- Pamiętam, że kiedy zaczynałem, zarabiałem dwa dolary. Tylko dwa dolary - stwierdził. Pacquiao był wtedy nastolatkiem i aby wesprzeć rodzinę, brał udział w nielegalnych walkach, gdzie nie przywiązywano szczególnej wagi do bezpieczeństwa zawodników. Jak mówi, dwóch jego przyjaciół straciło w tych pojedynkach życie. On sam zakończył niebezpieczną przygodę szczęśliwie, a dzisiaj może zapewnić lepszą przyszłość swoim dzieciom. O życiowych lekcjach dobrze jednak pamięta i chce, aby pobrało je też jego potomstwo, w związku z czym stara się go nie rozpieszczać. Niedawno przeniósł dzieci ze szkoły dla międzynarodowych uczniów do placówki bez klimatyzacji. - Chcę, aby tam zbierały doświadczenie, aby spotkały się z rodzinami, które głodują. Nie chcę, aby patrzyły na kogokolwiek z góry - wyjaśnił. Jako dzieci "Pacmana" mają też oczywiście pewne przywileje. Na przykład taki, że walkę stulecia z Mayweatherem, na którą zdobycie biletów będzie graniczyło z cudem, obejrzą spod samego ringu. Bokser twierdzi, że czekają na nią nie mniej niż on sam. - Syn i córka bardzo chcieli tego pojedynku. Już trzy lata temu mówili: "Tato, chcemy, abyś się zmierzył z Mayweatherem". Odpowiadałem, że to nie moja wina, że to on nie chce walki. Teraz jednak w końcu do tego dojdzie, dzieci bardzo się z tego cieszą - powiedział. Pacquiao od kilku dni przebywa w Los Angeles, gdzie rozpoczął przygotowania do majowego pojedynku. Z Mayweatherem spotka się już 11 marca na pierwszej konferencji prasowej - właśnie w Mieście Aniołów.