- Trochę szkoda, że spędziłem tyle lat na zawodowych ringach, a jestem poniekąd zmuszony, by lecieć na teren rywala, który tak naprawdę dopiero zaczyna swoją przygodę z poważnym boksem. Oczywiście to olimpijczyk, utalentowany i bardzo solidny zawodnik, szkoda jednak, że polscy pięściarze są z góry skazywani na walki wyjazdowe. Brakuje w naszym boksie pieniędzy i dużych walk, ale jedno jest zależne od drugiego. Kibice bardziej pasjonują się jakimiś śmiesznymi galami, gdzie walczą ludzie nie mający żadnego pojęcia o walce. Gdyby zamiast tego kupili PPV na moją walkę, czy moich kolegów po fachu, to moglibyśmy zrobić taki eliminator w Polsce. To mnie trochę boli. Kibice do mnie często mówią czy piszą "Mateusz, ty to jesteś gość, facet z klasą, zawsze z szacunkiem do rywala, nikogo nie obrażasz, tylko robisz swoją robotę". Niestety z perspektywy czasu nie wiem już, czy odbierać to jako komplement, czy wręcz wadę? Bo potem ten sam kibic kupuje PPV na "walki" ludzi, którzy właśnie wygadują głupoty i robią z siebie idiotów. Bo wygląda to trochę tak, że dziś najlepiej narobić trochę "błota", powyzywać kogoś, a jeśli ktoś jest grzeczny, to uważa się go za kogoś nudnego. Najlepiej sprzedaje się głupota. Gdy jeszcze mediami rządziła telewizja, a nie Internet, można było pokazać Henrego Maske jako prawdziwego dżentelmena i wielkiego sportowca. Dziś medialnie przebijają się tylko "śmieci" - stwierdził pięściarz z Wrocławia, prywatnie mąż i ojciec trójki dzieci. - Oczywiście od początku nastawiałem się na to, że pojedynek odbędzie się raczej w Australii, liczyłem jednak na to, że mój zespół przystępując do przetargu wymusi na drugiej stronie poważne negocjacje. Nasze obozy miały czas na rozmowy. Tylko ten czas minął chyba 4 czerwca, o ile o czymś nie wiem, i teraz organizatora wyłoni przetarg. A nie chciałbym się wkrótce dowiedzieć, że Australijczycy wygrali przetarg za jakąś minimalną kwotę i mam lecieć teraz na trudny teren rywala za półdarmo. Po tylu latach znam przecież stawki i może się okazać, że za być może najważniejszą walkę w karierze, w dodatku na tym etapie mojej kariery, dostanę 30% tego, co powinienem dostać. Chcę wyraźnie podkreślić, że dla mnie najważniejszy jest sport i szansa wygrania eliminatora, co otworzy mi furtkę do walki o mistrzostwo świata. Pieniądze nigdy nie były najważniejsze, ale przecież zawodnik z moim stażem, lecąc na tak trudny teren, nie może walczyć za "drobne". A jeśli Australijczycy jako jedyni przystąpią do przetargu, wygrają go po minimalnej stawce, to byłbym zmuszony walczyć z Whateleyem właśnie za półdarmo - mówi były mistrz Europy w limicie 90,7 kilograma. Boks. Mateusz Masternak: Pewne standardy muszą być zachowane - Obejrzałem sobie już Whateleya w akcji i jestem przekonany, że stać mnie na wygraną w takiej walce. Byłbym nawet nieznacznym faworytem. To wysoki i trudny do boksowania zawodnik, olimpijczyk, co świadczy o jego klasie, lecz mierzyłem się już z dużo lepszymi niż on. Pamiętajmy jednak, że Australijczyk walcząc u siebie będzie miał wszystkich po swojej stronie. Skoro mam podjąć takie ryzyko, to wszystko musi mieć ręce i nogi. Nie jestem już najmłodszym zawodnikiem, to ostatnia prosta mojej kariery, więc każdy kolejny krok musi być przemyślany i sensowny. Marzy mi się ten eliminator, a potem walka o mistrzostwo świata, lecz nie za wszelką cenę. Pewne standardy muszą zostać zachowane - dodał Masternak. Panujący mistrz International Boxing Federation wagi junior ciężkiej - Mairis Breidis (28-1, 20 KO), spotka się 2 lipca z Jaiem Opetaią (21-0, 17 KO). Potem zwycięzcy obu walk powinni zmierzyć się między sobą.