Zamiast jednak myśleć o następnych rywalach, powiększającym się koncie bankowym i walkach o tytuł mistrza świata, Białorusin będzie miał przed oczyma ciosy Shannona Briggsa (48-4, 42 KO). Na 27 sekund przed końcem walki nie tylko położyły go na deskach, ale za drugim razem wyrzuciły go poza ring, dając nowojorskiej dzielnicy Brownsville trzeciego mistrza świata - po Mike Tysonie i Riddicku Bowe został nim właśnie Shannon Briggs, nokautując po nudnej przez 11 rund i ekscytującej tylko przez ostatnie 60 sekund walce prowadzącego na kartach sędziowskich (dwukrotnie 116-113 i raz 115-114) obrońcę tytułu mistrzowskiego. Siadając na miejsca prasowe Chase Field, stadionu miejscowej drużyny baseballowej Arizona Diamondback, opisywałem dla INTERIA.PL rundę po rundzie. Kiedy jednak, korzystając z faktu, że po drugim nokdaunie Liachowicz wypadł przez liny prosto na stolik sędziowski i najwyraźniej nie zamierzał z niego wstawać, spojrzałem na zapisane strony doszedłem do wniosku, że sens opisywania mają tylko dwie z nich - pierwsza i ostatnia. Wszystko dlatego, że tylko te sześć minut zasługiwało na to, by odbywać się na ringu, gdzie decydowało się mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Kiedy obaj pięściarze wyszli na ring nie widać było po żadnym z nich zaciętości z poprzedzającej ten wieczór konferencji prasowej, kiedy Siergiej wyzywał Shannona od "czarnuchów", a ten ostatni odpłacał mu uwagami o "pierd... pedałach". Widać było natomiast różnicę w przygotowaniu fizycznym. Briggs nie przesadzał mówiąc, że wnosi na wagę same mięśnie, natomiast Liachowicz sprawiał wrażenie nie kogoś, kto broni tytułu mistrza globu WBO, ale faceta, który zapomniał w ostatnim roku drogi do siłowni. Widać to było już w pierwszej rundzie, bo nawet niecelne, trafiające na rękawice, uderzenia Briggsa zatrzymywały bardzo pasywnego Liachowicza. To co się zresztą stało w ostatniej minucie dwunastej rundy, mogło się stać już w pierwszej - kontra z lewej ręki po niecelnej próbie Liachowicza, krótki prawy sierpowy i obrońca tytułu był na linach na lekko chwiejących się nogach. Tej sytuacji, nie wiadomo zresztą dlaczego, Briggs nie wykorzystał, nie decydując się na zadawanie kolejnych, mogących zakończyć walkę uderzeń. Kolejne 11 rund można opisać w ten sam sposób - pojedyncze zadawane dosłownie w 30 sekundowych odstępach ciosy, zadawane w tempie, jakby obaj pięściarze walczyli nie przez 5 czy 6 rund, ale przez ostatnie osiem godzin. O ile takie tempo było zrozumiałe z punktu widzenia nigdy nie grzeszącego kondycją Briggsa, o tyle brak aktywności lepszego technicznie i szybszego Liachowicza musiał denerwować każdego, kto pamiętał jego znakomitą walkę z Lamonem Brewsterem czy poprzednią wygraną z Dominicem Guinnem. Było to tym bardziej zaskakujące, że Briggs był nieznacznie bardziej ruchliwy od worka treningowego i kiedy tylko Białorusin decydował się na zadawanie kombinacji (naliczyłem tylko pięć takich okazji przez 36 minut walki!), przynajmniej 2 z 3 ciosów dochodziły celu. Zamiast pasjonującej wymiany uderzeń, "Biały Wilk" zadowalał się wygrywaniem rund w których zadawał np. 10 ciosów, bo jego rywal miał siłę lub ochotę zadać ich... jeszcze mniej. Z jedną różnicą - o ile pojedyncze trafienia Liachowicza nie robiły (bo nie mogły) wrażenia na Briggsie, o tyle praktycznie każdy cios tego ostatniego natychmiast uspokajał zapędy do ataków mistrza świata. Przed dwunastą rundą było wiadomo, że Siergiej Liachowicz zrobił na ringu niewiele, ale wystarczająco by obronić tytuł. Zamiast jednak kłuć Briggsa anemicznymi, ale przez całą walkę celnymi lewymi prostymi, Białorusin postanowił zaatakować. Podobnie jednak, jak przez całą walkę, także w ostatniej rundzie miał kłopoty z wyczuciem dystansu, więc szybko nadział się na krótki lewy sierpowy Briggsa. Siergiej się zachwiał, ale jeszcze zrobił krok do przodu, nadziewając się najpierw na jeden, a potem drugi prawy prosty Briggsa. Niewielu sądziło, że Białorusin jeszcze wstanie z desek, ale jakimś cudem się podniósł. Sędzia Ferrara był bardzo uprzejmy pozwalając mu po komendzie "osiem" kontynuować walkę, bo chyba nawet z najwyższych rzędów Chase Field było widać, że mistrz chwieje się na nogach. Widział to także Shannon Briggs. Jeden cios z prawej, później jeszcze tylko muśnięcie zgiętego w pół i ochraniającego głowę Liachowicza, który wreszcie wolno opadł przez liny prosto na stolik mierzącego czas sędziego. Załamany i zmęczony Siergiej siedział na nim nawet, kiedy odczytywano werdykt odbierający mu tytuł mistrza świata... Przemysław Garczarczyk z Phoenix