wygrana nad takim zawodnikiem będzie dla mnie dużym trofeum, choć generalnie - umówmy się - pewnie wszyscy będą stawiać mnie na przegranej pozycji. Ale wiesz co? Tak jest zawsze, więc kompletnie nie robi to na mnie wrażenia. Dla mnie to nic nowego (śmiech). Nie da się ukryć, że akcje pretendenta i byłego posiadacza mistrzowskiego pasa kat. cruiser, stoją wyżej "na papierze". - Wszystko zobaczymy, co będzie w ringu. Papier nie boksuje, tak że jestem spokojny. A motywację znajdujesz też w tym, że dotąd Okolie pokonał pięciu polskich pięściarzy i pod tym względem ma nieskazitelny bilans? - Nie skupiam się na tym, w ogóle tymi kategoriami nie myślę. Tak naprawdę na tę chwilę najważniejsze dla mnie jest to, aby na świat przyszedł zdrowy syn. A w takim samym stopniu sumiennie trenuję, aby coraz lepiej przygotować się na zawodnika o tej charakterystyce, co Okolie. Wiadomo, że już układamy pod niego taktykę na treningach, ale też mamy świadomość, że Anglik ma bardzo brudny boks. Dlatego muszę być przygotowany na jego klincze, aby z nich się wyrywać i lokować ciosy na jego głowie lub tułowiu. Zdecydowanie pod tym względem jest zawodnikiem bardzo nieprzyjemnym, a do tego ma świetne warunki fizyczne i mocny cios, lecz z pewnością nie jest pięściarzem wszechstronnie wyszkolonym. - No tak, ale generalnie wydaje mi się, że jest "stylowym koszmarem" dla każdego, kto będzie z nim boksował. Więc pewnie i dla mnie. Natomiast, i tutaj się powtórzę, to jest doskonała motywacja, aby pod niego trenować, a później wejść do ringu i wygrać. Myślę, że tu też trochę będzie miał znaczenie fakt, jak każdy z nas poukłada sobie wszystko w głowie. On będzie miał trudniej o tyle, że walczy na wyjeździe, przyjeżdżając do "paszczy lwa" (śmiech). Zdaję sobie sprawę, że będę musiał uważać na jego prawą kontrę i lewy sierp, który ma bardzo dobry. Zatem trzeba będzie znaleźć się blisko niego, a wtedy będzie dobrze (uśmiech). Dariusz Michalczewski stawia "warunek" Tomaszowi Adamkowi. "Rozmieniłby się na drobne, kabaret do potęgi entej" Okolie z jednej strony okazuje ci szacunek należny mistrzowi, ale z drugiej uważa, że jeszcze nie boksowałeś w jego "lidze mocy", zapowiadając że zamierza zadać ci poważne obrażenia. "Nigdy nie widział takiej mocy, jaką ja posiadam" - straszy. Te słowa robią na tobie wrażenie? - Na pewno nie walczyłem dotąd z takim zawodnikiem, ale on też nie wie, jaką ja mam moc w pięściach i w ciele. Dlatego trudno się odnosić do tego zapowiedzi. Z pewnością jest pięściarzem silnym i nie raz już pokazał, jak dobrym jest fighterem. Natomiast ja też nie należę do słabeuszy. Sądzę, że z tego zdaje sobie sprawę. Przyjeżdża do mnie, a ja nie zamierzam być gościnny. Na ringu w Rzeszowie wszystko może się wydarzyć. Prawdopodobnie jeszcze z jednego nie zdaje sobie sprawy, chyba że ktoś już zdążył mu przetłumaczyć poprzedni materiał w Interii. A mianowicie młody tata, jak to się przyjęło mówić w boksie, bije mocniej. - (długi śmiech) To powinien wziąć pod uwagę, tym bardziej, że już teraz podobno lekko nie uderzam. Całe przygotowania, do momentu walki, będziesz odbywał w Rzeszowie? Czy choćby w obrębie Polski planujesz krótki obóz? - Na pewno lwia część pracy będzie wykonywana w moim mieście. Ewentualnie być może, ale to jeszcze nic pewnego, pojadę na krótki camp w Bieszczady. A jeśli chodzi o sparingpartnerów, planujcie ściągnąć kogoś z głośnym nazwiskiem z Wysp Brytyjskich lub zza oceanu? - Układamy scenariusz, więc wszystko lada moment będzie jasne. Poprzednio boksowałeś w podrzeszowskiej Jasionce, a teraz wracasz do głównej hali w mieście - Podpromia, gdzie rozprawiłeś się z Arturem Szpilką. Hala, zapewne wypełniona po brzegi, znów zapewni ci niezapomnianą atmosferę. - O tak, atmosfera przy walce z Arturem była niesamowita. Mam nadzieję, że powtórzy się ten doping i... wszystko inne też się powtórzy, czyli taki sam finisz walki. Wprawdzie nie nastawiam się na nokaut w pierwszej rundzie, ale na wygraną, oby efektowną, już jak najbardziej. Rozmawiał: Artur Gac