W pierwszej rundzie mistrz olimpijski sprzed siedmiu lat trafiał przednią ręką, ale nie prostym, tylko prawym sierpem. W drugiej dołożył do swojego arsenału ciosy na korpus i przede wszystkim mocniejszą lewą rękę. Amerykanin oddał inicjatywę uznanemu przeciwnikowi, ale jego ciosy zbierał na luzie, na odchyleniu, amortyzując mocne bomby wystrzeliwane przez Rachima. Faworyt gospodarzy w piątym starciu zaczął się dobierać w końcu bardziej do skóry rywala i gdyby nie liny, to ten po jednym z lewych sierpów padłby na matę. Skorzystał jednak z nich, ustał, szybko doszedł do siebie i dotrwał do kolejnego gongu. Mijały następne minuty. Przewaga reprezentanta gospodarzy nie podlegała dyskusji, ale nie był w stanie dobrać się na poważniej do skóry Wrighta. Boksował w zbyt jednostajnym tempie i gdy wydawało się, że obędzie się tym razem bez fajerwerków, Czakijew w ostatnich sekundach ósmej rundy zamiast lewym na górę, pociągnął z całego ciała lewym hakiem pod prawy łokieć Amerykanina, posyłając go na deski. Ból musiał być straszny, bo choć Wright próbował się wyprostować, to nie dał rady i został wyliczony.