Champion zaczął agresywnie, a jego potężne ciosy dochodziły celu. W końcówce drugiej rundy oficjalny pretendent do pasa ogarnął sytuację, by zdominować już trzecie starcie. Dla odmiany w czwartym znów brylował Meksykanin. I tak wyglądał ten pojedynek. Raz jeden, raz drugi, zyskiwał przewagę, lecz za moment przeciwnik wracał do gry. W pewnym momencie wydawało się, że kolumbijski challenger zaczyna przełamywać mistrza. Wygrał dziewiątą rundę, a w dziesiątej momentami wręcz go deklasował. I gdy poczuł się już zbyt pewnie, Valdez strzelił krótkim lewym sierpowym na szczękę, wysyłając Marriagę na deski. Ten powstał, ale do gongu na przerwę przez blisko minutę przeżywał jeszcze trudne chwile. Ostatnie dwa starcia jak cała walka - zażarte i trudne do punktowania. Częściej bił Marriaga, za to akcje Valdeza zdawały się robić większe wrażenie. Gdy zabrzmiał ostatni gong, werdykt wydawał się sprawą absolutnie otwartą, tymczasem trójka sędziów zaskakująco wysoko wytypowała zwycięstwo Oscara - 116:111, 118:109 i 119:108. Wynik nie odzwierciedla jednak tego, co naprawdę działo się między linami. A działo się sporo i to ciekawie.