U schyłku starego roku wspominamy zmagania naszych najlepszych bokserów, więc dzisiaj pod lupą Albert Sosnowski i Krzysztof Włodarczyk. Wiadomość jak grom z jasnego nieba! Sensacyjna wiadomość, która obiegła cały bokserski świat z dniem 9 marca 2010, zamurowała nie tylko kibiców z Polski. Dwa dni po swoich urodzinach, Albert Sosnowski otrzymał najwspanialszy prezent, jaki dostać mógł zawodowy pięściarz - życiową szansę na stoczenie walki o mistrzostwo świata organizacji WBC z samym Witalijem Kliczko! Po nieudanych i przeciągających się negocjacjach z Nikołajem Wałujewem, obóz ukraińskiego czempiona zdecydował się dobór innego przeciwnika. Menadżerowie Kliczki przesłali ofertę pojedynku Krzysztofowi Zbarskiemu - promotorowi Sosnowskiego, który bez wahania podjął rękawicę rzuconą przez KMG (Klitschko Management Group). - Podpisanie tego kontraktu niezmiernie cieszy. Tym bardziej że z licznego grona kandydatów wybrano właśnie nas. Zostać wyróżnionym spośród grupy takich zawodników jak Aleksander Powietkin czy Odlanier Solis o czymś świadczy - tłumaczył Zbarski, zarządzający karierą "Dragona". Dokładnie pięć lat od ostatniego pojedynku Andrzeja Gołoty z Lamonem Brewsterem o pas WBO, kibice w Polsce czekali na historyczny bój o czempionat wagi ciężkiej. Apetyty były ogromne, ale i ranga przeciwnika doskonale znana. Lawina krytyki jak dosięgła Alberta po przyjęciu wyzwania, z pewnością nie sprzyjała atmosferze podczas ciężkiego obozu przygotowawczego. "Albert z Kliczko!? Maksymalnie druga runda", " Na tego "Smoka" nie trzeba Szewczyka Dratewki, wystarczy tylko Witalij" - mogliśmy przeczytać na wrzących kpiną forach. Albert ze spokojem tonował prześmiewcze krytykanctwo, mając z góry nakreślony plan - dobrym występem zamknąć usta niedowiarkom. Historyczna walka, czyli "Nie zawiodę Was!" Pojedynek z 29 maja 2010 już na zawsze wpisał się w annały polskiego pięściarstwa. Sosnowski przed kilkudziesięciotysięczną publicznością zgromadzoną na Veltins Arena, stanął naprzeciw czempiona WBC - Witalija Kliczki. Mimo porażki w dziesiątej odsłonie starcia przez nokaut, Albert pokazał ogromne serce do walki, czym zaskoczył nie tylko ekspertów, ale i starszego z braci Kliczków. - Sosnowski był bardzo dobry, w końcu mistrzostwa Europy nie zdobywa się przypadkowo. Jest młody, ambitny i głodny zwycięstw. Ma ogromną charyzmę do boksowania i niebezpieczny cios, którym może zakończyć walkę w każdym momencie. Ze swoimi umiejętnościami i sercem ma jeszcze przed sobą ciekawą przyszłość. - komplementował Alberta po pojedynku w Gelsenkirchen ukraiński pięściarz. Najbardziej cieszyły kibiców ostatnie słowa Alberta Sosnowskiego, wrzucone na swoją oficjalną stronę internetową, tuż przed wyjściem na ring - "Nie zawiodę Was". Prorocza obietnica w pełni się ziściła, bo żaden koneser boksu nie mógł czuć się zawiedziony waleczną postawą naszego reprezentanta. Oczywiście, zgodnie i z polskim zwyczajem, nawet po dobrej walce w Nadrenii Północnej Westfalii, nie brakowało niesprawiedliwych "teorii spiskowych", ironicznych sądów i bezpodstawnych komentarzy. Butlin na otarcie łez Kolejnym przeciwnikiem "Dragona" w odchodzącym - 2010 roku, był Paul Butlin - mało znany i niezbyt wymagający Brytyjczyk, z mizernym bilansem swoich walk. Wynik zapewne nikogo nie zdziwił, bo "kelner" z Leicestershire został odprawiony już w pierwszej rundzie pojedynku w Wigan. Sosnowski potraktował stracie, jako rozgrzewkę przed poważniejszą potyczką, ze znacznie lepszym rywalem, którą nasz pięściarz zamierzał stoczyć pod koniec roku. Plany się potwierdziły, bo zgodnie z zamysłem teamu "Dragona", kolejna walka Alberta miała być o mistrzostwo Europy w wadze ciężkiej. Dlaczego miała? Niecodzienna sytuacja w Schwerinie Sytuacja zaistniała w Schwerinie - niemieckim mieście położonym w zachodniej części Meklemburgii, okazała się dość niecodzienna. Przed główną walką wieczoru, w której boksować mieli Albert Sosnowski i Aleksander Dimitrenko o pas zawodowego mistrza Europy wagi ciężkiej (EBU), rywal warszawianina z niewyjaśnionych przyczyn zasłabł samotnie w szatni. Na domiar złego, Sosnowskiemu nie przyznano należącego się walkowera, a niemiecka grupa Universum odpowiedzialna za organizację pojedynku do dzisiaj nie podała terminu i miejsca nieodbytej potyczki. Patrząc na wyniki Alberta Sosnowskiego w mijającym roku, stwierdzić można, że ostatnie miesiące "Dragona" były bardziej spektakularne, niż udane ze sportowego punktu widzenia. Jedno zwycięstwo ze słabym przeciwnikiem - legitymującym się ujemnym bilansem swoich starć. Jedna walka - mogąca wprowadzić Alberta na szczyty wagi ciężkiej i jedna niewyjaśniona sytuacja z niemieckiej szatni, która sprawiła, że Sosnowski nie odzyskał tytułu czempiona Starego Kontynentu. A brak pasa European Boxing Union, nie otworzy "Smokowi" wrót, do kolejnych, wielkich bitew w nadchodzącym - 2011 roku. "Umajony" Krzysztof "Diablo" Włodarczyk Maj to nie tylko miesiąc historycznej gali w Gelsenkirchen i pamiętnego starcia Alberta Sosnowskiego, ale także mistrzowska walka Krzysztofa Włodarczyka, który po pokonaniu Giacobbe Fragomeniego w łódzkiej Atlas Arenie, został mistrzem świata prestiżowej federacji WBC w wadze cruiser. "Diablo" z powodzeniem bronił także swojego trofeum, punktując cztery miesiące później na warszawskim Torwarze - Jasona Robinsona. Warto wspomnieć, że pas wywalczony przez Włodarczyka, jest obecnie jedynym elitarnym, który znajduje się na Wisłą. Wcześniej mistrzem świata federacji IBF i IBO w kategorii junior ciężkiej był także Tomasz Adamek, jednak postanowił on spróbować swoich sił w królewskim przedziale wagowym. Dwie walki stoczone w mijającym roku przez Krzysztofa Włodarczyka zapisały wspaniały - bo mistrzowsko ozłocony rozdział pięściarskiej kroniki AD 2010. Spektakularne podboje amerykańskich ringów przez "Górala", czy życiowa walka "Dragona" z panującym Witalijem Kliczko, przyćmiły trochę zmagania Krzysztofa między linami w kraju. Jednak - dodajmy - konfrontacje z udziałem Włodarczyka w żadnym wypadku nie były mniej emocjonujące. Miesiąc maj, którego łacińska nazwa znaczy tyle, co "stroić, ozdabiać" w pełni zrealizował swoją misję, nie tylko jeśli chodzi o przyozdabianie natury. Dla koneserów szermierki na pięści, maj - 2010 już na zawsze kojarzony będzie z mistrzowską dekoracją Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka. Miejmy nadzieję, że nowy - 2011 rok przyniesie wraz z sobą równie wiele emocji ze światowych i krajowych ringów. Podczas gdy piłkarska reprezentacja nie uczestniczyła w najważniejszej imprezie mijających miesięcy, a rozbudzone apetyty siatkarskich kibiców również nie zostały zaspokojone przez nasze kadry, nie waham się stwierdzić, że odchodzący rok był bezprecedensowym czasem pięściarstwa. Witold Berek