Artur Gac, Interia: Gratuluję, bo stało się to, o czym rozmawialiśmy po walce z Alim Achmedowem. Wywalczony w znakomitym stylu pas WBC Silver sam w sobie nie był nie wiadomo jak cennym skalpem, ale mówiliśmy, że pewnie za chwilę pójdą za nim intratne propozycje. I właśnie taki pojedynek został zakontraktowany. Maciej Sulęcki, posiadacz pasa WBC Silver: - Dokładnie jest tak, jak mówisz. A gratulacje będę przyjmował po wygranej walce, bo innej drogi nie widzę. Bardzo fajnie, że taka walka wyskoczyła. Byliśmy pewni, że jednak na pewno dostaniemy jakąś fajną propozycję pojedynku. Bardzo się cieszę z tego, co się wydarzyło, choć przyznam, że planowaliśmy walki z kimś innym. Niemniej starcie z kimś takim, jak niepokonany Christian Mbilli, to także bardzo duże i ciekawe wyzwanie. Wcześniej który przeciwnik był optymalnym wyborem? - Zawsze najbardziej liczy się droga do walki o najwyższe cele. Dzisiaj wiemy, że pojedynek z Mbillim to starcie o pas WBC Interim, czyli jesteśmy już bardzo blisko walki o pełnoprawny tytuł, a mistrzem świata jest Canelo Alvarez. Zatem ułożyło się tak, że droga jest wymarzona, ale jeśli pytasz, czego chcieliśmy, to na pewno walki z Edgarem Berlangą lub z Jaime’em Munguią. Jednak patrząc na to, co się stało, walka z Mbillim teraz wygląda chyba najlepiej. Polak rzuca rywala na deski w sześć sekund. Nokaut i tytuł. "Myśleli, że jestem skończony" W każdym razie z pewnością liczyłeś się z tym i byłeś tego świadomy, że myśląc o takim wyzwaniu, zapewne znów trzeba będzie ruszyć na zagraniczne łowy. - Fajnie to określiłeś, istotnie ruszamy na takie łowy. Ale czy jest powód narzekać? Ołeksandr Usyk niemal przez całe życie jeździ na teren rywala lub na neutralny grunt, tylko na początku zawodowej kariery toczył pojedynki na Ukrainie. I pokazuje, z jakim skutkiem można to robić. Ring jest wszędzie taki sam, po prostu musisz robić swoją robotę, gdziekolwiek walczysz. I zrobić to najlepiej, jak tylko potrafisz. Urodzony w Kamerunie, reprezentujący Francję, a mieszkający i prowadzący karierę w Kanadzie Christian Mbilli odniósł już kilka znaczących zwycięstw, choć sam ciągle czeka na taką walkę, po której zrobiłoby się o nim bardzo głośno. W każdym razie jego bardzo wysoka pozycja jest nieprzypadkowa, a mam wrażenie, że kto nie musi, to prostu się z nim nie konfrontuje. - Jest to w tym momencie chyba jeden z najbardziej unikanych pięściarzy na świecie. Z tego względu, że jest bardzo niebezpieczny, mocno bije i naprawdę potrafi walczyć. Poza Kanadą i Francją jest praktycznie mało znanym pięściarzem i tego nie ma co ukrywać, ale jego klasa jest niepowtarzalna. Taki zawodnik, unikany przez cały świat, przez to, że nie generuje jakichś wielkich pieniędzy, nie jest dostateczną pokusą dla najlepszych zawodników. Bo kalkulują, że ewentualne ryzyko jest niewspółmierne do zarobku, a więcej mogą zarobić na innych pojedynkach. Zdaję sobie sprawę, że czeka mnie trudny bój. Ciężko walczy się z zawodnikami mało znanymi, a bardzo niebezpiecznymi. Biorąc to wszystko pod uwagę, miałeś większe wątpliwości, czy to jest odpowiedni moment i czas, by zdecydować się na taki pojedynek? - Nie było żadnego gadania. Powiedzieliśmy sobie wspólnie z Łukaszem Kownackim, moim menedżerem, że idziemy krok do przodu. Nie ma co zostawać na szczeblu, na którym jesteśmy, a tym bardziej nieco spaść niżej, by tylko obronić przywieziony z Astany pas. To kompletnie do niczego by mnie nie popchnęło. Młodszy już nie będę i generalnie nie jestem młody, więc trzeba kuć żelazo póki gorące. Przyszła walka z Mbillim, przeanalizowaliśmy, szybkie negocjacje i mamy to starcie. Walkę z Achmedowem wziąłeś dla pasa, z pełną świadomością, że na tym starciu wiele nie zarobisz, traktując ją jako inwestycję, czyli najpierw wygrać, a później znaleźć się w innej pozycji negocjacyjnej. Dodając jednak to, co powiedziałeś, że Francuz również nie generuje wielkiego zainteresowania, to znów nie będzie super zarobek? - Wiesz, pod względem finansowym jestem zadowolony. Znów najważniejszy jest wydźwięk sportowy, największe pieniądze stoją za zawodnikami bardzo medialnymi, ale tutaj nie mogę narzekać. Fajne pieniądze zdarzają się także z zawodnikami może nie medialnymi, ale unikanymi. A ja mam pas silver, wysoką pozycję, co daje mi duże pole negocjacyjne. Dlatego ogólnie jestem zadowolony przede wszystkim z tego, że jeśli wygram tę walkę, to jest duża szansa na pojedynek o pełnoprawny tytuł mistrza świata. Jesteś beneficjentem decyzji teamu Amerykanina Diego Pacheco, który zrezygnował z negocjacji pod kątem walki z Mbillim. I mniej więcej w tym momencie, początkiem kwietnia, weszliście do gry, czy może zakulisowo wszystko wcześniej zaczęło się dziać? - Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, bo ja czekałem tylko na informację, kiedy już będzie coś pewnego. I taka informacja mnie w pełni zadowoliła. Mamy niesamowitą historię, bo w zasadzie w ciągu 24 godzin dwóch Polaków stoczy w Kanadzie pojedynki o mistrzowskie tytuły. Najpierw ty, a dobę później Michał Cieślak ze sławą tego sportu, Jeanem Pascalem. - Coś pięknego, po prostu rewelacja. Jak tylko dowiedziałem się, że także Michał będzie boksował zaraz po mnie, w innym kanadyjskim mieście, to aż ucieszyła mi się buźka. Znakomita sprawa, miejmy nadzieję, że będzie 2:0 dla Polski. Wyjazdowe wygrane zawsze smakują wyśmienicie, a w tym przypadku wobec identycznej kolorystyki obu flag będziecie mogli wyżej wywiesić biało-czerwoną. - Dokładnie tak. Zrobimy, co w naszej mocy, żeby po obu walkach to nasza flaga dumniej i piękniej powiewała. Czy wzorem Michała Cieślaka, który od razu zakotwiczył w Hiszpanii, ty także wyruszasz na zagraniczny obóz przygotowawczy? - Chyba nie, myślę że pozostanę w Polsce. Tutaj mam wszystko. Jadę do trenera Piotrka Wilczewskiego do Dzierżoniowa, a już rozpocząłem przygotowanie siłowo-kondycyjne. Dobrze mi się pracuje z trenerem Piotrkiem, w porządku mamy na miejscu, sukces osiągnęliśmy w ostatniej walce, a zatem mistrzowskiego teamu się nie zmienia. Spektakularna bitwa Polaka z legendą, kto mistrzem świata? "Aura wojny" wokół ringu Z przygotowaniami ruszysz z nieco wyższego poziomu, czy masz do nadrobienia trochę zaległości od czasu poprzedniej, stoczonej ostatniego dnia lutego walki? - Troszkę odpuściłem sobie, ale tak naprawdę zrobiłem tylko dwa tygodnie przerwy, więc na pewno nie zaczynam od zera. Miałem czas na potrzebny odpoczynek, zregenerowałem się i zresetowałem głowę. A teraz mogę już ruszyć do pełni pracy, bo wciąż chciałbym być w każdej kolejnej walce coraz lepszy. Nie mam zamiaru być tak dobry, jak z Achmedowem, tylko jeszcze lepszy. Pierwszą refleksję, gdy jeszcze nieoficjalnie padła wiadomość o twojej walce z Mbillim, miałem taką, że nie wiem co musiałoby się stać, byś takiemu wyzwaniu powiedział "nie". - Ogólnie mam do tego bardzo duży dystans. Naturalnie jest to dla mnie wyzwanie, ale będzie to walka o tymczasowy tytuł mistrza świata, więc ciągle wiem, do czego dążę. Tymczasowy tytuł MŚ to już wielka sprawa. Walka z Mbillim być może nie przesądzi sprawy, że na pewno otrzymasz w kolejnym starciu mistrzowski pojedynek, ale ewentualna wygrana z taką stawką będzie możliwie najlepszym krokiem, jaki możesz postawić. - Zdecydowanie tak. Oczywiście nie chciałbym dyskredytować tego pasa, który znajdzie się w puli, bo to jest naprawdę duża rzecz. Ale wyobrażam sobie tak, że wygrywam i otrzymuję przepustkę do starcia o ten najcenniejszy tytuł czempiona globu. Zacząłem od Achmedowa, idę przez Mbilliego, a jeśli po tym przyjdzie walka z Canelo Alvarezem, będzie to ukoronowaniem całej mojej kariery. I niesamowitą historią. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by się stało, gdybyś w Kanadzie ponowił scenariusz z Astany i znów w pierwszych sekundach rzucił przeciwnika na deski. Przy klasie tego rywala wydaje się to praktycznie nierealne, ale czy ktoś zakładał, że zrobisz to z Achmedowem? - No właśnie, o to chodzi. Myślę, że tutaj żadnego scenariusza nie można odrzucać. Wszystko jest do zrobienia, każdy jest do pokonania być może w każdym stylu. Nie ma góry nie do przejścia, a ja lubię ambitne wyprawy. Rozmawiał Artur Gac Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl