Gdy w sobotni wieczór 24 października 2009 roku w łódzkiej Arenie Adamek i Gołota stanęli naprzeciw siebie z rękawicami na dłoniach, mieli już za sobą dość skomplikowaną historię wzajemnych relacji. Ewoluowały one od wspólnych treningów za Oceanem i "dobrego kumpelstwa" - jak określił to po latach Tomasz Adamek, aż po stosunki, jakie zwykły łączyć listonosza z bulterierem, jak zwykł z kolei mawiać legendarny już komentator walk pięściarskich, Andrzej Kostyra. Dość powiedzieć, że jakiś czas przed łódzką walką stulecia, wyjaśnianie nieporozumień pomiędzy oboma pięściarzami znalazło swój finał na sali sądowej. Gołota wypuszcza szanse, Adamek rośnie W czasie, gdy będący brązowym medalistą olimpijskim z Seulu Andrzej Gołota pracował na miano legendy polskiego boksu, podczas słynnych walk wagi ciężkiej z Riddick'iem Bowe, młodszy o osiem lat Tomasz Adamek zdobywał mistrzostwo Polski w wadze średniej, a o jakiejkolwiek zawodowej karierze mógł jedynie pomarzyć. Jesienią 2004 roku Tomasz Adamek podpisał profesjonalny kontrakt z ekscentrycznym promotorem Donem Kingiem i wyjechał do Ameryki. Wtedy już Gołota miał za sobą starcia z Mike’m Tysonem czy Michaelem Grantem, a przede wszystkim dwa nieudane podejścia pod mistrzowski pas (porażka z Lennoxem Lewisem i remis z Chrisem Byrdem). Andrew, szykujący się do swej kolejnej mistrzowskiej szansy z Johnem Ruizem, pomagał młodemu góralowi z Gilowic stawiać pierwsze kroki za Oceanem. Gołota swoje dwie kolejne szansy na sięgnięcie po tytuł zawodowego mistrza świata w kategorii królewskiej niestety znów zaprzepaści. Najpierw w starciu z Ruizem, w opinii wielu "pomogą" mu w tym sędziowie oraz "brudny" boks Amerykanina. Pół roku później Lamon Brewster rzuci się na Polaka niczym wygłodniały lew na swą ofiarę i będzie potrzebował zaledwie 50 sekund, by aż trzykrotnie posłać Andrzeja Gołotę na deski, zakończyć pojedynek w szokująco błyskawicznym tempie i w dość spektakularny sposób definitywnie wybić Gołocie z głowy marzenia o mistrzowskim pasie. Andrew już nigdy potem o mistrzostwo świata nie zawalczy. Wtedy, 21 maja 2005 roku, w United Center w Chicago, o mistrzostwo świata walczył nie tylko Gołota z Brewsterem, ale i Adamek z Paulem Briggsem. Góral pokazał nieprawdopodobny charakter, walcząc niemal od początku ze złamanym nosem. Adamek sięgnął po upragniony mistrzowski pas WBC kategorii półciężkiej, a jego kariera pnie się w górę po kolejnych szczeblach zawodowej kariery. Dwukrotnie udanie broni wywalczonego mistrzowskiego pasa, również podczas epickiego wręcz rewanżu z Briggsem. W roku 2007 przechodzi do wyższej kategorii wagowej - juniorciężkiej, gdzie zdobywa kolejne tytuły mistrza świata federacji IBO i IBF. Po mającej miejsce na 8 miesięcy przed łódzkim starciem z Gołotą obronie pasa IBF w walce z Jonathanem Banksem, pięściarzem na dobrą sprawę z pogranicza wagi ciężkiej, obóz Adamka dochodzi do wniosku, że w niższych kategoriach wagowych "Góral" z Gilowic osiągnął już wszystko, co tylko był w stanie i podjął decyzję o przypuszczeniu ataku na królewską kategorię wagową. Gołota - Adamek jako wielki start w wadze ciężkiej Aby zaistnieć w elicie wagi ciężkiej na świecie, Tomasz Adamek potrzebował skutecznego a zarazem efektownego wejścia do tego grona. A to miał mu zapewnić pojedynek z Andrzejem Gołotą. To "najtrudniejszy, lecz zarazem najbezpieczniejszy" rywal na pierwszy krok Adamka w wadze ciężkiej - charakteryzował Gołotę, nazywając go zarazem "ikoną polskiego boksu", jego były trener, pełniący wówczas jednak rolę szkoleniowca Adamka, nieżyjący już od kilku lat trener Andrzej Gmitruk. Andrzej Gołota wrócił na ring po ponad dwóch latach od spektakularnej łaźni z Brewsterem i wygrał swoje trzy kolejne pojedynki, m.in. posyłając na deski pogromcę "późnego" Mike Tysona, Irlandczyka Kevina McBride’a oraz tocząc widowiskowy, zwycięski bój z Mike’m Mollo. Wszystko to sprawiło, że o Andrew znów coraz śmielej zaczął sobie przypominać bokserski świat. Jednak chińska, zaledwie jednorundowa "walka" z Rayem Austinem, podczas której Gołota leżał na deskach już po 3 sekundach, a po kolejnych 29 doznał poważnej kontuzji lewej ręki i odprowadzony do narożnika lawiną ciosów Austina, nie wyszedł już do drugiej rundy - znów przypomniała koszmary z przeszłości, kiedy to Polak schodził z ringu nie tylko przegrany, ale i w dość specyficznych okolicznościach. Cały ten kontekst poprzedzający oraz otaczający polską walkę stulecia jest naprawdę istotny, bo dziś wielu postrzega tamto wydarzenie wyłącznie przez pryzmat dzisiejszej wiedzy. Wówczas jednak starcie Adamka z Gołotą naprawdę elektryzowało - nie tylko sportową Polskę. Dla Adamka była to szansa, by na światowej rozpoznawalności oraz nazwisku Gołoty zaliczyć mocne, udane wejście do królewskiej kategorii wagowej i wydatnie zwiększyć swe szanse na w miarę szybkie propozycje pojedynku o tytuł ciężkiego mistrza świata. Dla Gołoty walka z Adamkiem miała znaczenie głównie ambicjonalne. Po latach Tomasz Adamek ocenił, że były kolega po prostu zazdrościł mu sukcesów sportowych. Tym niemniej, potencjalne pokonanie przez Andrzeja Gołotę Adamka, mistrza świata dwóch kategorii wagowych, mogłoby przywrócić go do wielkiego boksu. Tym bardziej, że Don King przebąkiwał o tym, iż w przypadku zwycięstwa Gołoty nad Adamkiem, zorganizuje Andrew walkę o mistrzowski pas z potężnym Rosjaninem Nikołajem Wałujewem. Gołota - Adamek. Polska podzielona, ale zwycięzca mógł być tylko jeden Jesienią 2009 roku niemal cała Polska podzieliła się na dwa obozy. Obóz sprzyjający Gołocie, nieukoronowanej nigdy mistrzowskim tytułem legendzie polskiego boksu, podczas walki w Łodzi wydawał się być liczniejszy. Tym bardziej, że "prawdziwy ciężki", jakim był Andrzej Gołota, absolutnie nie dopuszczał do siebie myśli o porażce z kimś, kto jeszcze jakiś czas wcześniej ważył zaledwie 79 kg. Podczas udzielanych zdawkowo wywiadów oraz konferencji prasowych, Gołota wypowiadał się o rywalu w sposób dość prześmiewczy i lekceważący. - Adamek jest wschodzącą gwiazdą. Jest szybszy niż błyskawica. To mistrz świata. Spodziewam się ataku z jego strony. Na pewno wygra, to jest tragedia - śmiał się Gołota podczas oficjalnej konferencji przed walką. Tomasz Adamek szyderstwa starszego, dawnego kolegi przyjmował ze spokojem i uśmiechem, podkreślając, że to ring zweryfikuje ich obecne umiejętności. Jak ujawnił dekadę później na portalu onet.pl Kamil Wolnicki, który miał okazję gościć u Adamka na kilka dni przed walką, gdy ten usłyszał opinię ówczesnego trenera Gołoty Sama Colonny, że Tomasz Adamek to "doskonały pięściarz, świetnie wyszkolony i inteligentny, ale przekona się, że boks w wadze ciężkiej to inna bajka", góral z Gilowic miał skomentować to w bardzo dosadny sposób: "Przestań, naje... go do piątej rundy i tyle". Obaj rywale byli więc absolutnie pewni swego triumfu. Znakomity ekspert pięściarski Janusz Pindera zapytany przed walką o szanse obu zawodników na zwycięstwo w tym starciu, ocenił je na korzyść Adamka w relacji 60-40. - Gołota jest pewny zwycięstwa w tej walce, choć na jego miejscu bym nie ryzykował. Pięściarze kategorii ciężkiej nie dopuszczają do siebie myśli, że ktoś mniejszy i lżejszy, walczący w niższej kategorii wagowej może ich pokonać. A historia boksu pokazuje, że tak się czasem dzieje. Jestem jednak przekonany, że gdyby Adamek walczył z tym Gołotą z walk z Riddickiem Bowe, to szybko skończyłoby się nokautem na Adamku - diagnozował Pindera w rozmowie z bokser.org. Dość zbliżone wartości, nieznacznie na korzyść mistrza świata dwóch kategorii wagowych dominowały wówczas na rynku zakładów bukmacherskich, choć pojawiały się i takie opinie, że większość grających stawiała mimo wszystko na Gołotę. Nikt nie był pewien, jak Adamek odnajdzie się w nowej kategorii wagowej z tak jednak doświadczonym, a przede wszystkim aż o niespełna 20 kg cięższym rywalem! Opinia, że gdy Gołota trafi Adamka, to ten wypadnie z ringu, padała nader często. Choć ceniony amerykański "The Ring" dość jednoznacznie oceniał Andrzeja Gołotę przed tym pojedynkiem jako boksera "wypalonego". Zawsze znakomicie czytający boks, Dawid "Cygan" Kostecki, przepowiadał rozwój wypadków, który wkrótce miał się ziścić. Pięściarz urodzony w Rzeszowie uważał zresztą, że ta walka w ogóle "nie powinna się odbyć, a Andrzej dużo na niej straci". "Prawda jest taka, że Tomek zdominuje Andrzeja, a może go nawet wręcz ośmieszyć i tak ta walka będzie wyglądała. A nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze będziemy mieli w wadze ciężkiej zawodnika takiego jak Andrzej Gołota, który dostarczy nam tylu niezapomnianych emocji" - przekonywał popularny "Cygan" Kostecki. Adamek - Gołota "o honor i wielkie pieniądze" Już po zakończonej walce, Janusz Pindera przyznał, że gdy odwiedził obu przygotowujących się do łódzkiej batalii pięściarzy, Adamka w Gilowicach i Gołotę w Wiśle, zrozumiał na podstawie rzucającej się w oczy dysproporcji w jakości tychże przygotowań oraz w zaangażowaniu i motywacji obu zawodników, że zwycięzca tego pojedynku był jednak w gruncie rzeczy bardzo przewidywalny. "To walka o honor i wielkie pieniądze" - anonsował komentujący to wielkie pięściarskie wydarzenie na antenie telewizji Polsat, Andrzej Kostyra, podkreślając, że minimalna gwarantowana gaża dla każdego z zawodników wynosi po 300 tys. dol. Stawką był też jednak pas IBF International. Był to niewątpliwie moment niezwykły, kiedy w łódzkiej Arenie, w obecności kilkunastu tysięcy widzów oraz setek tysięcy przed telewizorami, do ringu wychodzili kolejno, najpierw przy słowach przeboju "Funky Polaka" - "Nie zapomnij gdzie się urodziłeś", polski mistrz świata dwóch kategorii wagowych, Tomasz Adamek, a potem absolutnie niekwestionowana legenda polskiego boksu, Andrzej Gołota. To właśnie wtedy, w tamtych wyjątkowych chwilach, bokserska pasja została trwale wszczepiona w życiorysy wielu dzisiejszych kibiców pięściarstwa. Na naszych oczach działa się bowiem zupełnie niesamowita i na swój sposób niepowtarzalna promocja polskiej szermierki na pięści. Cała, nie tylko sportowa Polska - wstrzymała oddech. Tomasz Adamek już od pierwszych sekund dominował na ringu. "Góral" z Gilowic miał inicjatywę, był szybszy, świeższy, skuteczniejszy, przypuszczając na Andrzeja Gołotę kolejne frontalne ataki i zasypując go seriami ciosów. Adamek niemiłosiernie obijał Gołotę, znakomicie ustawiając sobie rywala lewym prostym. Gołota sprawiał natomiast wrażenie, jak by kompletnie nie wiedział, co się dzieje między linami i jak by nie potrafił nawet zobaczyć w ringu Adamka. Głowa Andrew co chwilę odskakiwała po "niewidzialnych" ciosach "Górala". Miażdżąca przewaga Adamka została udokumentowana po ponad dwóch minutach pierwszym lądowaniem Gołoty na deskach i liczeniem go przez sędziego Billa Clancy. Polski niekoronowany mistrz szybko się podniósł i próbował nadrabiać miną, nerwowo się uśmiechając. Do narożnika zszedł jednak na przerwę z dwupunktową stratą na skutek nokdaunu oraz z rozbitym łukiem brwiowym. Po niespełna minucie drugiej rundy ochraniacz na zęby Gołoty latał już nad ringiem po ciosach Adamka i sekundanci Andrew musieli umieszczać go z powrotem na szczęce swego zawodnika. Używając terminologii współkomentującego tę walkę, nieżyjącego już legendarnego Jerzego Kuleja, Gołota był tego wieczora w ringu "spięty jak agrafka". Druga runda również zakończyła się deklasacją byłego czterokrotnego pretendenta do mistrzowskiego pasa. Trzecie starcie przyniosło fanom Andrzeja Gołoty delikatny powiew nadziei. Wydawało się, że Andrew opanował nieco wydarzenia na ringu i stoczył wyrównaną rundę. Jednak już w czwartej odsłonie Adamek znów bardzo boleśnie zaczął wybijać Gołocie z głowy jakiekolwiek myśli o odwróceniu oblicza tego pojedynku. Już w pierwszej minucie tej rundy "Góral" zasypał rywala istną lawiną ciosów. "Wspaniały pokaz umiejętności Adamka, obija tego Gołotę, jak chce" - zachwycał się Kulej. W piątej rundzie Tomasz Adamek przystąpił do dopełnienia dzieła zniszczenia. Już po 25 sekundach tego starcia piękną kombinacją ponownie posłał Gołotę na deski. Ten wstał, ale po kilku sekundach na złapanie oddechu w ramach sędziowskiego liczenia, musiał zmierzyć się z iście huraganowym atakiem "Gorala", okraszonym całym mnóstwem dewastujących ciosów. Podczas tej krwawej łaźni fundowanej Gołocie przez Adamka na ring wrzucona została przez któregoś z kibiców butelka, która omal nie zraniła operatora kamery. "Trzeba przerwać!" - krzyczał do mikrofonu Jerzy Kulej. Amerykański sędzia ringowy zdecydował się wreszcie to uczynić, poddając Gołotę przez techniczny nokaut i zaoszczędzając mu tym samym jeszcze potężniejszej kompromitacji i dalszego przyjmowania kolejnych serii ciosów. Po 13 minutach i 10 sekundach pojedynku, polska walka stulecia dobiega końca. Mariola Gołota przegania świętującego Adamka Tuż po zakończeniu pojedynku Adamek triumfalnie odwiedził wszystkie cztery ringowe narożniki, stając na linach, wykonując znak krzyża oraz pozdrawiając kibiców. Gdy podszedł do narożnika Gołoty, klepnął go pojednawczo w ramię, ale rywal nie miał ochoty na serdeczności. Dodatkowo małżonka pięściarza - Mariola Gołota, wygoniła triumfującego Adamka z lin, uznając widocznie za niestosowne świętowanie przez niego zwycięstwa w narożniku pokonanego. Niezwykle efektowny styl triumfu Adamka nad uchodzącym przecież wciąż za niebezpiecznego Gołotą, wzbudził wręcz zachwyt w środowisku bokserskim. Mistrz świata dwóch kategorii wagowych spektakularnie wyważył sobie drzwi, otwierające mu możliwość realizacji marzeń również o mistrzowskim pasie wagi ciężkiej. Łódź okazała się być dla Tomasza Adamka prawdziwą Ziemią Obiecaną na drodze ku upragnionej walce o tytuł mistrz świata w królewskiej kategorii wagowej. Niespełna dwa lata później, na Stadionie Miejskim we Wrocławiu Adamek rzeczywiście do takiego pojedynku przystąpi, ale legenda wagi ciężkiej - Witalij Kliczko okaże się być zdecydowanie poza zasięgiem Polaka. Natomiast Andrzej Gołota wydawał się być w łódzkim ringu absolutnie zszokowany i zdruzgotany kompletnie niespodziewaną dla niego - nawet nie tyle porażką, co wręcz doznaną deklasacją. "Chyba boks już nie dla mnie" - miał mówić rozgoryczony w szatni po walce. Między liny oczywiście jeszcze wrócił, ale już tylko raz, ponad 3 lata później, by zostać znokautowany przez Przemysława Saletę w swej ostatniej oficjalnej walce. Gdy niemal dokładnie pięć lat po łódzkiej walce stulecia, Marcin Najman organizował Gołocie pożegnalny, choć już tylko pokazowy pojedynek z Danellem Nicholsonem, a przed VIP-owską trybuną w towarzystwie najważniejszych osób z ówczesnej "Solidarnej Polski" pojawił się kandydujący wtedy z ramienia tej partii do Parlamentu Europejskiego Tomasz Adamek, Gołota, jak relacjonował jakiś czas temu Najman na kanale Meczyki, miał delikatnie rzecz ujmując - nie wyrazić zgody na obecność Adamka w loży VIP-owskiej podczas swojej imprezy. Sam Adamek przyznaje po latach, że w Gołocie pozostała "zadra" po przegranej z nim walce. Choć jednocześnie w materiale nagranym dla kanału "To jest boks" podkreślił też, że Andrew bardzo pomógł mu w początkach jego wielkiej zawodowej kariery za Oceanem oraz że żałuje, że nie są już kumplami. Niemniej mieszkający od lat w Newark "Góral" nadmienił, że choć nie dzwonią do siebie z Gołotą codziennie, to jednak normalnie ze sobą co jakiś czas rozmawiają. Przed niespełna rokiem media społecznościowe obiegł obrazek z odbywających się w Kielcach Targów branży bokserskiej, kiedy to dwaj wielcy mistrzowie polskiego boksu wpadli na siebie. "Jędruś, mordo ty moja!" - wykrzyknął do uśmiechniętego Gołoty Adamek, po czym obydwaj się uściskali.