Dwa lata temu Głażewski miał na deskach legendarnego Amerykanina Roya Jonesa Jr., ale walkę przegrał na punkty. A teraz... - Presja mnie nakręca - stwierdził. O pojedynku z Royem Jonesem Jr. dowiedział się pan dziesięć dni przed galą w Łodzi. Teraz miał pan dużo więcej czasu na treningi oraz na oswojenie się z klasą rywala i rangą walki. Paweł Głażewski: - Z jednej strony to dobrze, bo mogłem świetnie się przygotować i tak też uczyniłem, ale nie ukrywam, że czuję presję. Przed walką z Jonesem Jr. nie miałem na dobrą sprawę czasu się zestresować, bo szybko spotkaliśmy się oko w oko na ringu. Teraz jest inaczej, ale wierzę, że stres nie weźmie góry i jednak wchodząc między liny będą rozluźniony. Cała otoczka musi mnie zmobilizować, a nie pogrążyć. Od dwóch tygodni chodzę nakręcony, ale pozytywnie. Braehmera się nie boję. Wielu pięściarzy narzeka, że najtrudniejszy jest ostatni tydzień, kiedy zajęcia są już lekkie, ale czas pozostający do walki bardzo się dłuży. - Przyjechałem do Oldenburga już w poniedziałek, aby na spokojnie zapoznać się z halą, wydarzeniem. Przecież nigdy wcześniej nie walczyłem o mistrzostwo świata, do tego na wyjeździe. Nie chcę niczym być zaskoczony w sobotni wieczór. Za mną już konferencje prasowe, treningi medialne, spotkanie twarzą w twarz z Braehmerem. Wraz z trenerem Piotrem Jankowskim mamy wynajętego kierowcę, organizacyjnie jest w porządku. W piątek ważenie, a następnego dnia ciężka praca do wykonania. Tegoroczne występy polskich pięściarzy w walkach o pasy mistrzów świata kończyły się porażkami. W wadze półciężkiej, w której pan boksuje, nie powiodło się Andrzejowi Fonfarze, zaś w junior ciężkiej Krzysztofowi Włodarczykowi i Pawłowi Kołodziejowi. - Postaram się zatrzymać tę złą serię. Może dla niektórych wygrana z Braehmerem będzie niespodzianką, ale nie dla mnie. Wiem, jak ciężko trenowałem, by wrócić z trofeum do Białegostoku. A jak będzie, zobaczymy już za kilkadziesiąt godzin w Oldenburgu. Sam jestem mocno ciekawy, czy podpasuje mi styl boksowania Brahemera, czy w razie równej potyczki sędziowie pozwolą na zwycięstwo, bo to różnie bywa. Niech zwycięży lepszy. Studiowanie błędów, jak popełnił Braehmer w dwóch przegranych zawodowych walkach było obowiązkiem? - Wiem o nim sporo, ale nie nastawiam się na niemieckiego boksera, który będzie popełniał błędy, tylko najlepszego w karierze. To wyższy ode mnie, leworęczny i niewygodny zawodnik, ale do pokonania. Jeszcze raz podkreślę, że nie mogę zaraz na początku wystrzelać się, nie mogę nastawić tylko na supermocne ciosy, muszę być sprytny, szybki i potrafić przewidywać zachowania rywala. O takim wyzwaniu marzyłem od lat, a teraz to możliwe dzięki promotorowi Tomaszowi Babilońskiemu. Obaj nie należycie do grzecznych chłopców - Braehmer ma za sobą odsiadkę w więzieniu, pan jej uniknął, ratując się wyrokiem w zawieszeniu. - W młodości człowiek robi różne rzeczy. Dziś postępowałbym inaczej, wiem, że jakieś tam bójki nie były potrzebne, niczemu nie służyły. Duży wpływ na moją zmianę miała żona Justyna. Zawsze jest ze mną podczas walk, przyjedzie także do Niemiec. Zresztą na miejscu kibicować będą mi także rodzice, inni członkowie rodziny, a także znajomi m.in. z Belgii. Niektórzy nigdy wcześniej nie byli na mojej walce, ale teraz okazja jest szczególna. Wiele lat temu odnosił pan sukcesy jako amator w kategorii półśredniej. Później zniknął pan z boksu, a po dwuletniej przerwie wrócił i występował w wadze półciężkiej. Znalazł pan swoje miejsce w profesjonalnym boksie? - Trochę zdecydował przypadek, bowiem pracując fizycznie w Belgii starałem się nie zapominać o sporcie, trenowałem boks, ale najwięcej czasu spędzałem na siłowni. Kiedy wróciłem do Polski, na wadze miałem ok. 90 kg. Treningami szybko zrzuciłem 10 kg do półciężkiej. Mam nadzieję, że w tej kategorii spełnię swoje marzenie o tytule mistrza świata. Rozmawiał Radosław Gielo