Lin Yu-ting sięgnęła w Paryżu po złoty medal olimpijski w kat. do 57 kg. W finałowej walce pokonała na punkty Julię Szeremetę. Dla Polki srebrny krążek IO to życiowy sukces, osiągnięty w zasadzie u progu kariery. Na długo przed finałem wokół pieściarki z Tajwanu narosły jednak ogromne kontrowersje. Nieustannie zarzucano jej, że "nie jest kobietą" i przekonywano, że nie powinna wchodzić do ringu. To efekt historii z poprzedniego roku, gdy nie została dopuszczona do MŚ z uwagi na zbyt wysoki poziom testosteronu. Szeremeta w gronie złotych medalistów. Sama pochwaliła się w sieci Lin Yu-ting dostała w Paryżu poważne ostrzeżenie. Nie mogła go zignorować MKOl zezwolił Azjatce na start w imprezie czterolecia. Jak się okazuje, niewiele jednak brakowało, by Lin nie stoczyła w stolicy Francji ani jednej walki. Wszystko przez nieregulaminowy sprzęt, którego używała. Zgubić mogły ją buty, które wykonano specjalnie dla niej na igrzyska. Miały przede wszystkim chronić jej stawy skokowe, co nie budziło zastrzeżeń. Problem dotyczył wyhaftowanej na obuwiu flagi narodowej Tajwanu oraz kół olimpijskich. - Kiedy pojechaliśmy na miejsce zawodów, jeden z delegatów technicznych powiedział, że na butach nie mogą znajdować się żadne loga. Potem przeczytaliśmy regulamin i nie było tam żadnego wyszczególnienia - opowiada Lin w rozmowie z tajwańską telewizją TVBS. - Odpuściliśmy, bo groziła mi dyskwalifikacja. Wiedzieliśmy, że przez takie coś nie możemy pozbawić się szansy występu. Improwizowaliśmy na miejscu. Udało nam się zakryć oba znaki i mogłam wziąć udział w rywalizacji - ujawnia 28-letnia zawodniczka. Młodsza o siedem lat Szeremeta w kilku wywiadach wspomniała, że chętnie stanie do rewanżu z Lin. Niewykluczone jednak, że w najbliższym czasie nie będzie to możliwe. Tajwanka zdecydowała niedawno o zmianie kategorii wagowej z 57 na 60 kg.