Zbigniew Czyż: Nie mogę rozpocząć naszej rozmowy inaczej niż pytaniem o zdrowie. Wszystko z nim w porządku? Krzysztof Głowacki: Jak na razie odpukać, wszystko jest bardzo dobrze. Nie mam żadnych problemów. Trenuję w Warszawie z Andrzejem Liczikiem i Karolem Kosakiem raz dziennie, przez sześć dni w tygodniu. Kiedy Krzysztof Głowacki stoczy kolejną poważną walkę? Ostatnią, przegraną stoczyłeś w marcu 2021 roku z Lawrencem Okolie. - Na razie nie mogę jeszcze zdradzić nazwiska mojego najbliższego rywala. Mogę jednak powiedzieć, że do walki dojdzie najprawdopodobniej w połowie października, na pewno za granicą, w Europie. To będzie następca Okoliego, więc rywal jak najbardziej liczący się na rynku. To jest znany zawodnik, wschodząca gwiazda. Kontrakt na walkę jest już podpisany? - Jeszcze nie. Mówię, że do walki dojdzie najprawdopodobniej, bo w boksie, dopóki nie wejdziesz do ringu, nic nie jest pewne. Rywalowi, odpukać może się na przykład przytrafić kontuzja. Trwają jeszcze ustalenia kontraktowe dotyczące strony finansowej. Jak warunki zostaną zaklepane, umowa będzie podpisana. Dla mnie najważniejsze jest, żeby wrócić jak najszybciej do poważnego boksu. W kwietniu walczyłem na gali w Wałczu, ale umówmy się, rywal nie był z najwyższej półki. Teraz chciałbym się w końcu pokazać za granicą. Ostatnie poważne zwycięstwo odniosłeś prawie cztery lata temu, w listopadzie 2018 roku z Maksymem Własowem. Nie zapomniałeś jak się wygrywa? - Jasne, że nie zapomniałem (śmiech). Mam nadzieję, że niedługo sobie to przypomnę. A po drodze od tamtego czasu były różne sytuacje. Po walce z Mairisem Briedisem, w czerwcu 2019 roku nie boksowałem praktycznie przez dwa lata. Po tamtej walce złożyłem protest, który ostatecznie wygrałem, ale to też wymusiło przerwę w boksowaniu. Była też pandemia lub chorowałem. Trochę przyczyn niezależnych ode mnie było, włącznie z przesuwaniem terminów kolejnych walk. Jak będą wyglądać przygotowania do walki w październiku? - 5 września wyjeżdżam na obóz do Zakopanego na dwa tygodnie. Po powrocie do Warszawy planuję serię sparingów. Na razie nie znam nazwisk rywali, trener będzie wszystko planował. Tych kilkadziesiąt miesięcy od ostatniego zwycięstwa, to był dla Ciebie bardzo trudny czas? - No pewnie, że tak. Nie tylko dlatego, że praktycznie nie mogłem walczyć. Te wszystkie zawirowania na świecie powodują, że człowiek nie wie na czym stoi. Trenujesz, ale nie wiesz, czy i ile zarobisz. Terminy walk niby są już ustalone, po czym dzieje się coś nieprzewidzianego i ich nie ma. Tak jest chociażby z tym najbliższym pojedynkiem, który mam stoczyć. Był już wstępnie ustalony termin na koniec września, później na początek października, a teraz już na jego połowę. - To wszystko powoduje, że nie wiem na co się szykować, czy mam zasuwać ostro na treningach, czy nie do końca. Mam swoje lata i organizm nie wytrzyma przez tak długi czas na najwyższych obrotach. To jest trudne zadanie, żeby wszystko odpowiednio zaplanować, przygotować się w stu procentach do najbliższego pojedynku. Ciężkie czasy, ale trzeba się do tego przyzwyczaić. W takich właśnie trudnych warunkach wyłaniają się mistrzowie. Jeden się do nich dostosuje, a inny nie. Pojedynek zaplanowany na połowę października może być początkiem powrotu Krzysztofa Głowackiego na szczyt? Wierzysz w to, że da ci przepustkę do ponownej walki w niedalekiej przyszłości o mistrzostwo świata? - Mam nadzieję, że tak. Jeśli dojdzie do niej godnie z planem, to wierzę, że niedługo potem będę walczył o mistrzostwo świata. Wiem, że marzysz o walce z mistrzem WBC Ilungą Makabu. - Oczywiście, że tak. To byłaby dla mnie bardzo prestiżowa walka i chciałbym, żeby do niej doszło. Zobaczymy. Na razie nie chcę za daleko wybiegać w przyszłość. Chce się skupić w stu procentach na najbliższym pojedynku. Jak układa się współpraca z trenerem Andrzejem Liczikiem? - Bardzo dobrze. Fajnie się dogadujemy, treningi są super. Ostatni czas zarówno dla Ciebie jak i dla większości pięściarzy nie jest chyba najlepszy pod względem zarobków? Walk i dobrych gal bokserskich jest jak na lekarstwo. - Niestety, jak najbardziej tak. Trzeba pamiętać, że owszem zarabiamy na walkach, ale też dużo wydajemy. Chociażby na masażystów, odżywki, kriokomory, diety, wyjazdy na zgrupowania, trzeba też opłacić trenerów i podatki. Wydajemy naprawdę bardzo dużo pieniędzy na wszystko, co jest związane z naszym zawodem. Czasami jest tak, że trenuję na przykład przez trzy miesiące na pełnym obciążeniu, przygotowuję się do walki, a potem przychodzi kontuzja i nie mam żadnego zwrotu. Takich sytuacji jest bardzo dużo, ale nikt na to nie patrzy. Wielu kibiców nie zna tego wszystkiego od drugiej strony. Każdy tylko mówi, jak dużo zarobiłeś, ale nikt nie pyta, jak dużo wydałeś. - Poza tym trzeba wiedzieć, że dla tego sportu poświęcamy naprawdę bardzo dużo. Czasami przez długi czas nie widzimy się z żonami, rodzinami. Gdy masz walkę w okolicy świąt, nie możesz zjeść tego co chcesz, trzeba trzymać dietę. Nie możesz pójść na wesele, czy inną ważną imprezę, bo jest walka. Musisz rano wcześnie wstać na trening chociażby po nocy sylwestrowej. Tego ludzie nie dostrzegają. Wielu kibiców postrzega boks jako sport, w którym można dobrze zarobić. - To niech każdy wyjdzie do ringu i niech sobie zarobi w ten sposób. Wtedy zobaczymy, czy będzie się w stanie tak poświęcić, jak poświęcamy się my. Wyrzeczeń jest naprawdę bardzo dużo. Do tego sytuacja na świecie jest jaka jest. Ofert nie ma zbyt wiele, mówiąc krótko nie jest łatwo. Rozmawiał Zbigniew Czyż