Krzysztof "Diablo" Włodarczyk został w minioną sobotę mistrzem świata jednej z najstarszych i najbardziej liczących się pięściarskich rankingów - International Boxing Federation. Już na konferencji prasowej rozpoczęła się burza zarzutów ekipy Cunninghama, więc o komentarz poprosiłem najbliższego współpracownika Dona Kinga, bezpośrednio odpowiedzialnego za sprawy kontraktowe i prawne Don King Productions - Boba Goodmana. - Włodarczyk wygrał w raczej niecodziennej punktacji - tak jakby trójka sędziów widziała odmienną walkę: amerykański sędzia 119-109 dla Cunninghama, niemiecki 116-112 dla Włodarczyka, polski 115-113 dla "Diablo". Przy wyrównanych walkach, gdzie praktycznie żaden z pięściarzy nie zadaje łatwych do sklasyfikowania ciosów to się jednak zdarza. O co więc ta cała burza? Bob Goodman: Jesteśmy za tym, żeby sprawa, kto wygrał, a kto przegrał kończyła się w momencie, kiedy sędzia ringowy podniesie rękę zawodnika. W tym przypadku jest jednak zbyt wiele znaków zapytania by zostawić naszego pięściarza bez choćby próby przyjrzenia się niepokojącym informacjom, które otrzymaliśmy zarówno od naszego przedstawiciela w Warszawie Jose Gonzaleza, jak trenera z tak długim stażem jaki ma za sobą Richie Giachetti. Właśnie dlatego przygotowujemy raport dla IBF. Nawet jeśli nie wygramy, to pokażemy, że nie można DKP oraz naszych pięściarzy traktować jak dzieciaków, a walki o tytuł mistrza świata zamieniać w szopkę. - Rozumiem, że nie chce pan się wypowiadać na temat samego przebiegu walki? BG: Przynajmniej na razie tego nie zrobię, ale w Warszawie było tyle różnego rodzaju nie mających nic wspólnego z profesjonalizmem sztuczek, że nie muszę tego robić. Zaczynając od zmiany terminu przylotu Cunninghama, poprzez robione w ostatniej chwili "podmianki" nie tylko sędziego punktowego - co jest prawie bez precedensu - jak rodzaju używanych przez pięściarzy rękawic. Nie mówię już o braku kontroli antydopingowej po walce, bo to jest tak poważne wykroczenie proceduralne, że pewnie samo wystarczyłoby do anulowania wyniku pojedynku. Jak to możliwe, że nikt nie kontrolował tego co dzieje się po walce? Jak na dodatek słyszę od naszego obserwatora w Warszawie o przekazywaniu przez promotora Włodarczyka wyników w trakcie walki czy gratulowaniu Włodarczykowi zanim jeszcze sędzia ringowy ma możliwość przeczytania punktacji, to muszę się zastanowić co jest grane. Powtarzam przy tym, że mamy pełen szacunek do polskiego rywala Steve'a Cunninghama, ale pewnych zachowań w boksie nie można tolerować. - Zmieniając temat. Coraz więcej, jak zresztą wcześniej sugerowaliśmy, wskazuje na to, że rywalem polskiego mistrza świata będzie Chad Dawson, zaś podczas wieczoru zaplanowanego na sobotę, 3 marca w United Center powróci na ring Andrzej Gołota. BG: Mamy termin telewizyjny, mamy halę, została tylko drobnostka - podział pieniędzy (śmiech). Dlatego jeszcze trochę poczekam z potwierdzeniem informacji o walce Adamek - Dawson. Co do Gołoty - chyba wreszcie Don go namówił na powrót, wiem, że jest w formie. Mam nadzieję, że kibice przywitają Andrzeja tak, jak na to zasługuje - oklaskami. Po rozmowie z Bobem Goodmanem udało mi się spotkać z Andrzejem Gołotą, by potwierdził - lub zaprzeczył - podawanym informacjom. Piszę "udało mi się spotkać", bowiem w ostatnich tygodniach Gołota przesiaduje w siłowni. - 7 marca 2007 roku wracasz na ring? Andrzej Gołota: Nie wiem (śmiech). Muszę jeszcze odbyć poważną rozmowę z Kingiem. - Przez ostatni rok odpowiadałeś na pytania związane z powrotem zdecydowanym "nie". AG: Bo wtedy nie nadawałem się na ring, tylko na wózek inwalidzki. Rozwalony najpierw lewy bark, później prawy, później jeszcze pęknięta kostka lewej dłoni. Trudno było się normalnie poruszać, nie mówiąc o boksowaniu. Co prawda nigdy nie jest tak, że wychodzi się do walki w 100 procentach zdrowym, bo za ciężko trenujemy żeby zawsze coś nie bolało, ale bez przesady. Teraz wszystko jest OK. - Patrząc na twoją sylwetkę i umięśnienie wyglądasz tak, jakbyś mógł już jutro wyjść - na ring. AG: Bo prawie nie wychodzę z siłowni. Od kilku miesięcy "robię" masę mięśniową, zrzucam kilogramy. Zrobiłem sobie tydzień przerwy jeżdżąc na nartach w Szwajcarii, ale dzień po powrocie znowu się katowałem. Przygotowuję się do walki z paparazzi ze szmatławców, którzy zabawiają się w robieniem mi i mojej rodzinie przez płot kościoła różnych zdjęć. Dowiedziałem się przy okazji, że mieszkam w polonijnym "kurniku". A, że ostatnio mój "kurnik" wyceniono na pół miliona dolarów, więc Polonia w Chicago ma się jak widać całkiem dobrze. Rozmawiał: Przemysław Garczarczyk