O niesłabnącej popularności Andrzeja Gołoty, mimo upływu wielu lat od czasu zakończenia kariery, sam miałem okazję parokrotnie przekonać się na własne oczy. Jak choćby pewnego razu, gdy umówiliśmy się na wywiad w stołecznym hotelu Marriott. Rozmowa była dość długa, a "brutalnie" przerwała ją godzina odjazdu pociągu do Krakowa. "Andrew" postanowił kawałek mnie odprowadzić, lecz gdy tylko przekroczył drzwi, w jednej chwili został rozpoznany i dalsza droga właściwie okazała się niemożliwa. Zaczęły się prośby o zdjęcia, wobec czego musieliśmy się pożegnać, bo wspólna przechadzka trwałaby bardzo długo. Andrzej Gołota zwrócił się do kibiców. Legendarny pięściarz jednym zdaniem dotknął sedna Walka stulecia, a w tym wszystkim Andrzej Gołota. "Mekka boksu" Madison Square Garden rzuca na kolana Podobnie było kilka lat temu, gdy Gołota swoją obecnością uświetnił prestiżowe zawody bokserskie w Krakowie, a mianowicie 38. turniej o "Złotą Rękawicę Wisły". Był to poniekąd sentymentalny powrót pod Wawel i do hali "Białej Gwiazdy", wszak właśnie tutaj w 1987 roku sięgnął po tytuł mistrza Polski. Obserwowałem z bliska, że gdyby momentami główny bohater wydarzenia nie próbował być nieco asertywny, to pewnie nie zobaczyłby ani kawałka choćby jednej z wielu finałowych walk. Natomiast cierpliwości nie można było mu odmówić, dzięki czemu uśmiech zagościł na twarzach wielu osób, którym udało się zrobić pamiątkowe zdjęcie lub uzyskać autograf. Z tej okazji przeprowadziłem rozmowę z legendarnym pięściarzem, w której pojawiło się wiele smaczków, również tych nieznanych, gdy ujawnił bardzo ciekawe kulisy finałowego pojedynku właśnie z Krakowa, stoczonego z klubowym kolegą z Legii Warszawa, Januszem Czerniszewskim. Gołota zapracował na status jednej z absolutnych ikon polskiego sportu, którego popularność przyjęła rozmiar socjologicznego fenomenu. W czasach swojej świetności był na ustach wszystkich, ucieleśniając w latach 90. marzenia milionów rodaków o podboju wielkiej Ameryki. Okazji do częstych wspominek legendarnego pięściarza wśród kibiców nie brakuje, zwłaszcza przy okazji rocznic największych i najgłośniejszych pojedynków czterokrotnego pretendenta do tytułu mistrza świata w wadze ciężkiej. Pamięć o "Andrew" ze zwielokrotnioną siłą wraca także każdego 5 stycznia, gdy od lat mieszkający w Chicago Gołota obchodzi urodziny. W tym roku wybiło mu 56 lat. Andrzej Gołota: Baza u Jakuba Straszewskiego, w postaci techniki, na pewno jest Dziennikarz Interii w rozmowie telefonicznej złożył byłemu pięściarzowi najserdeczniejsze życzenia i przez chwilę ucięliśmy sobie bardzo sympatyczną pogawędkę. Kończąc rozmowę zapytałem brązowego medalistę olimpijskiego z Seulu i mistrzostw Europy z Aten, czy chciałby coś przekazać swoim kibicom. Ci w dniu urodzin bardzo mocno uaktywnili się w mediach społecznościowych, z nostalgią wspominając konkretne pojedynki i czasy, gdy obowiązkiem stało się nastawianie budzików na środek nocy i oglądanie transmisji walki ze Stanów Zjednoczonych nad ranem. Tu muszę przyznać, że po raz pierwszy usłyszałem w głosie mojego rozmówcy swoiste poruszenie, może też dlatego, że wcześniej podjęliśmy wątek przemijającego czasu. "Żeby jeszcze długo żyli moimi walkami" - odparł "Andrew". W tym jednym zdaniu było coś tak ujmującego, że aż łza zakręciła mi się w oku... Legenda płacze, emocje ściskają gardło i serce. Krzysztof Kosedowski: Janusz Gortat był bogiem Życie przemija, nikt z nas nie staje się młodszy i właściwie - pomyślałem sobie - właśnie ta pamięć jest najważniejsza. Im więcej ludzi, zwłaszcza z obecnie młodego pokolenia, będzie sięgało do niezapomnianych starć rodaka, które toczył w legendarnych arenach, jak Madison Square Garden w Nowym Jorku, tym dłużej historia Gołoty będzie żywa. Choć nigdy nie było mu dane zasiąść na tronie mistrza świata, to zostawił w ringu dostatecznie dużo zdrowia, by zasłużyć na wieczny szacunek i uznanie. Artur Gac