Przed rozpoczęciem tegorocznych igrzysk olimpijskich Julia Szeremeta nie była sportsmenką rozpoznawalną dla szerszej rzeszy kibiców. Sytuacja uległa jednak diametralnej zmianie. Po zdobyciu srebrnego medalu w Paryżu (kat. do 57 kg) sympatyczna 20-latka jest na ustach wszystkich. Do rozgłosu, jaki zyskała, przyczynił się jednak nie tylko sukces sportowy. Taką samą rolę odegrały kontrowersje, jakie narosły wokół rywalki polskiej pięściarki. Tajwanka Lin Yu-ting, ze względu na nietypową jak na kobietę fizjonomię, przez wielu nazywana jest... mężczyzną. W taką narrację uciekł również Jan Tomaszewski, który uważa, że Szeremeta w ogóle nie powinna była wchodzić do ringu na finałową walkę. Legendarny golkiper reprezentacji Polski nie kryje pretensji do władz PKOl. Szeremeta wróciła z Paryża, a tu taka niespodzianka. Kompletnie się nie spodziewała Tomaszewski nie akceptuje porażki Szeremety. "Przegrała, bo nie miała jak wygrać - Winę ponosi Polski Komitet Olimpijski i kierownictwo ekipy, które dopuściło naszą wspaniałą dziewczynę do walki z osobą, która rok temu, w trakcie mistrzostw świata, została wykluczona z tej imprezy za chromosomy, w których przeważały geny męskie - argumentuje Tomaszewski w rozmowie z "Super Expressem". - Gdyby Julia nie wystąpiła w finale, to byłaby dla mnie i dla kibiców mistrzynią olimpijską. A tak przegrała, bo nie miała jak wygrać. Bo żadna dziewczyna nie wygra z chłopakiem. Bo żadna kobieta nie wygra z mężczyzną, który nie tylko jest podejrzany, ale rok temu był wykluczony - dodał bohater z Wembley '73. Tomaszewski odniósł się do ubiegłorocznych mistrzostw świata w boksie kobiet. Z powodu zbyt wysokiego poziomu testosteronu z rywalizacji wykluczona została wówczas nie tylko Lin Yu-ting, ale również Algierka Imane Khelif. Ta druga na paryskich igrzyskach również sięgnęła po złoto. Okazała się bezkonkurencyjna w kategorii do 66 kg. MKOl przez cały czas niezłomnie stał po stronie obu bezpardonowo atakowanych w mediach zawodniczek.