Dla jednego i drugiego liczyć się będzie szczególne miejsce w historii, zarezerwowane tylko dla jednego z nich. Ten który wygra może być pewny, że jego nazwisko będzie wymieniane obok Muhammada Ali. Ten, którzy przegra, będzie tylko jednym z wielu bardzo dobrych bokserów... Pretty Boy Mayweather: genialny buntownik Kiedy Floyd Mayweather jr wychodzi ze swojego mającego ponad 1100 metrów kwadratowych domu na zachodniej stronie Las Vegas, ma spory wybór czym dojechać do odległej raptem o cztery kilometry sali treningowej Barry Boxing Center. W garażach stoi tyle luksusowych samochodów, że jazdy starczyłoby na dwa tygodnie, jak choćby czerwone ferrari, w którym nazwę firmy zastąpiono srebrnymi literami układającymi się w słowo M-A-Y-W-E-A-T-H-E-R. Ostatnio "Pretty Boy" najczęściej wybiera jednak białego mercedesa CL65 AMG, który ze zrobionymi specjalnie dla Floyda przeróbkami, kosztował tylko nieco ponad 200 tysięcy dolarów. "Tylko", bo jak chwali się Mayweather, który NIGDY nie wychodzi z domu mając przy sobie mniej niż 30 tysięcy dolarów w gotówce "w samych zegarkach mam z półtora miliona". Patrząc na postać Mayweathera jr łatwo zgubić się w blasku diamentów i platyny, kumpli z rapowej sceny, jego własnej firmy płytowej o wszystko mówiącej nazwie Philthy Rich Record (Philthy Rich - Obrzydliwie Bogaty) czy ciągłego pokrzykiwania grupy jego "poklepywaczy". Zgubić i zapomnieć, że żadna z tych rzeczy nie dała mu niepokonanego zawodowego rekordu (37-0) i miana najlepszego pięściarza bez podziału na kategorie wagowe. A jeśli wygra w sobotnią noc w MGM Grand z Oscarem de la Hoyą, być może miana jednego z najlepszych pięściarzy w historii tego sportu. On sam twierdzi oczywiście, że najlepszego. Każdy, kto choć raz widział trening "Pretty Boya", wie dlaczego nikt go jeszcze nie pokonał i dlaczego prawdziwe może być często przez niego powtarzane zdanie, że "jeszcze nigdy nie byłem w ringu zmęczony". Każdy z elementów treningu sprawia wrażenie, jakby był pokazywany przed naszymi oczami w przyspieszonym tempie, ale najbardziej zdumiewająca jest łatwość z jaką utrzymanie takiego tempa mu przychodzi. Bicie przez kilka minut w tempie 6-8 uderzeń na sekundę - z obu rąk - w bokserską "gruszkę" rozmawiając w tym samym czasie z dziennikarzem przychodzi Mayweatherowi łatwiej niż wydawanie 10 tysięcy dolarów (to jego zwykła stawka) na koszykarskie playoffs. Unikanie ciosów i zadawanie kontr, które trafiają w rękawice ojca z precyzją i siłą automatu, przy ciągłej zmianie pozycji - patrzenie na Mayweathera może przyprawić nawet znakomitych bokserów o ból głowy. - Jak się walczy z Floydem, to ma się wrażenie, że on wie co ty chcesz zrobić, zanim to jeszcze zrobisz. Po kilku rundach masz wrażenie, że walczysz ze swoim cieniem, tylko, że ten cień naprawdę bije - powiedział po porażce z Floydem Argentyńczyk Carlos Baldomir. "Big Floyd", jak powszechnie nazywany jest ojciec juniora, zawsze był największym krytykiem swego syna i może dlatego, by usłyszeć wreszcie pochwałę, Mayweather jr zawsze chciał być perfekcjonistą. Kiedy w 1996 roku "Pretty Boy" zdobywał brązowy medal na olimpiadzie i kiedy toczył swoje pierwsze 13 zawodowych walk Mayweathera seniora nie było przy nim, bo odsiadywał w więzieniu federalnym karę pięciu lat więzienia za handel narkotykami. Kiedy ojciec wrócił zza krat, z pięściarza w którym chyba nikt nie dostrzegał przyszłego czempiona, zrobił gwiazdę, która 5 maja może jednocześnie przejść do historii boksu i jeśli wierzyć słowom Floyda - przejść na sportową emeryturę. "Golden Boy" de la Hoya: bezlitosny bizmesmen Po drugiej stronie ringu, przed kibicami, którzy za miejsca w MGM Grand Arena zapłacili ponad 19 milionów dolarów i setkami milionów kibiców w 176 krajach na świecie oglądających pojedynek w TV, stanie przed Mayweatherem jr, pięściarz który dla opinii publicznej może się wydawać przeciwieństwem Floyda, ale tak naprawdę jest... taki sam. Oscar de la Hoya przed ponad 10 laty, kiedy obaj byli w stajni Boba Aruma, próbował nawet zmienić "image" najbliższego przeciwnika. Wytłumaczyć mu, że gdy zacznie się inaczej ubierać, częściej uśmiechać to skorzysta na tym, jako sportowiec i biznesmen. "Po chwili wiedziałem, że to nie ma sensu. Moje słowa wpadały do jego głowy jednym uchem, wypadały drugim" - powiedział w wywiadzie dla ESPN Magazine de la Hoya. Nawet sposób promowania obu pięściarzy przez HBO jest zupełnie inny. - Mamo, przepraszam, że muszę użyć brzydkiego słowa, ale ja mu naprawdę napier... - mówi do matki Mayweather. - Chcesz chrupka? - odpowiada ze stoickim spokojem mama. De la Hoya nigdy nie zgodziłby się na taką promocję. Zamiast tego widzimy go chodzącego po biednych uliczka East Los Angeles. - Moje życie było pełne wyrzeczeń... - melancholijnie wspomina Oscar. - Dla mojej rodziny, dla siebie i wszystkich, którzy potrzebują nadziei, tak jak ja jej potrzebowałem - mogę wam ją dać. Jestem spełnieniem amerykańskiego snu. Tak naprawdę tylko ci, którzy znają z reklam "Złotego Chłopca" mogą uwierzyć w jego sentymentalizm. W biznesie de la Hoya jest bardziej bezlitosny niż na ringu, bo inaczej nie zarobiłby ponad 150 milionów dolarów. Kiedy w 1999 roku zakładał firmę promocyjną Golden Boy Promotions, zatrudnił na jej szefa Richarda Schaefera, dyrektora wykonawczego jednego z najpotężniejszych... banków - Swiss Bank UBS. Schaefer otworzył Oscarowi drzwi do wielkich sponsorów, a mając takie poparcie Oscar nie miał problemu pozyskać jako udziałowców znakomitych kolegów po fachu - Bernarda Hopkinsa, Shane'a Mosleya czy ośmiokrotnego mistrza świata Marka Antonia Barrerę. Każdy z nich ma równe udziały, ale szefem pozostaje Oscar. Jak do tej pory ze znakomitym skutkiem - 47 pięściarzy ze stajni GBP wypracowało do tej pory dochód w wysokości 60 milionów dolarów. King i Arum skończą w tym roku po 76 lat. Ktoś ich musi zastąpić. Ten wizerunek de la Hoi w garniturze Armaniego nie ma nic wspólnego z Oscarem z sali treningowej. Ten drugi talentem i morderczą pracą mógłby obdzielić połowę bokserów mających dziś mistrzowskie tytuły. Tak jak Mayweather jr... 5 maja: miliony zostają poza ringiem Kiedy obaj pięściarze wyjdą na ring, ich biznesy nie będą miały znaczenia. Maywetaher wygrał tytuły w kategoriach 130, 135, 140 i 147 funtów mając tylko jednego rywala, który naprawdę sprawił mu kłopoty - Josego Luisa Castillo. W MGM Grand walczyć będzie o tytuł należący do Oscara w kategorii 145 funtów i jeśli chce na zawsze przejść do pamięci nie tylko dziennikarzy piszących o jego walkach, ale także kibiców, to musi tę walkę wygrać. Wszystko dlatego, że tak naprawdę, aż do soboty, nie walczył z kimś, kto jest NAPRAWDĘ sławny. Żaden z jego rywali nie ma przed sobą otwartej drogi do bokserskiej Galerii Sław, bo nawet Arturo Gatti nigdy nie był zaliczany do elity pięściarskiego świata. - To nie moja wina, że nie miałem sobie równych rywali - wygrywałem z tymi, którzy byli najlepsi w moich kategoriach. Czego jeszcze ode mnie chcecie? - pyta nie bez racji Mayweather. De la Hoya nie musi opowiadać na takie "zarzuty" - przez ostatnie 15 lat Oscar walczył z najlepszymi na świecie i nawet fakt, że w ostatnich czterech walkach dwa razy wygrał i dwa razy przegrał nie zmienia faktu, że to jego nazwisko przyciągnie przed telewizor przeciętnego kibica. Po stronie Mayweathera będzie szybkość, obrona, kontrola nad tempem walki; po stronie de la Hoi siła i doświadczenie, ale Oscar zbyt rzadko walczy by wierzyć w to, że nawet miesiące spędzone na obozie treningowym w Portoryko mogą przygotować go do walki z pięściarzem klasy Mayweathera. De la Hoya musi zrobić wszystko, by "Pretty Boy" wyszedł na ring, by się z nim bić, a nie boksować. Oscar ma mocniejsze uderzenie, wie jak skończyć walkę, kiedy rywal ma kłopoty. Jeśli Mayweather potraktuje walkę honorowo, będzie chciał w 38 zawodowym pojedynku pokazać światu, że pokona de la Hoyę i to jego stylem walki, to przegra. Jeśli wyjdzie na ring z zimną jak w swoich 37 walkach kalkulacją myśliwego tropiącego swoją ofiarę, wygra z łatwością. Tak czy tak - wszystko zależy od niego. Przemek Garczarczyk z Las Vegas