Duchowny Ludovic Frere napisał kiedyś książkę o cnocie niestrudzenia pod tytułem "Pochwała cierpliwości". I zasadniczo cała kariera Mateusza Masternaka jest właśnie takim nieustępliwym oczekiwaniem od kilkunastu lat na to, co wydarzy się 10 grudnia na ringu w Bornemouth. Oczy mnóstwa kibiców boksu będą wtedy zwrócione właśnie na to miasto w Anglii, gdzie walką wieczoru będzie starcie o tytuł mistrza świata WBO wagi cruiser. Polak stanie w szranki z pupilem miejscowej publiczności, Chrisem Billamem-Smithem (18-1, 12 KO). Tyson Fury znów "na deskach". Polak bombarduje "Króla Cyganów". Masternak: Tragedia, jest mi wstyd Mateusz Masternak dzisiaj wylatuje do Wielkiej Brytanii Najbardziej pociągający jest fakt, że to nie jest pojedynek, w którym zdecydowany faworyt jest znany z góry. Przeciwnie, do konfrontacji stanie dwóch pięściarzy o zbliżonych umiejętnościach, zbliżonych wiekiem (Brytyjczyk jest młodszy o trzy lata) i podobnie zdeterminowanych, by sięgnąć po koronę. Być może za lekkiego faworyta należy uznać rywala, który będzie boksował na swoim terenie, z kolei "Master" jest nieporównywalnie bardziej doświadczony. I wcale nie dochodzi tutaj mogący działać na jego niekorzyść aspekt rozbicia, bo promowany przez Knockout Promotions rodak nigdy w dotkliwy sposób nie przegrał. Jeśli już, to w tym wieku większe zużycie organizmu może dać znać o sobie, jeśli pojedynek będzie wkraczał w dalszą fazę. "Master" jest doskonałym ambasadorem boksu, pięściarzem który brzydzi się kiczem i tandetą, dlatego też ma tak bardzo "pozytywny elektorat" wśród kibiców. To nie ten typ pięściarza, który ma także pokaźne grono tych fanów boksu, którzy by mu złorzeczyli. Wczoraj rozpoczął się tradycyjny "fightweek", czyli czas na ostatnie promowanie wydarzenia w tygodniu walki. W poniedziałek wieczorem Masternak odbył ostatni trening, a już dzisiaj wraz ze swoim sztabem wyleci na Wyspy Brytyjskie. "Dżentelmen vs Master. A mistrz będzie tylko jeden 10 grudnia" - podgrzewa emocje nasz pięściarz w swoich mediach społecznościowych.