Polacy uderzają w Niemców, jest oficjalny protest. "Bezczelnie nas okradli"
To właśnie jeden z powodów, dla którego od boksu odwróciło się wielu kibiców. Z jednej strony pięściarze tracą zdrowie i czasami dochodzi do tragedii, z drugiej mamy mniej lub bardziej intencjonalne szwindle. 34-letni Mateusz Tryc doświadczył właśnie starej jak boks maksymy, że gospodarza walki najlepiej pokonać przed czasem, bo na kartach punktowych mogą dziać się cuda. Polak został wyrolowany w Niemczech w pojedynku z Arturem Reisem, co potwierdził nawet niemiecki organizator gali. Polacy podjęli w tej sprawie pilne kroki.

Bardzo doświadczony Mateusz Tryc pokrzyżował plany gospodarzom już w kwietniu 2025 r., gdy pewnie nawet przez myśl nikomu nie przyszło, że rutynowany, ale bez wielkiej kariery Polak, wyjedzie z Niemiec z pasem. Polak, ku ogromnemu zaskoczeniu, rzutem na taśmę w 10. rundzie efektownie pokonał Nicka Hanniga i przejął pas mistrza Europy WBO kategorii półciężkiej.
Mateusz Tryc "przekręcony" w Niemczech. Afera, obóz Polaka wytacza działa
Nic dziwnego, że promotorzy za wszelką cenę chcieli doprowadzić do rewanżu, co umożliwiała im klauzula. Plan zaczął się wysypywać, gdy Hannig nabawił się kontuzji, ale rzutem na taśmę w granicznym terminie znaleźli zastępstwo. I wystawili przeciwko Polakowi 33-letniego Artura Reisa, który dotąd tylko raz został pokonany. A z ringu zmiótł go niedoszły Polak (były plany naturalizowania), wyśmienity Kubańczyk Osleys Iglesias.
Pochodzący z Wyszkowa Tryc nie urodził się wczoraj ani nie spadł z księżyca, zresztą przez trzy lata boksował w lidze w Bundeslidze, a do tego doskonale zdążył poznać pięściarski biznes i wiedział, jakie przy drugiej wyprawie czyha na niego zagrożenie, o czym powiedział dziennikarzowi Interii.
- Zdaję sobie sprawę z tego, jak wygląda taka walka wyjazdowa. Już w pierwszej walce sędziami, którzy mieli największą decyzję punktową na korzyść Niemca, byli jego rodacy. Dobrze, że w ringu był arbiter innej narodowości i prowadził ją świetnie, natomiast nie miał oczywiście żadnego przełożenia na karty punktowe. Teraz będzie pewnie podobnie, dlatego moim celem będzie zwycięstwo przed czasem, żeby nie pozostawić niczego w ich rękach - planował Mateusz Tryc. A że pojedynek rozstrzygnął się na pełnym dystansie rund, Polak niestety nie pomylił się ani o jotę.
Decyzja dwójki punktowych z Niemiec (na kontrze był tylko Włoch) jest jednak skandaliczna, bo w zgodnej opinii obserwatorów Polak nie przegrał tego pojedynku. Ba, nawet w relacji, zamieszczonej na stronie internetowej niemieckiego boxen1.com jest napisane jednoznacznie, że: "zawodnik SES Artur Reis dobrze rozpoczął walkę z mistrzem Europy WBO Mateuszem Trycem z Polski, od razu zdobywając serca publiczności. Jednak po pierwszych dwóch rundach stracił rytm, przestał konsekwentnie używać ciosów prostych, a Mateusz Tryc narzucił swój intensywny styl walki, prowadząc liczne wymiany w zwarciu. Artur Reis w kolejnych rundach kilkakrotnie znalazł się w defensywie". Jeśli to za mało, to prawdziwym hitem jest wypowiedź organizatora walki w Chemnitz w Saksonii, promotora grupy SES Ulfa Steinfortha.
Uwaga: "Dla mnie Artur Reis nie jest zwycięzcą tej walki. Po dobrym początku w pierwszych dwóch rundach wyraźnie widziałem Artura na prowadzeniu, ale potem akcja, a w konsekwencji większość kolejnych rund, była kontrolowana przez Polaka Tryca. Artur nie odnalazł już swojego rytmu ani taktyki"
Mając tak mocną kartę na stole, obóz Polaka nie ma zamiaru siedzieć z założonymi rękami. Do zdecydowanej ofensywy przeszedł jego trener Hubert Migaczew, jednocześnie pełniący rolę menedżera niesłusznie zdetronizowanego mistrza Europy.
Migaczew: Oczekujemy i walczymy o rewanż
- W związku z publikacjami medialnymi dotyczącymi walki o tytuł Mistrza Europy, w tym materiałem niemieckiego portalu BILD, a także licznych innych mediów i relacji prasowych w Polsce oraz Niemczech, informujemy, że Team Mateusza Tryca podjął formalne kroki w sprawie oceny pracy sędziów. Rozbieżności punktowe - w szczególności jedna z kart sędziowskich - znacząco odbiegają od realnego przebiegu pojedynku i nie mogą zostać zaakceptowane w zawodowym boksie na poziomie mistrzowskim. Tego typu nieadekwatność werdyktu podważą zaufanie do procesu sędziowskiego i negatywnie wpływa na wiarygodność całej dyscypliny - przekazał Hubert Migaczew, a swoje stanowisko potwierdził w rozmowie z Interią.
- Liczymy, że odpowiednie instytucje, w tym WBO oraz BDB (Bund Deutscher Berufsboxer), dokonają ponownej analizy i wskażą właściwe działania, aby standardy sędziowania pozostały zgodne z zasadami sportowej uczciwości, przejrzystości i rzetelności - peroruje Migaczew.
Krótko mówiąc - czego konkretnie domaga się obóz Polaka?
To, co się stało, ja nazwę wprost: bezczelnie okradli nas z tytułu, a wszystko to było widać gołym okiem. Ten fakt nie podlega żadnej dyskusji, dlatego oczekujemy i walczymy o rewanż. Z mojego 20-letniego doświadczenia protesty rzadko kiedy są rozpatrywane na korzyść strony poszkodowanej, ale tutaj mamy mocne karty, bo wokół tej walki nawet głośniej niż w Polsce jest w Niemczech. Proszę pomyśleć, kto miał nad tym największy interes. Nie sędzia, tylko właśnie promotor, który w swojej stajni ma mistrza Europy
Poza otrzymaniem rewanżu, trenerowi zależy jeszcze na jednym. - Głównie chodzi o jednego sędziego (Peter Milord wypunktował 97:93 dla Reisa), którego werdykt jest najbardziej rozbieżny. Mam nadzieję, że niemiecki związek przyjrzy się tym sędziom, a światowe WBO już nie będzie ich wystawiało do dużych walk, bo się do tego nie nadają.
Artur Gac
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl













