Artur Gac, Interia: Wprawdzie od naszej poprzedniej rozmowy minęło sporo czasu, bo sześć-siedem lat, ale jedno się nie zmieniło - wciąż jesteś młodą osobą, a przede wszystkim na powrót sportsmenką. Justyna Walaś, pięściarka zawodowa: - Wszystko się zgadza (uśmiech). Dosyć długa przerwa wydarzyła się w mojej karierze. Po wszystkich zawirowaniach nasze drogi, moja i trenera Aleksandra Maciejowskiego, znów się przecięły i teraz próbujemy swoich sił w boksie zawodowym. Myślę, że moje 25 lat jeszcze daje perspektywy, by przez parę lat spróbować coś podziałać w sporcie. Gdybym dziś miała 30 "wiosen", to pewnie byłoby trochę trudniej, a tak mój wiek nie powinien stanąć na przeszkodzie. Mistrzostwo świata kadetek z 2013 roku w Albenie, brązowy medal na młodzieżowych MŚ z Tajpej - ciągle żyjesz tymi sukcesami i wracasz do nich pamięcią? - Czy nimi żyję? To chyba trochę za duże słowo, ale przyznaję, że czasem wracam pamięcią do tych najlepszych wydarzeń, które miały miejsce w trakcie pięciu lat kariery amatorskiej. Nie da się ukryć, że były to miłe chwile dla nastolatki i niezapomniane przeżycia. Z pewnością pozostanie mi to w sercu na zawsze, aczkolwiek nie chcę żyć tylko przeszłością. Jestem teraz w zupełnie innym miejscu i skupiam się na tym, co nowego mogę osiągnąć. Co wspominasz z największym rozrzewnieniem, co najmocniej zapisało się w twojej pamięci? - Złoto to zawsze złoto, ale chyba za najbardziej wartościowy medal uważam brąz zdobyty w Tajwanie. W tym czasie przytrafiła mi się bowiem kontuzja, która powodowała, że miałam ograniczone możliwości, by w ringu zaprezentować pełnię swoich możliwości. Nie zapominam także zgrupowań, na których poznałam wiele bardzo fajnych dziewczyn, a z pewną grupą do dzisiaj utrzymuję kontrakt. Cały ten okres, od kadeta do juniora, wspominam bardzo przyjemnie. To, co przed chwilą powiedziałaś, jest na swój sposób symptomatyczne, bo pokazuje, że upływający czas zmienia perspektywę. Pamiętam bardzo dobrze, że to osoby z twojego otoczenia wskazywały, jak wielki sukces osiągnęłaś w Tajpej w sytuacji, gdy borykałaś się z mięśniem grzbietu. Natomiast ty brązowy medal przyjmowałaś z niedosytem... - Generalnie jestem takim człowiekiem, który zawsze jest wobec siebie dość mocno krytyczny. W rezultacie mało kiedy, o ile kiedykolwiek, jestem z siebie zadowolona jeśli chodzi o moje poczynania ringowe. To może potwierdzić choćby trener. A jeśli chodzi o okoliczności tego medalu, to już do startu w Tajpej przystąpiłam z zerwanym mięśniem najszerszym grzbietu. W rezultacie wygrałam dwie walki, a jedną przegrałam. Początkowo niedosyt brał się stąd, bo czułam taką formę, że stać mnie było przywieźć złoto. I taki był cel w momencie, gdy razem z kadrą lecieliśmy na mistrzostwa. I nagle coś niedobrego zaczęło się dziać już pod koniec 2015 roku, a definitywnie w 2016 roku zniknęłaś ze sportu. Mało osób wie, a z opinii publicznej zaledwie garstka, że wróciłaś do boksu po ogromnych zawirowaniach w życiu prywatnym. - To prawda, wszystko zaczęło się po mistrzostwach świata i tej nieszczęsnej kontuzji, gdy bardzo dużo czasu poświęciłam na rehabilitację i powoli dochodziłam do zdrowia. W międzyczasie pojawiły się problemy między mną a trenerem, a konkretnie małe niedopowiedzenia. W efekcie przestaliśmy się rozumieć, a ja odsunęłam się od boksu. To wtedy wpadłam w inne towarzystwo, w moim życiu pojawiły się używki. Przez pewien czas wydawało mi się, że jest fajnie, bo nie prowadzę już tak rygorystycznego trybu życia i odżyły moje koleżeńskie relacje. Natomiast to było tylko chwilowe "zauroczenie" i po pewnym czasie czegoś zaczęło mi brakować w życiu. I zaczęłam się zastanawiać, czego potrzebuję do szczęścia i czy to znów może być sport. Wtedy udałam się na zajęcia z MMA, aby spróbować nowej aktywności. Przyznałaś, że w pewnym momencie poróżniliście się z trenerem, a między wami pojawiły się animozje. Co było główną osią niezgody lub genezą tego, że zaczęliście się od siebie oddalać? - Mamy ten temat z trenerem już przerobiony i niełatwo go rozdrapywać, ale będę szczera. Po odniesieniu przeze mnie kontuzji pewne osoby, w cudzysłowie "dobroduszni przyjaciele", zaczęli podpowiadać mnie i trenerowi, co powinniśmy robić. Mam nadzieję, że taka sytuacja więcej już się nie powtórzy. Ci tak zwani przyjaciele poróżniali was między innymi podnoszeniem wątku finansowego? Sugerowali, że trener pewnie już zarabia wielkie pieniądze na twoim sukcesie, a ty dostajesz tylko ich drobną część? - Tak, coś w tym stylu. A do tego właśnie dochodził brak dobrej komunikacji między nami, co tylko potęgowało negatywne odczucia. To dlatego poszliśmy w różnym kierunku. Gdy lata temu, przy pierwszych sukcesach, rozprawialiśmy o twoich początkach, podkreślałaś rolę mamy, od której de facto wszystko się zaczęło. To ona przyprowadziła cię na pierwsze zajęcia, gdy jeszcze w ogóle nie było mowy o startach. A później mama przekonała się do boksu i bardzo angażowała w twoją karierę. Czy jednak w okresie przesilenia, gdy ostatecznie zerwałaś z boksem, mama miała wpływ na podjętą decyzję? Doszło do tego, że rodzice zaczęli cię odciągać od tego sportu? - Moi rodzice zawsze przedstawiali mi swoje zdanie na pewne tematy, które mnie dotyczyły. I na ten temat też wyrażali swoją opinię, natomiast na końcu kierowałam się tym, co sama uważałam za słuszne. Z rodzicami wymieniałam poglądy, oczywiście czasami się z nimi zgadzałam, a czasem nie, ale w tamtym momencie to była moja decyzja, a górę wzięła między inny pokusa wyszalenia się. Nie uważam, aby zdanie mojej mamy lub taty było zapalnikiem do tego, co się stało. To, o czym opowiedziałaś, jest myślę częstym problemem w środowisku bokserskim. To znaczy na pewnym etapie, często gdy mają miejsce pierwsze sukcesy, zaczynają pojawiać się tzw. podpowiadacze, którzy mają się za dobrych i życzliwych ludzi, a na sercu ma leżeć im dobro zawodnika. Niestety bardzo często odgrywają złą rolę, nierzadko doprowadzając do skonfliktowania zawodnika z trenerem. - Zgadza się. To jest właśnie to, czyli pojawienie się pewnych osób, które chcą doradzać. Dlatego uważam, że tym ważniejsze jest pełne zaufanie na linii trener - zawodnik, które musi być na tyle mocne, aby móc radzić sobie z takimi sytuacjami. I nie można mieć pewności, że więcej do takich wydarzeń nie dojdzie, dlatego tym bardziej musimy z trenerem rozmawiać i na bieżąco rozwiązywać wszystkie ewentualne problemy. Zdążyłaś napomknąć, że pojawiła się pokusa wyszalenia się, czyli odejścia od reżimu treningowego. I przyznałaś, że pojawiły się w twoim życiu używki. Wpadłaś w problemy z alkoholem i narkotykami? - Były wyjścia ze znajomymi, imprezy, a przy tym alkohol i inne używki. Myślę, że zbuntowałam się na to, jak przez pięć lat wyglądało moje życie nastolatki. Właściwie wszystko toczyło się wokół szkoły, treningów i zawodów. Czasami nawet przed szkołą trenowałam. W tym czasie obserwowałam, jak moi rówieśnicy spędzają czas zupełnie inaczej niż ja, spotykają się i mają okazje się integrować. Dlatego myślałam, że właśnie tego najbardziej mi brakuje, abym poczuła się bardziej szczęśliwa i radosna. Koniec końców ta "fascynacja" była fajna tylko na chwilę. Później w głowie pojawiały się myśli, że dobrze by było, gdybym wróciła do swojego dawnego życia. Gdy wpadłaś w "cug" imprezowy, pojawiła się trawka, czy również "twardsze" narkotyki? - Tak, miałam do czynienia z marihuaną. Co było momentem zwrotnym? Czy pojawił się ktoś, kto drastycznie wyrwał cię z tego stanu i postawił do pionu, czy może sama już dotknęłaś takiego poziomu, iż zaczęło przychodzić powolne otrzeźwienie? - U mnie wyglądało to tak, że od któregoś momentu dosyć mocno zaczęło mnie to dręczyć. Aż w końcu przyszedł taki czas, gdy powiedziałam, sobie: "Justyna, koniec! Musisz coś ze sobą zrobić i nie możesz pozwolić, żeby zmarnować sobie najlepsze lata życia". I na dobrą sprawę, w zasadzie z dnia na dzień, podjęłam decyzję, że idę na trening i spróbuję znów robić to, co wykonywałam z powodzeniem przez tyle lat. Ja sama oraz moje sumienie okazało się być takim katalizatorem. Praktycznie nie potrzebowałam do tej życiowej wolty osób trzecich. Jako że ten okres trwał około sześć lat, jak w tym czasie wyglądały twoje relacje z rodzicami? Czy to spowodowało, że byłaś z nimi poróżniona? - To nie było też tak, że w tym okresie totalnie nic poza imprezowaniem nie robiłam, bo przez cały ten czas pracowałam. Natomiast to, o czym rozmawiamy, działo się wieczorami i w weekendy. Generalnie muszę też powiedzieć, że mnóstwo czasu spędzałam bezproduktywnie. Czas pokazał, że to twoi znajomi przez te wszystkie lata, gdy jako młoda dziewczyna osiągałaś sukcesy w boksie, mogli ci pozazdrościć dobrego życia. Tymczasem pogoń za tym, co wydawało ci się lepsze, sprowadziła cię na manowce. - Na pewno nie chciałabym za to winić moich znajomych, bo każdy sam za siebie podejmuje decyzje. Tym bardziej, że mnie nikt do tego nie zmuszał. Powiedziałabym, że mając sposobność spróbowania łatwiejszego życia, po prostu poszłam w tę stronę. I to ja jestem osobą, która powinna być za ten wybór odpowiedzialna. Miałam możliwość, spróbowałam, a po czasie okazało się, że była to co najwyżej chwilowa odskoczna. Przez zły wybór dostałam lekcję życia. Teraz biorę to, co jest i chcę przeć do przodu. Twoja historia to najlepszy dowód, że w takie życie, będące niesamowitą pokusą, bardzo łatwo wejść, ale bardzo trudno się z niego wykaraskać. A na końcu trzeba mieć dużo silnej woli, samozaparcia oraz być zdolnym do postawienia sobie jasnego celu. - Pełna zgoda, trzeba mieć wiele samozaparcia, a przede wszystkim chęci, żeby odmienić dotychczasowe życie. Mnie brakowało sportu i stwierdziłam, że muszę spróbować jeszcze raz, aby później nie pluć sobie w brodę. I tak też zrobiłam, jestem w nowym miejscu, teraz szykuję się do trzeciej walki i wszystko zmierza w dobrym kierunku. Wspomniałaś, że pierwsze kroki skierowałaś na salę MMA. Czy czułaś, że już wtedy zaczęła się zakulisowa walka o ciebie, abyś jednak wróciła do sportu, w którym już pokazałaś niemałe możliwości i na nowo połączyła siły z trenerem Maciejowskim? - Z trenerem przez dłuższy czas nie mieliśmy kontaktu, co też na pewno sprawiło, że wracając do sportu nie od razu poszłam w stronę boksu. Poza tym zawsze chciałam spróbować MMA, bo interesuję się tą dyscypliną. Dlatego tam "uderzyłam", ale po pewnym czasie faktycznie okazało się, że pojawiły się delikatne podchody. Chwilę to trwało, aż w końcu znów z trenerem spotkaliśmy się na sali. Nie powiem, brakowało mi boksu, bo przez pięć lat korzenie zapuściłam właśnie w tym sporcie. Dlatego wierzę, że nie bez powodu zeszliśmy się ponownie i mamy coś do zrobienia. Pamiętam rozmowy sprzed kilku lat, podczas których trener nigdy nie mówił o tobie inaczej niż "Justynka". A relacje, jakie udało się wam zbudować w najlepszym okresie, sprawiały, że traktował cię po trosze jak swoją córeczkę. Powiedz, jak wyglądało to wasze pierwsze spotkanie po długiej przerwie? Wyobrażam sobie, że musiało być mocno emocjonalne. Trenowaliście, czy zajęcia upłynęły wam na rozmowie i trudnych zwierzeniach, a w oku zakręciła się łza... - Rzeczywiście byliśmy umówieni właśnie na trening i tarczowanie, natomiast stało się to, co zawarłeś w pytaniu... Wprawdzie zdążyłam się przebrać, żeby móc zacząć ćwiczyć, lecz zaczęliśmy rozmawiać i stało się tak, że z treningu niewiele zrobiliśmy. Powspominaliśmy co było kiedyś i przegadaliśmy cały temat rozstania, dzieląc się odczuciami odnośnie tych sytuacji, które nas poróżniły. Musieliśmy i chcieliśmy wytłumaczyć sobie pewne rzeczy i tak też się stało. Łatwiej ci było wyrzucić to wszystko z siebie i zwierzyć się ze swoich problemów trenerowi Maciejowskiemu, wiedząc, że lata temu on sam przechodził przez gigantyczny zakręt w życiu? Co więcej, u niego ten okres trwał jeszcze dłużej, bo od 1999 do 2008 roku. I szczerze mówi, że gdyby nie małżonka, to dziś może byśmy nie rozmawiali... Aż pewnego razu, z dnia na dzień, przestał pić. - Znam historię trenera, dlatego w zupełności zgadzam się z tym, że łatwiej mi się przed nim otworzyć w takich sprawach. Oboje mamy świadomość swoich przeżyć, znamy się dosyć dobrze, przez co było mu łatwiej zrozumieć moje zawirowania i to wszystko, co działo się ze mną przez ten dłuższy czas. Pewnie też dlatego wykazał się dużym zrozumieniem. I za to wielki plus dla trenera. Trener dodał, że po wyjściu z choroby alkoholowej przez jakiś czas miał bardzo niską samoocenę. Ogromnie musiał się motywować do podejmowania działań, bo stracił wiarę w siebie. Czy u ciebie też pojawiła się myśl na zasadzie: "przecież ja się do życia nie nadaję, a co dopiero do sportu!". - Owszem, również miałam takie momenty. Ale uważam, że każdy, i to niekoniecznie z powodu poważnych problemów, ma chwile, gdy traci wiarę w siebie i zaczyna wątpić, czy się do czegoś nadaje. W którymś momencie zaczęłam przewartościowywać życie, dochodząc do wniosku, że potrzebuję działań, które długofalowo będą dla mnie dobre, a nie dadzą mi frajdę na chwilę, jak przerwa od boksu. Wyobrażam sobie, że pierwsze treningi po takim czasie zapewne służyły temu, aby na nowo zacząć bawić się boksem. - Absolutnie właśnie takie były założenia. Wiadomo, że po sześciu latach rozbratu z jakimkolwiek sportem człowiek nie jest w stanie "wjechać" od razu na obroty. Dlatego nikt nie mówił, aby od początku trenować na maksimum. Chodziło o to, aby bez zbędnej presji znów wróciła chęć do pojawiania się na sali, ponowne zakumplowanie się z workiem treningowym i polubienie tarczy. Jakby nie było, trenowanie dwa razy dziennie to nie jest błahostka, bo nie zawsze i nie każdego dnia chce się zmuszać organizm do dużego wysiłku. Trener dobrze zdawał sobie z tego sprawę, więc zaczęliśmy dokładnie tak, jak zasugerowałeś. Pomalutku zaczęliśmy odnawiać pamięć bokserską i na spokojnie zaczęliśmy wdrażać treningi w taki sposób, jak opracował to trener. O spokojnym wchodzeniu na pełne obroty świadczy fakt, że w waszych pierwszych założeniach twój debiut zawodowy miał odbyć się w czerwcu zeszłego roku. Jednak właśnie treningi i przebieg sparingów zweryfikowały plany. - Taki był wstępny plan, jednak widząc, na jakim jesteśmy etapie, uznaliśmy, że trzeba zmienić założenia. Ja też nie chciałam sytuacji, aby koniecznie i za wszelką cenę wyjść akurat w tym terminie. Musiałam poczuć, że jestem należycie przygotowana, wszak mówimy o sporcie kontaktowym, w którym narażamy swoje zdrowie. A też moje nazwisko w pewnych kręgach bokserskich kiedyś miało jakąś renomę, dlatego nie chciałam schodzić z pewnego poziomu, wiedząc, że nie czuję się w pełni gotowa. Uważam, że najpierw trzeba się odpowiednio przygotować, a dopiero później startować. Nigdy w odwrotnej kolejności. Wybraliśmy poprawienie formy, abym mogła zaprezentować się korzystniej. Jeżeli szukać ekstra bodźca już na początku drugiego rozdziału w karierze, a początków w boksie zawodowym, to jest nim fakt, że już trzecią walkę, czyli najbliższą, stoczysz na ringu w Queens w Nowym Jorku. Gala odbędzie się 21 maja. - Myślę, że trudno byłoby sobie wymarzyć coś, co lepiej zmotywuje. Walki w Stanach Zjednoczonych są marzeniem wielu sportowców, tym bardziej zaraz na początku drogi, czyli - jak w moim przypadku - przy okazji trzeciego pojedynku. To coś absolutnie dużego. Tutaj wielkie podziękowania dla trenera Maciejowskiego oraz pana Mariusza Kołodzieja, z którym współpracujemy, a wiem, że pomagał w organizacji tej walki. Jestem bardzo wdzięczna i mam nadzieję, że uda mi się tę szansę wykorzystać możliwie jak najlepiej. Mam świadomość, że wielu zawodników przez całą swoją karierę nigdy nie będzie miało szansy, by choć raz zaboksować w Ameryce, a przede mną już tak szybko otwiera się taka szansa. Dlatego byłabym głupia, gdybym tego nie doceniała i nie cieszyła się z takiej perspektywy. Bez pana Mariusza oraz sponsorów, którzy wspierają mnie oraz cały klub, byłoby bardzo ciężko. Tym bardziej, że nierzadko są to osoby, które robią to po prostu z pasji, nie licząc na nic w zamian. Jestem im wszystkim po stokroć wdzięczna i bardzo się cieszę, że mogłam spotkać na swojej drodze takich ludzi. Walor pojedynku w USA jest chyba jeszcze jeden. Otóż te dwie walki, które stoczyłaś w Polsce, nie mieściły się w przekazie telewizyjnym. I nawet jeśli występ w Stanach też nie zostanie pokazany szerszej publiczności, to jednak wydźwięk takiego występu chyba zdecydowanie podnosi rangę debiutu za oceanem. - Myślę, że na pewno, bo jednak walki w Stanach są w naszym kraju odbierane w sposób szczególny. Podejrzewam, że marketingowo może to bardzo fajnie zadziałać, tym bardziej, że właśnie trudno było o rozgłos przy okazji moich dwóch pierwszych walk. Teraz najważniejsze, żeby dać fajny i mocny pojedynek, a przede wszystkim wygrany, co może sprawić, że kolejni kibice mnie zauważą. Dla ciebie będzie to już czwarta wizyta za oceanem. I długa, bo wylatujesz z trenerem 10 maja, a wracacie 24 maja. To też okazja, by po walce przypomnieć sobie poznanych ludzi i miejsca. - Miejmy nadzieję, że będzie taka możliwość. Oczywiście najważniejszy cel to walka i jak najlepsze wykonanie swojej roboty, ale jeśli tylko pojawi się okazja, by wrócić w miejsce starego gymu Global Boxing czy chociażby spotkać się z panem Mariuszem Kołodziejem, to na pewno skorzystam. Wracając do boksu najpierw na nowo rozżarzałaś w sobie ogień, a po pewnym czasie pojawiły się cele. I z tego, co wiem, mierzysz absolutnie najwyżej. - To prawda, doszło do momentu, w którym zaczęliśmy stawiać sobie wymagania. Zresztą od zawsze byłam osobą, która decydując się na coś, robi to na sto procent. I tak samo jest tym razem. Tym bardziej, że postanowiłam po raz drugi wejść do boksu. Dlatego mierzę w jak najwyższe cele, sukcesywnie pnąc się w rankingach. Po drodze może powalczę o mistrzostwo Europy, ale największą motywacją jest dostąpić walki o mistrzostwo świata i zdobyć tytuł. Uważam, że razem z trenerem jesteśmy w stanie zdobyć pas. Mówisz o tym z taką pasją w głosie, iż chyba można odrzucić obawy, że po raz drugi nagle znów znikniesz z radarów. - Nie, myślę że na ten moment nie ma takiej możliwości i obaw. Liczę, że po nadchodzącym występie w Stanach, jeśli pójdzie on po naszej myśli, to już od kolejnej walki będzie można spodziewać się ciekawych ofert i coraz trudniejszych zawodniczek. Rozmawiał: Artur Gac