Artur Gac, Interia: Damian Knyba swój kontrakt promotorski ma podpisany z amerykańską grupą Top Rank. To rodzi pytanie, bo o ile Łukasz Kownacki - z którym organizowałeś sobotnią galę w Newark, jest menedżerem, tak ty działasz jako promotor. Jaki układ, biorąc pod uwagę grupę 93-letniego Boba Aruma, został wypracowany? Eryk Rachwal, promotor: - Ze strony Top Rank mamy zielone światło. Ogólnie, jak powiedziałeś, Łukasz Kownacki ma kontrakt menedżerski z Damianem, a działając z nim wspólnie mamy swoje plany oraz cele. I na naszym papierze ja jestem promotorem. Damian jest dla mnie jak brat. Zawsze będę mu doradzał, nawet jak nie zawalczy na mojej gali. Jaka jest historia waszej znajomości? Jak długo się znacie? - Znam się z nim od czasu, jak Łukasz ściągnął go do Ameryki na turniej "Golden Gloves" w 2020 roku. Wtedy jeszcze walczył amatorsko, a ja wówczas pomagałem Łukaszowi przy jego bracie, Adamie Kownackim. Zawsze razem sprzedawaliśmy bilety i tak dalej... Wówczas wszystko zaczęło się rozkręcać, weszliśmy w ten biznes, a ja szybko zacząłem traktować Damiana jak brata. Słowo "brat" bardzo dużo znaczy. Jest adekwatne do waszej relacji? - Moim zdaniem w żadnym stopniu nie jest przesadzone i mam nadzieję, że Damian by to potwierdził. Mieszka u mnie, jest jak członek mojej rodziny. Wszystko sobie mówimy, super się dogadujemy. Jest tak, jakbyśmy znali się całe życie. W jakim składzie mieszkacie pod jednym dachem? - Mam żonę i trzymiesięcznego synka. Ostatnio na chwilę zatrzymał się także Piotr Łącz, gdy przyjechał na sparingu do Otto Wallina. Na tej samej działce mieszkają także moi rodzice z bratem, który ma 19 lat. Więc jest wesoło. Gościem honorowym w hali Prudential Center był Tomasz Adamek, który potrafił wypełniać ją do ostatniego miejsca kibicami. Przed wami, co pokazała walka Knyby z Wawrzykiem, jeszcze daleka droga. Kolorowo nie było, ale chyba byliście na to przygotowani? - Otóż to, publiczność pod Damiana trzeba sobie dopiero zbudować. Nasz realistyczny cel zakładał 2 tysiące kibiców. Myśleliśmy, że może dobijemy do trzech tysięcy, co się nie stało. Niemniej podstawowy plan udało się osiągnąć i z tego względu jesteśmy zadowoleni. Wiadomo, że jest niedosyt, bo każdy by chciał wyprzedać taką halę, ale to jest nierealne. Zdaję sobie z tego sprawę i mówiłem wszystkim otwarcie, że to tak nie będzie wyglądało. A trochę gorzej wyglądało to jeszcze w przekazie telewizyjnym. Dlaczego? - Wielu kibiców, którzy przyszli kibicować lokalnym chłopakom, wyszło zaraz po tym, jak ci skończyli walczyć. Nie czekali na walkę wieczoru Damiana, bo nie jest tak znany i do końca pozostali tylko Polacy. Dlatego na przyszłość mam plan, aby bardziej zamieszać w karcie walk. Czyli zaraz koło main eventu wystawić jakiegoś Amerykanina, który potrafi sprzedać najwięcej biletów, aby jak najwięcej kibiców zostało do końca. Przez to w opinii niektórych ludzi było znacznie mniej osób niż rzeczywiście pojawiło się w hali. Z tego trzeba po prostu wyciągnąć wnioski. Poza tym trzeba sobie szczerze powiedzieć, że jeśli kibic choć trochę był zorientowany w tematyce bokserskiej, to szybko się połapał, że w walce wieczoru za dużo sportu nie będzie, a cel jest, nazwijmy go, "polsko-promocyjny". Mówiąc brutalnie, Andrzej Wawrzyk na dzisiaj już za bardzo nie jest pięściarzem. - No nie, na pewno nie. Zgadzam się w pełni, taki był plan i nie ma co tego ukrywać. Natomiast oczywiście mamy ambitniejsze plany na Damiana. Pewnie widziałeś, że już wyzwał Łukasza Różańskiego do walki. Bardzo byśmy chcieli doprowadzić do takiego pojedynku, byłby on bardzo wartościowy. Do tego jest jeszcze parę innych nazwisk, które wchodzą w grę. Chcemy podnieść Damianowi poprzeczkę już w tym roku. Natomiast w obecnych czasach trzeba "mieszać", to znaczy prowadzić karierę pięściarza w takim stylu, że od czasu do czasu należy rzucić walkę trochę bardziej medialną. Więc nie każda kolejna będzie taka ostra, z poprzeczką do góry. Czasami lepiej wziąć taką, by podtrzymać aktywność, a jednocześnie zyskać także medialnie. Musimy cały czas pamiętać, że nie warto od razu skoczyć na zbyt głębokie wody. Walka z Różańskim to autorski pomysł Damiana, czy inspiracja poszła od was, jego otoczenia, aby teraz połączyć aspekt promocyjny ze sportowym? - Tak naprawdę jest to pomysł obu stron, czyli nasz i Damiana. Nam się wydaje, że taka walka miałaby teraz największy sens. Pod każdym względem, wygrywając z takim rywalem, Damian zyska nieporównywalnie więcej niż w starciu z Wawrzykiem. Szczerze mówiąc walka z Wawrzykiem go wkurzała, bo on chce być sobą, tak zwane spinki przed walką nie są w jego stylu. Wiadomo, że chciał trochę podpromować galę i wykorzystać moment. Mówiąc szczerze, czy prosiliście go, aby tzw. trash-talkingiem pomógł wam podbić zainteresowanie galą? - Szczerze nie. To jakoś naturalnie się wzięło. Akurat złożyło się tak, że Piotrek Łącz mieszkał z Damianem, a w tym czasie Andrzej napisał coś do Piotrka i mieli jakąś "spinkę". Na tej bazie Damian wkurzył się na Wawrzyka za to, jakie rzeczy wypisuje do jego kolegi i w taki sposób zaczął czuć do niego niechęć. Natomiast oczywiście ja nie narzekałem, bo pod zainteresowanie galą było to całkiem niezłe. Łukaszowi Różańskiemu nie podobało się to, że gdy walkę z nim zamarzył sobie Nikodem Jeżewski, to zamiast oficjalnej propozycji, poszła najpierw aktywność w mediach społecznościowych. Jak jest w waszym przypadku? Złożyliście konkretną ofertę? - Tak, Łukasz Kownacki wysłał oficjalną ofertę, która jest na stole. Damian ma duży szacunek do Różańskiego, tak jak pewnie każdy z nas, bo zrobił dużo dla polskiego boksu i był mistrzem świata. Właśnie takie walki ciekawią Damiana, są najbardziej w jego stylu, czyli czysto sportowo, gdzie w dodatku ma respekt do rywala. On nie lubi, gdy podświadomie lekceważy przeciwnika, a wiadomo, że tak było z Wawrzykiem. Do kogoś takiego, jak Łukasz Różański, także trenuje się ciężej, dokładając zawsze ekstra kilka procent. Damian oczywiście był przygotowany do ostatniej walki bardzo dobrze i trenował sumiennie, jak zawsze, ale jednak ma się z tyłu głowy świadomość, jakiej klasy przeciwnik czeka na ciebie. To jest finansowo atrakcyjna oferta dla Różańskiego? - Powiedziałbym, że solidna. To nie są miliony dolarów, wiadomo, ale z pewnością jest to godna propozycja. Finansowo kusząca? - Nie jest to zaniżona oferta, tylko realistyczna. Do kogo konkretnie spłynęła ta oferta? - Została wysłana do Jacka Szelągowskiego z KnockOut Promotions. Plan zakłada, by taka walka odbyła się oczywiście na terenie Stanów Zjednoczonych? - Na pewno tutaj, chcielibyśmy w Prudential Center. Łukasz celuje wpierw w walkę na przetarcie. W odwodzie, na krótkiej liście Polaków, macie też Kacpra Meynę? - Meyna na pewno jest na liście, ale uważam, że dużo większe szanse są na doprowadzenie do walki z Różańskim. Meyna niedawno wyzywał Damiana, jakby chciał to wypromować, a jak przyszło co do czego, to zaczęli wymyślać nie wiadomo co. A na końcu jeszcze w mediach społecznościowych zwalili na nas, jakby z naszej strony nie było woli. Przecież Top Rank bardzo tego chciał, Łukasz i sam Damian też. Jak chcą, to wciąż możemy zrobić taką walkę, ale my już nie jesteśmy zdesperowani. Szykujcie powrót Knyby na czerwiec? - Tak jest. Taki jest plan, abyśmy znów zorganizowali wydarzenie w Prudential Center. Za kilkanaście dni Łukasz będzie rozmawiał z Top Rank i wówczas dokładnie zobaczymy, co oni też na ten temat myślą. A jest w was w ogóle taki zamiar, by Damiana "wyciągnąć" z Top Rank, czy dużo lepiej być w takiej dużej grupie, która ma światową rozpoznawalność i renomę? - Jak na razie z Top Rankiem są same plusy. Damian nie jest jeszcze na takim stopniu sportowym i rozpoznawalności, by mógł sobie pozwolić na odejście od tak dużego promotora i robić, co chce. Widzisz, co pokazał ostatni event, Damian jeszcze nie jest w stanie wyprzedać hali swoim nazwiskiem. Natomiast fajnie, że Top Rank widząc gdy coś ma sens dla dobra Damiana, daje na to zgodę. Super, że można to łączyć, bo to zwiększa opcje i umożliwia, byśmy pomogli Polakowi stać się pięściarzem, który będzie znaczył coraz więcej. Kilka miesięcy temu Damian przyznał mi, że miał ofertę z teamu Ołeksandra Usyka, by przyjechać do Ukraińca na sparingi przed rewanżem z Tysonem Furym. Wahał się, ale sam mówił, że chyba warto wyżej postawić swoje potrzeby, a wówczas sam szykował się do walki. Mieliście wtedy burzę mózgów? Jaka była twoja optyka? - Zawsze wszyscy razem, w naszej trójce, rozmawiamy ze sobą. Każdy dorzuca swoje trzy grosze i tak wypracowujemy stanowisko. Osobiście chciałem, aby Damian został z trenerem Shaunem George'em, bo wydaje mi się, że musi jak najwięcej pracować ze swoim szkoleniowcem, by wypracowywać coraz lepszą chemię. Shaun jest w stanie przekazać mu naprawdę wiele ogólnobokserskiej wiedzy, z myślą o jego całościowym, technicznym rozwoju, a nie tylko pod konkretnego rywala. Ktoś powie, że to w końcu Usyk, ale... Damian jest już na innym poziomie. Musi bardziej patrzeć na swój interes. Według mnie jazda po całym świecie na sparingi jest dla zawodników, którzy są na samym początku kariery lub pod koniec. A ktoś, kto dochodzi do takiego etapu jak Damian, czyli sam jest prospektem, musi tylko i wyłącznie patrzeć na swoje dobro. Mam nadzieję, że także polscy kibice uwierzą w ten projekt i w Damiana. Usłyszałeś w ostatnim czasie od osoby uznanej w środowisku bokserskim lub takiej, którą sam poważasz, zapadający w pamięć komplement pod adresem Damiana? - Zdecydowanie. Z początku słyszałem praktycznie samą krytykę pod adresem Damiana, a teraz dużo ludzi mówi, że poprawił lewy prosty, który stał się szybki, sztywny i mocny. Do tego doszła prawa ręka, która zawsze była jego największym problemem przez kłopoty z kostkami. Wreszcie naprawił dłoń i naprawdę widać siłę, jaka drzemie w jego ciosach. Teraz ludzie najbardziej komplementują to, że mocno "przypakował" i nabrał masy. Rzeczywiście, wizualnie widać efekt. - Ale Damian się wkurza, bo mówi, że jakość jedzenia w Ameryce jest niewystarczająca. Twierdzi, że gdyby tak samo, jak teraz w Stanach, trenował w Polsce, to już miałby na brzuchu sześciopak (śmiech). Pojawienie się na sobotniej gali Tomasza Adamka, niegdyś promotora i menedżera Ziggy'ego Rozalskiego, czy byłego mistrza świata w wadze ciężkiej, Shannona Briggsa, to wszystko zasługa ruchów twoich i Łukasza Kownackiego? - No tak. To jest bardzo ważne, by na takich wydarzeniach pojawiał się Ziggy i Tomek. Oni to kiedyś robili, teraz my i fajnie, by to spinać klamrą. Wiesz, ilu ludzi mnie pytało, czy pomagają nam Tomek lub Ziggy? Jakby nie przyszli na taką galę, byłoby trochę szkoda. Finansowo nie muszą nas wspierać, ale sama ich obecność jest cenna, bo to wyraz wsparcia dla naszych działań. Natomiast odnoście Briggsa, to nawiązałem z nim dobry kontakt. I próbuję zrobić coś fajnego, aby w Polsce doszło z nim do ciekawej walki. Pomysł jest interesujący, pytanie czy wszystko wypali. Mówimy o walce Adamek - Briggs? - Tak, wpadłem na taki ciekawy pomysł. Dostałem kontakt do Shannona, od razu złapałem z nim fajną nić porozumienia. Chce wrócić, a ja mu powiedziałem, że chciałbym pomóc zorganizować dużą galę w Polsce. Dałem mu także opcję na USA, ale pierwszeństwo ma show w Polsce. Tomasz Adamek już po "pierwszej rundzie", zaczęło się przy ringu. Ofiara Kliczki "doskoczyła" do Polaka Gorzko zażartowałem, że gdyby doszło do takiej walki, to do ringu wejdzie łącznie 101 lat. Nie jestem fanem takich zestawień zawodników, którzy dziś odcinają kupony, ale rozumiem, że ktoś taki, jak Briggs, ze swoją osobowością idealnie może napędzić zainteresowanie takim wydarzeniem. - Sto procent, tylko o to chodzi. A dzięki temu, że zainteresowanie przyciągną dwa wielkie nazwiska, u ich boku mogliby się wypromować młodsi zawodnicy z Polski. Ja mam 27 lat, nie muszę teraz zarobić milionów i "grubej" kasy na boksie. Zresztą mam na to jeszcze wiele czasu. W tej chwili chciałbym wyrobić sobie nazwisko, abym liczył się przy boksie i w tym całym biznesie. Jak kasa kiedyś przyjdzie, to fajnie, ale mam normalną pracę i na co dzień robię coś innego. W boks wszedłem z pasji. Gdyby udało się zakontraktować walkę Adamka z Briggsem, to dla mnie będzie jak spełnienie pewnych marzeń. Czym zajmujesz się na co dzień? - Działam w nieruchomościach. Buduję i sprzedaję domy. Trochę deweloper, trochę agent nieruchomości w jednym. Dzięki temu mogę poukładać sobie dzień na własnych zasadach i znaleźć czas na bokserską pasję. Wyemigrowałeś do USA z Polski, czy urodziłeś się już za oceanem? - Miałem 6 lat, jak na stałe przyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych. Skąd pochodzisz? - Okolice Sanoka, a więc blisko Bieszczadów. Mów konkretnie, bo ja jestem z Krosna. - Tak? A to niedaleko. Ja z Niebocka. Proszę, jaki świat jest mały. Akurat teraz mój dziadek przebywa w szpitalu w Krośnie, gdzie przeszedł operację biodra. W jakich okolicznościach przenieśliście się do USA? - Moja mama miała tutaj rodziców, a urodził się tu mojej mamy dziadek. Tak więc wszyscy jakby po nim dostaliśmy "papiery". Z kolei mój tata pracował też w Szwajcarii, więc w pewnym momencie zastanawiali się, czy przyjechać do USA, czy właśnie do Szwajcarii. Wybrali Stany, z uwagi na rodzinę mojej mamy. Ile masz lat? 27. - Bywasz w rodzinnych stronach u podnóża Bieszczadów? - Jasne, że przyjeżdżam. Nie powiem, że szczególnie często, ale na szybko licząc sądzę, że z 8-9 razy tam byłem. Dodam, że w ostatnim czasie organizowaliśmy dwie gale w Polsce, jedną w Szczytnie, drugą w Zawoni. Wówczas jeszcze pod szyldem RBK Promotions, a teraz firma ma nazwę PrimeTime Promotions. Rozmawiał Artur Gac Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl