Do zderzenia z ziemią samolotu Polskich Linii Lotniczych LOT Ił-62 "Mikołaj Kopernik" doszło 14 marca 1980 roku. Dokładnie o godzinie 11:15. Tej katastrofy nie przeżył nikt z 87 osób na pokładzie statku powietrznego, lecącego z Nowego Jorku, a będącego już o włos od podchodzenia do lądowania w Warszawie. Potworna katastrofa. Zginęło w Polsce 14 amerykańskich pięściarzy Wszystko działo się dosłownie przez kilka chwil. Po tym, jak załoga nie miała potwierdzenia w kokpicie, że wysunęło się podwozie, na polecenie kontrolera lotów rozpoczęto podnoszenie pułapu lotu o 400 metrów. Zwiększenie mocy silników doprowadziło do awarii, której skala okazała się być porażająca. Pęknięty wał turbiny pociągnął za sobą całkowite zniszczenie silników drugiego i trzeciego, a awarii uległ także pierwszy motor napędowy. Załoga utraciła możliwość nawigowania samolotem, a czarna skrzynka nie zarejestrowała ostatnich 26 sekund. W tych warunkach pilot pokazał najwyższy kunszt, bo samymi lotkami sprawił, że samolot nie spadł na zakład poprawczy. Wówczas skala katastrofy byłaby jeszcze większa. Niespotykany nokaut na gali w Arabii. Polski olbrzym dostał nagły telefon. "Na sto procent" Jak grom z jasnego nieba nadeszła wiadomość, że jedną z ofiar jest ówczesna gwiazda polskiej estrady, Anna Jantar. A kibice sportu za jakiś czas dowiedzieli się, że w wyniku wielkiej tragedii zginęła cała drużyna bokserska reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Dokładnie czternastu amerykańskich sportowców, a cała delegacja zza oceanu liczyła 22 osoby. Międzypaństwowy mecz Polska - USA miał odbyć się 16 marca 1980 roku w hali Spodek w Katowicach. Tak wielu młodych sportowców, wśród nich także ci wielce utalentowani, z "papierami" na dużą karierę, w jednej chwili straciło życie. Ich bliscy nie mogli sobie darować, że intuicja nie podpowiedziała im, aby zablokować lot do Polski. W tym samym czasie inni mogli poczuć się tak, jakby dostali drugie życie. Jednym z takich pięściarzy był późniejszy mistrz świata federacji IBF w wadze półciężkiej oraz WBA w wadze junior ciężkiej - Bobby Czyz. Polskojęzyczne nazwisko nie jest przypadkowe, bo dziś 63-letni Amerykanin ma włosko-polskie pochodzenie ze strony swojego dziadka (taty ojca), który urodził się nieopodal Warszawy. Z kolei Bobby przyszedł na świat w New Jersey. Sprawdzianem dla jego świetnie rozwijającej się kariery, przed kulminacyjnym punktem 1980 roku, czyli nadciągającymi igrzyskami w Moskwie (ostatecznie zbojkotowanymi przez większość krajów zachodnich, w tym USA), miał być pojedynek z rówieśnikami z Polski. Czyz widniał na liście pięściarzy do tego spotkania, ale wówczas - jak miał prawo oceniać bieżące wydarzenia - wydarzyła się fatalna rzecz. Mianowicie ucierpiał w wypadku samochodowym, nabawiając się kontuzji nosa, która na wiele tygodni wykluczyła go z przygotowań. Miał prawo złorzeczyć, bo wejście na pokład samolotu lecącego do Polski zostało przed nim zamknięte... Z więzienia i "dożywocia" po złoty medal olimpijski. Mistrz Marian Kasprzyk: Co żeście mi narobili? Były pięściarz teraz udzielił bardzo ciekawego wywiadu korespondentowi "Przeglądu Sportowego" w Stanach Zjednoczonych Tomaszowi Moczerniukowi, wracając do tamtych łamiących serce wydarzeń. - Dzień 14 marca 1980 roku pamiętam, jakby to było dziś. Jak zwykle wracałem z liceum do domu na piechotę - zaczął wspomnienie, a trzeba wiedzieć, że miał wówczas 18 lat. - Ta katastrofa była olbrzymią stratą dla naszej federacji bokserskiej, ale nam z jakiejś przyczyny udało się oszukać przeznaczenie. Moja bogobojna mama powiedziała wtedy: "Widzisz, synu? Bóg istnieje. To dlatego miałeś wcześniej ten wypadek samochodowy, abyś dziś mógł dalej żyć - dodał były rywal między innymi takiej legendy, jak Evander Holyfield. Tragiczna relacja Bobby'ego Czyza z ojcem. Skazał się na samobójstwo Czyz zrobił w boksie dużą karierę, życie nigdy go nie rozpieszczało, a później również sam ściągał na siebie kłopoty, m.in. parokrotnie będąc złapanym na kierowaniu samochodem pod wpływem alkoholu. Tragiczny epilog związany jest z jego relacjami z własnym ojcem. To był okrutny przemocowiec, którego Czyz nazywa "brutalniejszym od Hitlera", co sam wielokrotnie odczuł na własnej skórze. A przy tym twierdził, że najbardziej kocha właśnie Bobby'ego, najstarszego z czwórki rodzeństwa. Jak czytamy w materiale, zapowiadał że byłby w stanie odebrać sobie życie z dwóch powodów: własnej nieuleczalnej choroby lub w sytuacji, gdyby Bobby przestał go kochać. PKOl nie płaci, sponsor odpowiada. Związek sportowy wziął kredyt. "Chory system" 11 czerwca 1983 roku dowiedział się, że ojciec wygonił z domu jednego z synów, najmłodszego z chłopców Tony'ego. Bobby stanął w jego obronie, ale bez rezultatu, a następnie doszło do sprzeczki z pieniędzmi w tle. Wówczas pierworodny wykrzyczał do swojego rodzica: "Zabierz sobie te pieniądze. Poradzę sobie bez ciebie. Jesteś dla mnie martwy. Już nie mam ojca". - Zaraz potem wyszedł z domu. Kiedy wrócił, ojciec bez słowa wpatrywał się w telewizor. Bobby przeprosił go i powiedział, że go kocha. Nazajutrz rano znalazł jednak jego nieruchome ciało. Gdy wszyscy spali, Robert Czyz strzelił sobie w skroń. "Chwyciłem za pistolet i też chciałem się zabić, ale Vinny (młodszy brat - przyp.) wyrwał mi broń z dłoni" - opowiedział były pięściarz, ukierunkowany do tego sportu przez socjopatycznego ojca. Niemniej przyznał w rozmowie z "Przeglądem Sportowym", że do dziś czyni sobie wyrzuty i dręczą go koszmary. - Nie może być inaczej, skoro mój ojciec zabił się z powodu tego, co powiedziałem - odparł. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl