Wielka walka, w w randze pojedynku wieczoru, odbyła się na gali w Tokio. Inoue stał przed szansą, aby znów jego nazwisko wyryło się złotymi zgłoskami w annałach boksu. Gigant z Japonii miał bowiem okazję, aby w ciągu zaledwie dwunastu miesięcy stać się niekwestionowanym mistrzem w drugiej kategorii wagowej. Presja? Wydaje się, że taki stan jest obcy 30-latkowi urodzonemu w mieście Zama. Albo inaczej - wie, że ciąży na nim olbrzymia odpowiedzialność związana z oczekiwaniami kibiców, zwłaszcza tych z Kraju Kwitnącej Wiśni, ale w genialny sposób potrafi znosić ciężar w sferze mentalnej. Naoya Inoue - Marlon Tapales. Znakomity pokaz boksu, "Potwór" unifikuje mistrzowskie pasy Inoue jest pięściarzem absolutnie zjawiskowym, jednym z najlepszych bez podziału na kategorie wagowe. A jeśli ktoś powie, że najlepszym, to niewiele będzie kontrargumentów, aby wytrącić taką optykę. Żeby tylko pokrótce przypomnieć jego zawodową ścieżkę kariery, której nieustannym mianownikiem jest słowo "mistrzostwo": był zawodowym mistrzem świata organizacji WBO w kategorii supermuszej oraz organizacji WBC w juniormuszej, a później także mistrzem globu federacji WBC, WBA, IBF i WBO w wadze koguciej. Przed dzisiejszą konfrontacją współrządził w kategorii superkoguciej, nazywanej także wagą junior piórkową. Przed przystąpieniem do bitwy z 31-letnim Tapalesem, noszącym pseudonim "Koszmar", ten słynący z nokautów Japończyk (25 zwycięstw, z czego aż 22 przed czasem i zero porażek), w swoim posiadaniu miał pasy federacji WBC i WBO. Z kolei pięściarz z Filipin legitymował się tytułami organizacji IBF i WBA. Dlatego właśnie ich starcie zapowiadało się tak wyśmienicie, bo miało wyłonić bezdyskusyjnego czempiona globu w jednej dywizji. Pierwsza runda była bardzo spokojna, choć już w niej Inoue zdążył pokazać fantastyczne wyczucie dystansu, przepuszczając akcję Tapalesa, a samemu odpowiadając. W drugiej partii obaj pięściarze byli dość oszczędni jeśli chodzi o wyprowadzone ciosy, choć widać było, że o ile Filipińczyk myśli przede wszystkim o tym, by nie popełnić błędu, tak Japończyk cały czas go "czyta" i czeka na moment, by już niedługo wcisnąć na gaz. Więcej działo się w kolejnej rundzie, Inoue chyba osiągnął cel, bo Tapales zaczął sobie śmielej poczynać, co oczywiście rodziło dla niego coraz większe ryzyko. Niemniej na tym etapie świetnie blokował uderzenia faworyta, wyłapywał je na gardę lub umiejętnie stosował uniki. W piątej rundzie Filipińczyk przyjmował kolejne serie ciosów, ale pokazał olbrzymi charakter. W pewnej chwili sam wystrzelił swoją firmową bronią, prawym sierpem, po którym Inoue zrobił krok wstecz. I Filipińczyk trafił jeszcze kilkoma prawymi sierpami. Choć inicjatywa była po stronie "Potwora", to przyjezdny pokazał niesamowity wolę walki. W kolejnej partii byliśmy świadkami rzadkiego we wcześniejszych walkach widoku, gdy to Inoue się cofał, a nawet bronił się na linach, z tym że robił to umiejętnie. Nieprzerwanie częściej trafiał Japończyk, ale jego ciosy nie robiły na przeciwniku aż takiego wrażenia, jak można było sądzić po czwartej rundzie, choć na twarzy już dość wyraźnie się odkładały. Tak przygotowany rywal sprawiał, że Inoue nie był w ringu swoją najlepszą wersją. Samo to, że słynący z metodycznego i wyrachowanego boksu pięściarz miał momenty, w których ewidentnie się frustrował, chaotycznie szukając sposobu na wyraźne przełamanie. Wielki Naoya Inoue zrobił jednak to, czego oczekiwali od niego kibice, krusząc skałę w 10. rundzie. Ciosy Japończyka długo się odkładały, aż w końcu niszczycielka siła zrobiła swoje. Najpierw przez gardę rywala zaaplikował prawy, a drugi - niczym uderzenie młotem - sprawiło, że Filipińczyk przyklęknął na macie ringu i dał się wyliczyć.