Przypomnijmy, że sobotnia walka w Rijadzie była starciem o bezdyskusyjne mistrzostwo globu w kategorii do 79,3 kg. W stawce znalazły się cztery mistrzowskie pasy, trzy z nich do puli wniósł Artur Beterbijew (21-0, 20 KO), a jeden Dmitrij Biwoł (23-1, 12 KO). Znakomity technicznie pojedynek, rozstrzygnięty na pełnym dystansie dwunastu rund, niejednogłośnie dwa do remisu wygrał Beterbijew. Sędziowie punktowali: 116-112, 115-113, 114-114. Najwięcej zarzutów pojawiło się odnośnie najwyższej karty punktowej, którą wypełniał polski sędzia, Paweł Kardyni. Artur Gac, Interia: Od kilkudziesięciu godzin jest głośno wokół pana werdyktu w walce wieczoru na gali w Arabii Saudyjskiej, w której o wszystkie pasy w kategorii półciężkiej Artur Beterbijew pokonał dwa do remisu Dmitrija Biwoła. Pan najwyżej wypunktował wygraną Beterbijewa i pojawiła się masowa krytyka, że werdykt 116:112 jest przesadzony. Jakie jest pana stanowisko w tej sprawie? Paweł Kardyni, sędzia bokserski: - Nie chciałbym zbyt szczegółowo i drobiazgowo odnosić się do zaistniałej sytuacji, ponieważ obejmuje mnie kodeks etyczny oficjela bokserskiego, któremu chciałbym hołdować. Do takich ocen zaraz po walce upoważniony jest tylko i wyłącznie supervisor, który był obecny w trakcie jej trwania. I to on jest władny do reprezentowania stanowiska danej federacji, która mnie wytypowała na to stanowisko, czyli do roli sędziego punktowego tej walki. Ewentualnie sam prezydent tej federacji, czyli World Boxing Association też mógłby zabrać głos, gdyby uznał to za konieczne. Dlatego moje własne wypowiedzi czy opinie mogą być wypowiadane w pewnych granicach. Wykonałem swoją pracę, którą kończę z chwilą gdy dobiega końca pojedynek. Identyczną sytuację, odnośnie udzielania wypowiedzi, miałem przed laty, gdy kontrowersje dotyczyły wypunktowania walki Mateusza Masternaka o tymczasowy pas WBA i wówczas zastosowałem ten sam kodeks. Zatem na tyle, ile zechce pan odpowiadać, proszę powiedzieć, czy w tej chwili jest pan poddawany wewnętrznemu postępowaniu? Rozpoczęła się przeciwko panu procedura? - Na razie czekam na jakiekolwiek działania. Nie mam w chwili naszej rozmowy żadnego sygnału ze strony federacji WBA odnośnie tego werdyktu. Generalnie patrząc na master scorecard, nie wiem czy pan ją widział... Oczywiście, widziałem. - To jeśli poddałby ją pan analizie, minimalnym werdyktem był werdykt remisowy. A zatem, bazując na faktach, żaden z sędziów nie wypunktował wygranej Biwoła, a dwóch dało zwycięstwo Beterbijewowi. Moja punktacja zgodziła się w dziesięciu rundach z punktacją dwóch pozostałych arbitrów, co przy walkach na tym poziomie świadczy o wysokiej spójności. Werdykt jest jaki jest, to już historia i teraz pozostaje tylko i wyłącznie czekanie na ewentualne konsekwencje tego werdyktu, którym trzeba będzie się poddać. Jest data wielkiego hitu wagi ciężkiej. Joshua znów w akcji, na szali mistrzostwo świata To znaczy, że spodziewa się pan konsekwencji? Choćby z uwagi na to, że kontrowersje dotyczą tak głośnej walki, na którą patrzył niemal cały bokserski świat, a następnie podniosło się larum, w którym uczestniczą znane persony z tego środowiska? - Nie umiem panu odpowiedzieć. To już nie jest, że tak powiem, moja "działka". Moja praca kończy się z chwilą, gdy oddaję ostatnią kartę. Czekam na werdykt, wstaję ze swojego stanowiska przy ringu i to jest koniec. Dalsze oceny już nie są w mojej kompetencji. Od momentu zakończenia tej gali śpi pan dobrze i czuje się dobrze, czy jednak tak głośne sprawy, gdy pana nazwisko jest odmieniane przez wszystkie przypadki, powodują że trudno o taką odporność mentalną i psychiczną, by z łatwością to dźwigać? - Jest to dla mnie bardzo duże doświadczenie. Ze względu na fakt, że przez okres mojej przeszło 20-letniej kariery nie spotkałem się z tego typu ocenami, które są na granicy hejtu, czy wręcz trollowania. Jest to rzeczywiście temat do przepracowania. Na razie śpię, nie powiem że snem sprawiedliwego, ale nie mam z tym większych problemów. Jedną rzecz muszę i chcę podkreślić: pracę przy tej walce wykonałem zgodnie z własnym sumieniem. Nie mam tutaj żadnych zarzutów do własnej osoby, mogę sobie spojrzeć w twarz przy goleniu. Jestem szkolony przez ponad dwie dekady według pewnych kryteriów i zasad, które zawsze staram się uczciwie zastosować. Wszystkie insynuacje od strony materialnej i finansowej, związane z pojawiającymi się opiniami, są dla mnie paranoiczne. Takie oceny są bardzo niezasadne i niesprawiedliwe. W ten sposób odnosi się pan choćby do słów Wadima Korniłowa, menedżera Dmitrija Biwoła, który zasugerował pana niecne czyny, kpiąc że jak tylko Paweł Kardyni wróci z Czeczeni, to powinien zostać zwieszony? - Najsensowniej byłoby powiedzieć, że nie chcę zniżać się do tego poziomu wypowiedzi. Tego typu komentarz jest dla mnie zupełnie abstrakcyjny. Nawet nie wiem, co na ten temat myśleć, a przez to nie zamierzam poświęcać czasu na ocenę tej wypowiedzi. To chyba bardziej temat do przepracowania dla tego pana, jeśli wypowiada takie sentencje. Jak już panu powiedziałem, zawsze starałem się i zawsze będę się starał wykonywać pracę całkowicie bezstronnie i niezależnie od tego, czy zawodnik pochodzi z danego kraju, czy innego. Obojętnie jakie prezentuje przekonania religijne, jakiej jest rasy i jaki ma kolor skóry. Te rzeczy są przeze mnie zawsze absolutnie wyeliminowane. Staram się kierować wyłącznie kolorami narożników, czyli oceniać pięściarza w czerwonym i niebieskim rogu ringu. Zaraz po walce głos zabrał także ten, który dziś rozdaje karty w światowym boksie, czyli dysponent fortuny na sport w Arabii, książę Turki Alalshikh. I stwierdził, że jego zdaniem werdykt nie jest fair, a Biwoł wygrał o dwie rundy więcej. Zapowiedział także, że spróbuje doprowadzić do rewanżu. Słowa Jego Ekscelencji potęgują w panu obawę o to, jak sprawa się zakończy? A może doszło do sytuacji, w której także do pana wypowiedział jakieś słowa lub zdanie? - Nie było żadnego kontaktu, żadnych rozmów. Ja zresztą nie mam takiej możliwości i nie powinienem tego robić. A jeśli chodzi o pojęcie strachu, też nie umiem się do tego ustosunkować. Czekam na jakąś ocenę, o ile rzeczywiście federacja WBA uzna, że moja karta punktowa jest nieodpowiednia i niezgodna ze stanem rzeczywistości. Wówczas oczywiście poddam się ich decyzji, jako że pracowałem na zlecenie tej organizacji. Porażka Szeremety i nagłe wyznanie. Zapowiedział koniec kariery Poddałby się pan bez walki, czy w razie takiej kwalifikacji starałby się pan dowieść, że postąpił zgodnie z przepisami, wszak spektrum oceny sędziowskiej jest dosyć szerokie? A może bardziej odwoływałby się pan do twardych punktów regulaminowych? - Na pewno, jeśli będzie taka potrzeba, to WBA zada mi pytanie i poprosi o wyjaśnienie lub ewentualnie zażyczy sobie powtórnej analizy tej walki. Aczkolwiek to, co oceniający widzi na żywo, w porównaniu do tego, co mamy w obrazie telewizyjnym, to nie jest to samo. To nie jest ta sama walka. Sam parokrotnie przekonałem się, że nieco inaczej odbiera się przebieg pojedynku z okolic ringu, a inaczej mając pełny, niemal zawsze dokładny kadr w telewizji. - Zdecydowanie tak. Dodam, że podczas walki był obecny prezydent WBA i wszyscy przedstawiciele innych federacji. Do tej pory z ich strony nie otrzymałem żadnej informacji zwrotnej, nie zostałem zganiony, ani pochwalony, więc czekam na rozwój wypadków. Organizator ma szansę i możliwość, by teraz zorganizować rewanż. Myślę, że dla boksu i biznesu to będzie bardzo dobre rozwiązanie. A ja wyczekuję na rozstrzygnięcie, choć oczywiście nie towarzyszy mi całkowity spokój, relaks i brak zupełnie żadnej refleksji, to nie o to chodzi. Jest to dla mnie też olbrzymie doświadczenie pod względem skali wydarzenia, bo takich walk, na takich galach, nie sędziuję kilka razy w roku. Był to dla mnie wielki zaszczyt, że zostałem do niej wytypowany. Drugim doświadczeniem jest to, w jaki sposób reagować na tego typu opinie mojej pracy. Czas pokaże... Jeśli WBA zapyta się o moje zdanie i stanowisko, to oczywiście je przedstawię. Dał pan do zrozumienia, że obecna sytuacja zmusza pana do pewnych refleksji. Konkretnie jakich? - To była bardzo dobra, a jednocześnie bardzo ciasna walka. To, co wydarzyło się w ringu, musi być oceniane pod względem kilku kryteriów. To nie był płaski i jednowymiarowy pojedynek, który byłby łatwy i czytelny do oceny. Tam dużo się zadziało pod względem dwóch stylów walki. Z jednej strony mieliśmy zawodnika, który jest bardzo agresywny i, moim zdaniem, miał lepszy plan na ten pojedynek. A z drugiej strony mieliśmy defensora, który w jakiś sposób próbował układać walkę na zasadzie może nie jej unikania, ale bez postawienia swoich warunków w ringu. Ja nie widziałem realizacji planu, który powodowałby, że akcje jego przeciwnika były w jakiś sposób neutralizowane lub wyciągane na swoją korzyść. To nie była prosta walka do oceny. Bardzo się cieszę, że tak wiele doświadczenia z niej wyciągnąłem i to jest moja główna refleksja. A do tego spora nauka, bo do oceny takich pojedynków nie jest się zapraszanym codziennie. Tego typu walka wymaga najwyższego poziomu koncentracji i absolutnie nie ma tu miejsca, by sobie usiąść i lekką ręką zapisywać wyniki. Czyli drżała panu ręka? - Właśnie nie. Muszę powiedzieć jedno: nie miałem żadnej wątpliwości po zakończeniu rund, komu je daję na karcie. Choć mówię o bliskości walki, to nie była ona jednocześnie aż tak ciasna, abym miał wątpliwość przed zdaniem karty. Naprawdę po żadnej rundzie nie miał pan chwili zawahania? - Nie, żadnych wątpliwości nie miałem. To była najważniejsza walka w pana dotychczasowej karierze? - To zależy, co konkretnie ma pan na myśli. Jeśli by popatrzeć pod kątem skali trudności, to tak, myślę że co najmniej w ostatnim pięcioleciu jest to numer jeden. Natomiast uważam, że pod względem medialności miałem większe walki, jak starcie Władimira Kliczki z Samuelem Peterem, a także pojedynek Anthony’ego Joshuy z Carlosem Takamem. Było parę dużych walk, jak choćby z czerwca tego roku też w Arabii Saudyjskiej, gdzie Raymond Ford zmierzył się z Nickiem Ballem. Ona również była bardzo trudna do punktowania. Rozmawiał Artur Gac