Polak mistrzem świata? "Nikt mu nie powiedział, że ma przegrać"
- Ani jeden, ani drugi nie jadą do Kanady przegrać. Mam nadzieję, że też nikt im nie powiedział, że mają przegrać. Skazywanie na porażkę jest naprawdę nie fair. Jadą na teren wroga i neutralny, będzie im trudno, ale misja nie jest straceńcza - mówi w rozmowie z Interią Zbigniew Raubo, trener boksu, były szkoleniowiec kadry narodowej, znający od młodych lat Michała Cieślaka i Macieja Sulęckiego, przed którymi w piątek i sobotę w Ameryce Północnej walki o tytuły mistrzów świata w wersji interim.

Artur Gac, Interia: Dzień po dniu, w Kanadzie, wielkie walki stoczą, w kolejności, Maciej Sulęcki i Michał Cieślak. Na starcie zaburzmy chronologię, zaczynając od tego drugiego, który jest dużo większym faworytem, a zmierzy się z 43-letnim bohaterem z Kraju Klonowego Liścia, Jeanem Pascalem.
Zbigniew Raubo: - Zawsze będę powtarzał, że przed każdą walką, gdzie by to nie było i kto by to nie był, jest remis. A na pewnym poziomie wszystko dzieje się tak błyskawicznie... Pascal to nie jest straszny "zamiatacz", Michał to nie jest przypadkowy zawodnik, który dostał się tam tylnymi drzwiami, więc na dwoje babka wróżyła. Wiadoma rzecz, że gospodarzowi pomagają ściany, jest pod tym względem w lepszej sytuacji. Stawiam 60:40 dla Pascala. Na wyjeździe trzeba wygrać zdecydowanie, żeby zwyciężyć. Gospodarz ma troszeczkę łatwiej, co nie znaczy, że Michał będzie stał i czekał, aż mu dadzą wygrać.
Mówił pan, że będzie szczerze i jest od pierwszych zdań. Większość ekspertów uważa, że Cieślak jest wyraźnym faworytem, a pan jednak więcej szans daje rutyniarzowi na jego terenie.
- To nie będą przelewki, absolutnie.
Najwięcej zależy od Michała?
- Od nikogo tak bardzo, jak właśnie od Michała. Wszystko w rękach i głowie Michała, jak on do tego podejdzie. Jeśli za mocno się przejmie, to źle, jeśli zlekceważy, to też niedobrze. On powinien profesjonalnie wejść w ten pojedynek od pierwszego gongu. A kilka fajnych pojedynków już dostarczył i tego mu życzę, by wybrał wersję najlepszego Michała. Dopiero wtedy może być spokojny o wynik.
Na pewno jest bardzo bogaty o doświadczenie z dwóch walk o pełnoprawny tytuł mistrza świata. Wydaje się, że pojedynek z takim rywalem, z tak głośnym nazwiskiem, być może nadszedł dla 36-latka nawet w idealnym momencie.
- Jest takie powiedzenie "teraz albo nigdy". Jeśli teraz nie wygra, to kiedy? Jak będzie miał 48, czy 49 lat? Wtedy będzie już za późno. A teraz ma i lata, i doświadczenie. Nie jest ani młodym gołębiem, ani emerytem. W tej chwili ma swój moment.
Michał osobowościowo to też inny chłopak niż kilka lat temu. Widać, że przeszedł przemianę w dobrą stronę. Stał się ułożony i w pełni skoncentrowany na sporcie, u niego raczej nie ma półśrodków.
- Półśrodków u niego nie było nigdy.
A jak to jest z tym pasem z pana punktu widzenia? Jaką stawkę ma tytuł mistrza świata w wersji tymczasowej?
- Do każdego pojedynku wychodzi się konkretnie pod to, żeby wygrać. Każda wygrana walka przybliża do tego najbliższego celu. A jak będziemy nazywali te walki eliminacyjne? Jeżeli wygra z Pascalem, to ma drzwi otwarte na szerokie wody.
Czyli dla pana to bardziej eliminator?
- Oczywiście, że tak. Powiedzmy półfinał mistrzostw świata w boksie zawodowym, tak bym to nazwał. Przecież nikogo tym nie obrażam, tylko stwierdzam fakt. Wygrasz - walczysz o mistrzostwo, przegrasz - niestety nie ma cię.
- Wszystko w rękach i głowie Michała, jak on do tego podejdzie. Jeśli za mocno się przejmie, to źle, jeśli zlekceważy, to też niedobrze. On powinien profesjonalnie wejść w ten pojedynek od pierwszego gongu. A kilka fajnych pojedynków już dostarczył i tego mu życzę, by wybrał wersję najlepszego Michała. Dopiero wtedy może być spokojny o wynik
W przypadku Maćka Sulęckiego poprzeczka wędruje znacznie wyżej. Choć stawka jest identyczna, tylko w kategorii superśredniej, to Christian Mbilli będzie piekielnym wyzwaniem. "Striczu" jest stawiany w pozycji underdoga.
- To nie jest tak. Kiedyś, jak pamiętamy, walkę z Grześkiem Proksą też powinien zdaniem ekspertów przegrać, a wygrał. Ostatnio do Kazachstanu podobno też pojechał tylko po wypłatę, ale zachował się po świńsku, bo nikt mu nie powiedział, że ma przegrać. Zatem dlaczego ma nie stoczyć kolejnej walki, którą zamknie gęby wielkim niedowiarkom czy komukolwiek?
36-letni Maciej jest w podobnym momencie kariery, jak Cieślak.
- Oczywiście, teraz albo nigdy. Oni są z jednego roku, to są moi kadrowicze z 2005 roku.
I który z nich był większym łobuzem?
- Oni wtedy ważyli po 50 kg, a lepszy był Maciek.
Lepszy łobuz, czy lepszy boksersko?
- (śmiech) Nigdy, ani jeden ani drugi, nie był łobuzem. Bo jeśli my sportowych urwisów będziemy nazywali łobuzami, to będzie to dla nich obraza. Po prostu dzieciaki mieli fantazję i charakter, co nie ma nic wspólnego z łobuzerką.
- Oczywiście, będę mocno zdziwiony, jak walka ułoży się inaczej. Usyk nie jest głupi i nie będzie czekał, aż Dubois go palnie w łeb. Usyk nic nie zmieni, będzie boksował swoje. A Dubois nie ma tej szybkości i brakuje mu tego "czegoś", co ma Usyk i jest jego straszną bronią
Na tamtym etapie kariery Maciej przerastał boksersko Michała?
- Tak jest, Maciek był mistrzem Polski, a Michał wicemistrzem. Na mistrzostwa Europy pojechał Maciek, a nie Michał. Przecież ja pamiętam Michała, jak jeszcze ważył 40 kg, gdy jeździłem z kadrą wojewódzką i dzieciakami od trenera Adasia Jabłońskiego.
I zawsze, parafrazując red. Andrzeja Kostyrę, to był "zabójca o twarzy zabójcy"?
- A gdzie tam, przecież to były takie nieopierzone gołębie. W 2005 roku nawet ja byłem od nich większy, w tym od Michała, chyba o dwa centymetry. Tak że mógł się mnie bać. I do dzisiaj mu to zostało, nadal się boi (śmiech). A wracając do ich najbliższych wyzwań, powtórzę, że ani jeden, ani drugi nie jadą do Kanady przegrać. Mam nadzieję, że też nikt im nie powiedział, że mają przegrać. Wtedy szanse na wygraną jeszcze bardziej wzrosną. Skazywanie na porażkę jest naprawdę nie fair. Jadą na teren wroga i neutralny, będzie im trudno, ale misja nie jest straceńcza.
To jeszcze jeden wątek z wagi ciężkiej, wkrótce będziemy mieli unifikację Ołeksandra Usyka z Danielem Duboisem, wygrany zgromadzi wszystkie mistrzowskie pasy. Spodziewa się pan zbieżnej walki do tej pierwszej, Brytyjczyk znów nie będzie w stanie skorzystać z waloru siły, bo Ukrainiec po profesorsku go rozpracuje?
- No oczywiście, będę mocno zdziwiony, jak walka ułoży się inaczej. Usyk nie jest głupi i nie będzie czekał, aż Dubois go palnie w łeb. Usyk nic nie zmieni, będzie boksował swoje. A Dubois nie ma tej szybkości i brakuje mu tego "czegoś", co ma Usyk i jest jego straszną bronią.
Usyk to "komputer w ringu", cały czas "czyta" walkę, analizuje, dostosowuje się, zmienia tempo. Do tego ta jego nieustanna czujność, wie kiedy odpuścić, a kiedy ruszyć z ciosami.
- To, co powiedziałem kiedyś, Pavarotti światowego boksu. Czysty fenomen.
Świetne porównanie, chyba jasne dla każdego.
- Myśli pan, że nie?
Mam nadzieję, że żaden freak-fighter nie sprawdzi, kto to ten Pavarotti.
- (śmiech) Nieee, freak-fighterzy bardziej udają głupków niż nimi są. To nie są ludzie z księżyca, tylko mają łeb na karku i wiedzą, jak parę groszy przytulić.
Rozmawiał Artur Gac
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl


