Artur Gac, Interia: Już zameldował się pan w Arłamowie? Robert Parzęczewski: - Dziś wieczorem (czwartek - przyp. AG) dotrzemy w Bieszczady z Częstochowy. Tak, żeby na spokojnie się przespać, a już rano z odpowiednią wagą czekać na ceremonię ważenia. Największym wyzwaniem stojącym przed panem na godziny przed pojedynkiem jest właściwa motywacja na rywala tej klasy, co Sladan Janjanin, z którym skrzyżuje pan rękawice w walce wieczoru? - Na pewno dobrze, że już na końcówce przygotowań, gdy właściwie cała praca została wykonana, okazało się, że walczę z takim przeciwnikiem. Inaczej ciężko byłoby się zmotywować, a przede wszystkim mieć ochotę "robić" wagę, wykładać kolejne pieniądze i poświęcać wszystko na tego typu zawodnika. Nie chcę tu nikogo lekceważyć, bo wiadomo, że każdego, kto wchodzi do ringu, trzeba szanować. Do takiego zawodnika też może uśmiechnąć się los i wyjdzie mu jakiś "lucky punch", ale jednak szykowałem się na konkretnego rywala z wyższej półki. Parę nazwisk niedoszłych przeciwników ujrzało światło dzienne, z których większość, jeśli nie każdy, byłby dla mnie kolejnym testem i sprawdzianem. Miał pan swoje preferencje? - Zgadzałem się na każdego z tej listy, ktokolwiek by nim miał być, przede wszystkim szykując się na dobrego zawodnika. Teraz najbardziej jestem szczęśliwy z tego, że w ogóle zaboksuję. Kolejny okres przygotowawczy i wydane pieniążki nie pójdą na marne. Warto mieć świadomość, że w bokserskim biznesie pan cały czas jest zdecydowanie na dorobku. - Wiadoma sprawa. Bo gdybym miał nie wiadomo jak dużo środków finansowych i nie wiadomo jakich sponsorów, czy choćby już nawet kilka walk stoczonych w tym roku, to najprawdopodobniej być może nawet odpuściłbym pojedynek z takim zawodnikiem. Uznałbym, że na takim poziomie w ogóle bez sensu wychodzić na ring. Jednak sytuacja jest taka, a nie inna. Poza tym teraz nowym sposobem zrzucam kilogramy do limitu kategorii superśredniej, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czyli, raz, przejdzie pan sprawdzian z "cięcia" wagi, a dwa - podtrzyma tak potrzebną aktywność. - Otóż to, parę elementów będzie można sobie sprawdzić, nie ryzykując nawet, czy lepiej czy gorzej będę się czuł, robiąc wagę. Zobaczymy, ile w piątek rano pokaże waga przed ceremonią. Jak będzie potrzeba, to końcówkę "zduszę" i tyle. Na ten moment (czwartkowe południe - przyp. AG) ile brakuje panu do osiągnięcia limitu? - Ważę dokładnie 80 kilogramów. Czyli do mistrzowskiego limitu brakuje mi 3,8 kg, a że to jest walka ośmiorundowa, to muszę zmieścić się w granicy 77,2 kg, czyli brakuje mi niecałe trzy kilogramy.