Artur Gac, Interia: Zaczynasz trochę odczuwać trudy promowania tej dużej walki? Łukasz Różański, pięściarz kat. bridger: - Nawet nie troszkę, ale bardzo. Cały czas są telefony, wywiady i działania promocyjne. Rzeczywistość jest nowa, ale trzeba stawić jej czoła. Należy brać udział w promocji tak dużego wydarzenia, w końcu mnie też zależy, żeby o gali i takiej walce, organizowanej w Polsce raz na wiele dobrych lat, dowiedziała się jak największa rzesza kibiców. Generalnie w jakim jesteś nastroju? - W bardzo dobrym. Ogólnie towarzyszy mi dobry nastrój ze względu na to, że już tak długo czekam na tę walkę. Chcę, żeby ona w końcu się odbyła i abym mógł spełnić swój cel. Nie przez przypadek pytam o nastrój, bo mam przygotowane dwa zestawy pytań: na podniesienie lub obniżenie ciśnienia. - (śmiech) Myślę, że sprostam jednym i drugim. Zacznijmy rozgrzewkowo. Mówiłeś, że nakręcanie się na taki pojedynek, o taką stawkę, jest niepotrzebne. Czy w związku z tym spodziewane emocje na kilka dni przed walką już przyszły? - Tak, już są obecne. Jeszcze dwa tygodnie temu tak tego nie odczuwałem, ale teraz już temperatura rośnie. A przed nami jeszcze trening medialny, ważenie i pewnie kolejne face to face. W życiu, a także w sporcie, psychika ma szalenie wielkie znaczenie, znamy wiele przypadków pięściarzy, którzy w chwili największej próby nie byli w stanie pokazać pełni swojego przygotowania. Mówiąc kolokwialnie - ich głowa nie dojeżdżała. Twój trener, 83-letni nestor Marian Basiak, zapytany przeze mnie o tę kwestię powiedział tak: "do tej pory nie widzę żadnych zmian, Łukasz jest spokojny i zadowolony, bo umiejętnie zrobił wagę. Nie ma żadnej kontuzji, normalnie rozmawiamy, jakby miał boksować podrzędną walkę. Jednak może się tak zdarzyć, że pewne spięcie przyjdzie dopiero teraz, w tym tygodniu". Dla ciebie to też niewiadoma przed życiową szansą? - Tak, to na pewno jest niewiadoma. Niemniej za każdym razem, gdy walczę w Rzeszowie, pojedynki niosą niemałe emocje. Tym razem ładunek sportowy będzie dużo większy jak wcześniej, tym bardziej muszę się pilnować, aby być skoncentrowanym. Podejrzewam, że stres istotnie może przyjść w ostatniej chwili. Mam oczywiście nadzieję, że to będzie pozytywny bodziec, który poniesie mnie do wygranej. O właśnie, tutaj też czyha pewne niebezpieczeństwo i myślę, że sam jesteś tego świadomy. A już na pewno zdaje sobie sprawę z tego twój sztab, który ma za zadanie poskromić twój ewentualny temperament przed własną publicznością, który mógłby cię powieść do zbyt ofensywnego rozpoczęcia pojedynku. - Wszystko to okaże się dopiero, jak wejdziemy do ringu. Teraz możemy sobie zakładać scenariusze i gdybać, ale weryfikacja będzie miała miejsce między linami. To jest zupełnie jasne, ale do tego czasu zawodnik buduje pewne założenia na walkę. Czy zatem jest to coś, co według najbardziej pożądanego scenariusza najlepiej, aby się nie zadziało? - Oczywiście, że tak. Celem jest zapanowanie nad emocjami i każdy chce mieć nad nimi kontrolę, jednak czasami się nie da. To jest właśnie sport, jego piękno i sól boksu, że są pewne rzeczy, których nie da się przewidzieć. Niemniej wszystko to, co miałem zrobić, wypracowałem i teraz trzeba tylko i aż zaprezentować tę wisienkę na torcie. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę dać się czymś zaskoczyć. Zwłaszcza na początku, w pierwszej rundzie, gdy można przyjąć nieprzyjemny cios, przez co później przebieg walki jest trochę inny od zakładanego. Zrobię, co w mojej mocy, aby pojedynek od startu potoczył się po mojej myśli. Naturalnie byłoby książkowo, gdyby pierwsza runda okazała się tą rozpoznawczą, gdy usiądziesz po niej w narożniku i usłyszysz: "dobra robota" lub nastąpi szybka korekta. Natomiast tutaj, przy waszych stylach, już pierwsze minuty mogą rozpocząć się od fajerwerków. Jeśli nawet ty będziesz trzymał temperament w ryzach, to wielce prawdopodobne, że Alen Babić spróbuje ultraofensywnym stylem cię "podłączyć". Wówczas wielkim wyzwaniem będzie, jak na to zareagujesz i czym się przeciwstawisz. - Tak jest, zresztą myślę, że właśnie tak to się zacznie. Babić będzie chciał od pierwszych sekund zaatakować, aby sprawić niespodziankę na wyjeździe. Wiemy, jak to jest, jeśli zawodnik boksuje na wyjeździe, wtedy nie nastawia się na walki punktowe, tylko chce wygrać przed czasem. I tutaj też, gdybyśmy mieli odwołać się do teorii, twoją optymalną odpowiedzią powinna być niezła praca nóg, nad czym w tych przygotowaniach pracowałeś. A ponadto nie dać się zepchnąć na liny, spróbować opanować środek ringu i starać się boksować ciosami prostymi przy szczelnej gardzie. - Pełna zgoda, są to założenia, które teoretycznie powinny się sprawdzić. Jednak zobaczymy, jak to wyjdzie w praktyce. Za tobą prawdziwy tasiemiec, przypominający telenowelę, jeśli chodzi o oczekiwanie na nadchodzącą walkę. Najpierw przez długi czas wydawało się, że twoim rywalem będzie Oscar Rivas. Tu chce się przede wszystkim odwołać do przygotowań, które siłą rzeczy musiały być wielokrotnie przerywane i modyfikowane. Mieliście czas, aby pod Babicia dokonać większych zmian, co mogłoby zwiastować trochę inną wersję Łukasza Różańskiego? - Wyjdę na pewno z dobrym planem taktycznym, podobnie jak to miało miejsce w poprzednich walkach. Lecz kończyło się tak, że pojedynki układały się zupełnie inaczej, więc w ciągu kilku sekund trzeba było dostosować się do nowej rzeczywistości. Tutaj będzie pewnie podobnie. A patrząc na te wszystkie przekładania, o których wspomniałeś, na pewno trochę mnie wyeksploatowały, ale generalnie jest już dobrze. W listopadzie zrobiłem sobie przerwę, cieszę się, że miała miejsce, bo znów wrócił głód boksu. I teraz trzeba zrobić wszystko, żeby wygrać na własnym terenie. Przez to, że na każdym etapie boksu wszystko późno się u ciebie zaczynało, ciągle coś musiałeś udowadniać opinii publicznej i to trwa nadal. Wszak walka życia przyszła w wieku 37 lat, który dla wielu zawodników jest schyłkowym i dobijają do brzegu już na tzw. rozbiciu. Jak to na ciebie działa? - Szczerze mówiąc nie zwracam na to uwagi. Jak ktoś nie chce wierzyć we mnie, to go nie zmuszam. Walczę dla tych kibiców, którzy mnie wspierają. Dla ludzi, którzy są przy mnie od początku kariery. Dla wszystkich moich partnerów i sponsorów. Przy okazji coraz większa rzesza kibiców przekonuje się do tego, że coś potrafię. Myślę, że tak jest z każdą kolejną walką i sądzę, że po najbliższej także dołączy kolejne grono kibiców. Nie jest tajemnicą, że właściwie do czasu walki z Izu Ugonohem mało kto traktował cię poważnie. Ot, średniej klasy pięściarz, który może i boksuje widowiskowo, ale bez "papierów", by doszlusować do dużego pojedynku. Kolejnym osobom zamknąłeś usta znokautowaniem Artura Szpilki, choć też nie do końca. Odnośnie Izu mówiło się bowiem, że do ringu wszedł cień jeszcze niedawno nieźle zapowiadającego się pięściarza, z kolei Artur miał już łatkę rozbitego pięściarza. To wszystko jak na ciebie wpływało? - Z każdą walką budowałem swoją pozycję, będąc wysyłanym na coraz większą próbę. A to, że walki były organizowane w Rzeszowie, nie znaczyło, że były pode mnie. To raczej ja tak naprawdę byłem w obu wymienionych walkach "stroną B". A że udało się zrobić te niespodzianki... To znaczy niespodzianki dla tych, którzy we mnie nie wierzyli. Bo kibice, którzy na mnie stawiali, nie odebrali tego w kategoriach zaskoczeń. A co z tymi głosami pod twoim adresem, że Różański to nawet widowiskowy zawodnik, ale przeciętniak? - To były zdania ludzi i ekspertów, którzy faktycznie nie wierzyli. Jednak ja się tym w ogóle nie przejmowałem. Robiłem swoje po kolei, co dostałem, to po prostu brałem, wiele się nie zastanawiając. Zawsze bardziej interesowały mnie zdania ludzi, którzy są ze mną od zawsze. I jeżeli takie osoby formułowałyby negatywne opinie, pewnie wówczas bym się tym przejmował. A tak staram się nie przejmować słowami osób, których nie znam. Epilog, jeśli chodzi o starcia z dwójką wymienionych zawodników, jest chyba bardzo przyjemny. Wspomniani Ugonoh i Szpilka trzymają kciuki za ciebie. Artur, z którym miałeś gorąco choćby na ważeniu, teraz wybiera się do Rzeszowa, aby ci kibicować. Cieszy cię taka postawa chłopaków? - Uważam, że trzeba się traktować jak na sportowców przystało. Niepotrzebne sytuacje można schować gdzieś głęboko i ich nie wyciągać, bo to już minęło. Warto patrzeć w przód. Wygrywasz z Babiciem i co dalej? Ogłaszasz koniec kariery, czy na jedną obronę jeszcze byś się skusił? - W ogóle nie skupiam się na tym, co będzie, bo to dopiero życie napisze scenariusz po wygranej. W tej chwili za bardzo nie chcę wybiegać w przyszłość. Mogę tylko powiedzieć, że daję sobie jeszcze maksymalnie dwa lata na karierę, ale poczekajmy, co się wydarzy w tej bliższej i nieco odleglejszej przyszłości. I na koniec - co z zaległą podróżą poślubną? W końcu chyba będziesz musiał nadrobić obowiązki nowożeńca. - Niewątpliwie będę musiał wynagrodzić żonie ten czas oczekiwania, który spędziłem na sali treningowej, a nie z nią w domu. Na pewno to zrobię i podróż poślubną w końcu odbędziemy. W planowaniu żona jest akurat bardzo dobra, więc na pewno całą strategię ma już obmyśloną. Powiem więcej, w tym względzie jest mistrzynią (śmiech). Nieźle się ustawiłeś. Ty masz zaległości, ale lwią część zadania zrealizuje małżonka. - Tak jest. Logistyka od zawsze należy do niej, więc w stu procentach mogę jej zaufać. Rozmawiał Artur Gac