Obóz ukraińskiego mistrza, którego klasa sportowa jest przecież niepodważalna, poszukuje przeciwnika na najbliższą walkę, zaplanowaną w Hanowerze na 6 kwietnia. Najpierw, o zgrozo, doszły nas słuchy, że rozważana jest kandydatura Fresa Oquendo (35-7, 23 KO). Amerykanin nigdy nie był wybitnym pięściarzem, na pewno więc takim nie będzie w wieku 39 lat. Zresztą w jego rekordzie znajdziemy porażki ze wspomnianym Mormeckiem, czy prawdziwym weteranem Oliverem McCallem. Kandydatura o tyle nietrafiona, co zwyczajnie śmieszna. Do kosza. Kolejne doniesienia wskazywały na Odlaniera Solisa (18-1, 12 KO). Gdybyśmy mieli rozpatrywać tego pięściarza jeszcze z czasów amatorskich, prawdopodobnie napisałbym "Odę do La Sombry". Ale tego nie zrobię, bo mowa o niegdyś wspaniałym Kubańczyku, teraz wątpliwej zaledwie klasy zawodowcu. Wszyscy wiemy, jak złoty medalista olimpijski z Aten przegrał ze starszym bratem Witalijem. Ostrzyliśmy sobie zęby na zmianę warty, Solis straszył na konferencji swoim SpongeBobem Kanciastoporym, a emocje skończyły się zanim zdążyliśmy wygodnie usiąść w fotelach. Mieszkający w Miami Odlanier potrzebował 14 miesięcy przerwy na powrót na ring i w comebacku wypunktował rzemieślnika Konstantina Airicha. Brakowało polotu, fantazji, szybkości, timingu, wyczucia dystansu i największej zmory Solisa, czyli diety (w pojedynku z Airichem Solis ważył 121.3 kg przy wzroście 187 cm). Kandydatura po prostu bezsensowna. Do kosza. Czas na wyciągniecie do tablicy trzeciego śmiałka. Z reguły dobrze zorientowany i liczący się dziennikarz ESPN Dan Rafael informował niedawno, że Władimir w Dolnej Saksonii będzie bił Francesco Pianetę (28-0-1, 15 KO). 28-latek z Włoch, na potrzeby marketingu zgermanizowany, występuje pod banderą niewielkiej grupy Sport Events Steinforth (SES Boxing). Pieniędzy wielkich rywalowi płacić więc nie trzeba, w dodatku to przecież niepokonany zawodnik, niby wszystko w porządku. Jednak w porządku nie jest. Mańkut z Kalabrii w ośmioletniej karierze nie odniósł jeszcze żadnego wielkiego triumfu. Do tej pory największą walkę stoczył poza ringiem, nokautując raka jąder w 2010 roku. W klatce już tak dobrze nie było - przepustką do "Doktora" z Kijowa miałaby się stać ostatnia wygrana nad Nelsonem Dario Dominguezem (14-2-1, 7 KO), którego umiejętności nie sięgają chyba połowy pięściarskiego abecadła? Litości. Fakty są takie, że Pianeta na rozkładzie ma wyboksowanych Olivera McCalla i Fransa Bothę, czy Matta Skeltona. Gdy raz wyszedł do solidnego, ale nie topowego, europejskiego oponenta będącego w optymalnej formie, skończyło się remisem. Mam na myśli konfrontację z Albertem Sosnowskim, kwiecień 2009. W dodatku "Dragon" miał wówczas problemy zdrowotne. Zero poważnych sprawdzianów, do tego nie porywający, ba nudny styl walki na pewno nie predysponuje Pianety do podjęcia rękawic z czempionem. Kandydatura nie mająca żadnego podłoża sportowego ani marketingowego. Do kosza. W wadze ciężkiej, kiedyś nazywanej "Królewską", nie ma wysypu challengerów z prawdziwego zdarzenia, ale są o wiele ciekawsze opcje. Zdecydowanie wyżej od opisanej trójki cenię akcję: Aleksandra Powietkina (wicemistrz świata, rekord 25-0 17 KO), Tysona Fury’ego (olbrzym obdarzony mocnym ciosem i naturą ujadającego gadacza, 20-0 14 KO), Roberta Heleniusa (pewnie mógłby pobić na jednej gali Oquendo i Pianetę razem wziętych, 18-0 11 KO), Davida Price’a (kolejny wielkolud, ofensywny styl walki i dziurawa obrona gwarancją grzmotów 15-0 13 KO), Denisa Bojcowa (przeciera się już wystarczająco długo, żeby go sprawdzić, 31-0 25 KO), Deontaya Wildera (amerykański król nokautu, kryje w sobie jakąś tajemnicę, Władimir pomógłby nam ją rozwiązać, 27-0, 27 KO), Kubrata Pulewa (pokonał Dimitrenkę i Ustinowa, to jednak trochę inna półka przeciwników niż McCall i Dominguez, 17-0 9 KO) i Bryanta Jenningsa (interesujący filadelfijczyk, który może okazać się największą, choć cichą nadzieją Ameryki, 16-0 8 KO). Od razu dodam, że nie przemawia do mnie tłumaczenie, że wymienieni ciężcy nie chcą walczyć z Kliczką. W biznesie nie ma słowa "nie" i jeśli K2 Promotions na czele z Berndem Boente postawiłaby przed którymś z nich furę dolarów, brak tysiąca obwarowań kontraktowych, to jestem pewien, że ktoś na pewno dałby się namówić. Oczywiście motywacja opierająca się na pieniądzach mogłaby być zgubna, ale i tak byłoby ciekawiej niż z Mormeckiem. W następnym rzędzie postawiłbym bokserów broniących się innymi względami niż sam aspekt sportowy. O uwagę proszą Wiaczesław Głazkow (niedoświadczony, ale z dobrymi perspektywami. Też Ukrainiec, bracia rodacy na pewno braliby tę walkę w ciemno, 14-0 10 KO), Chris Arreola (bez większych szans na sukces, ale z twardą głową i tłumem meksykańsko-amerykańskiej gawiedzi za plecami, 35-2 30 KO), Johnathon Banks (nudny i nieszczególny, ale ostatnio znokautował niespodziewanie pompowanego balonika, ponadto to przecież ostatni trener Władimira. Można byłoby to sprzedać? Można, 29-1-1 19 KO), Luis Ortiz (niewiele o nim wiemy, w żyłach ma kubańską krew, więc pewnie i tak rokuje lepiej niż Pianeta), Marco Huck (mistrz wagi junior ciężkiej, dał się we znaki Powietkinowi. Niemcy bez mrugnięcia okiem braliby taką potyczkę w ciemno, 35-2-1 25 KO), Magomed Abdusalamow (na wskroś ofensywny buldożer z odporną brodą, Kliczko musiałby pomachać pięściami), Amir Mansour (ciekawa przeszłość poza sportowa, a wiemy przecież, że image kryminalisty dodaje pikanterii, 17-0 13 KO). Tym prostym sposobem wymieniłem piętnastu sportowców, którzy pewnie staliby się bardziej wartościowymi pretendentami niż poważnie przymierzany do Włada Pianeta. Przynajmniej od paru lat przymusowo staliśmy się zakładnikami braci Kliczków - karty rozdają giganci, w talii brakuje asów, a nasza cierpliwość nierzadko zostaje wystawiona na prawdziwą próbę charakteru.