Przemysław Saleta, który zaraz po odwołaniu walki z kontuzjowanym Andrzejem Gołotą zastanawiał się nawet, czy nie wycofać swego nazwiska z wieczoru bokserskiego w hali United Center, zmienił zdanie, kiedy zobaczył przegrany pojedynek pięściarza o ksywie "Atomic Bull" z DaVarrylem Willimsonem w Madison Suare Garden. To jedyny przegrany pojedynek McCalla w ostatnich... ośmiu latach, ale to wystarczyło Salecie do zmiany decyzji. "McCall to nie jest już ten sam pięściarz, który w 1994 roku zaszokował świat, nokautując w Londynie świeżo upieczonego mistrza świata Lennoksa Lewisa" - mówi Saleta. "Na pewno ciągle potrafi mocno uderzyć, bo tego się nie zapomina, ale wypatrzyłem u niego mnóstwo błędów, które na pewno wykorzystam. To będzie trzy, najwyżej czterorundowa walka. Sparowałem w ostatnich dniach z Jameelem McClinem, który przed kilkoma miesiącami walczył o tytuł mistrza świata i muszę powiedzieć, że nie dawałem się trafiać. Kiedy wygram z McCallem, to według Kinga mam szanse walczyć ze zwycięzcą walki Brewster - Krasniqi. Uważam, że Brewster tę walkę przegra, bo Krasniqi, ze swoją dobrą pracą nóg i szybkimi rękoma poradzi sobie z Brewsterem. A wtedy moja walka z Krasniqim będzie miała sens, bo stan naszych pojedynków wynosi jeden do jednego" - uzasadnia polski pięściarz, który w najbliższą niedzielę przylatuje z Miami do Chicago. Walka ze zwycięzcą pojedynku Brewster - Krasniqi o tytuł mistrza świata WBC to na razie - bardzo odległa - melodia przyszłości. Przybliżmy więc postać najbliższego rywala Salety, Olivera McCalla. Niczym nie wybijający się pięściarz miał być 24 września 1994 roku na słynnym Wembley dla Lennoksa Lewisa, nowo kreowanego mistrza świata wagi ciężkiej, tylko pokazowym rywalem. Tak też wyglądało do drugiej rundy, kiedy rozluźniony Lewis nawet nie zauważył potężnego prawego sierpowego, którym McCall powalił go na deski. Już w trakcie liczenia wiadomo było, że Lewis nie podniesie się z desek ringu... McCall stracił tytuł dwa lata później przegrywając na punkty z innym Brytyjczykiem Frankiem Bruno, by po dwóch zwycięstwach, w 1997 roku ponownie w walce o tytuł mistrza świata WBC, stanąć naprzeciwko Lewisa. Tym razem Lennox nie zlekceważył przeciwnika, ale walka zakończyła się nie po nokaucie, ale kiedy będący w depresji psychicznej McCall... rozpłakał się i sędzia przerwał walkę w piątym starciu. McCall nie przejął się jednak przegraną, wygrał jedenaście kolejnych pojedynków, by w listopadzie 2001 roku stanąć na drodze legitymującego się dorobkiem 40 zwycięstw i tylko jedną porażką Anglika Henry Akinwande. Dla tego ostatniego miało być to przetarcie przed walką o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej i rzeczywiście aż do ostatniej minuty ostatniej, 10 rundy Akinwande dominował na ringu w Las Vegas. Podobnie jednak jak Lennox Lewis, Akinwande zapomniał o niesamowitej sile ciosu przeciwnika. Na 47 sekund przed końcem walki, ponownie błyskawiczny prawy prosty rozstrzygnął walkę na korzyść McCalla. Przez następne dwa lata, zmagający się z kokainowym nałogiem i odsiadujący karę więzienia za napaść na policjanta Oliver McCall nie walczył ani razu, zaskakująco wracając na ring w 2003 roku i wygrywając pięć z sześciu walk. "Oliver to wybryk natury" - mówi Alan Hopper z Don King Production. "Nigdy nie wiadomo, czego się po nim można spodziewać. Niby nic nie robi na ringu, jest obijany jak lalka, ale wystarczy ułamek sekundy, by ta jego naprawdę niesamowita prawa ręka zmieniła obraz walki. Ale Saleta na pewno o tym wie..." Przemysław Garczarczyk