Pięściarz rodem z Czarnej Sędziszowskiej sam zdecydował, że w dobrowolnej obronie spróbuje wzbić się do bokserskiej ekstraklasy. Wprawdzie pas mistrza świata literalnie już zapisał go na kartach historii, ale Różański oczywiście miał świadomość całego kontekstu sytuacji. Prawdą jest, że na tronie zasiadł w nowej kategorii wagowej, której w dodatku nie honorują wszystkie prestiżowe federacje bokserskie na świecie. To sprawia, że konkurencja w tej dywizji nie stoi na tym poziomie, co w innych elitarnych kategoriach. Zresztą sam fakt, że Polak po pas sięgnął w walce z Alenem Babiciem, który zupełnie nie zalicza się do czołówki, mówi sam za siebie. Dlatego nasz zawodnik, zdając sobie sprawę, że mając 38 lat wiele już nie powojuje, zapragnął wielkiego wyzwania. Ewentualna wygrana nad Okoliem katapultowałaby go w dwóch obszarach: finansowym i sportowym, bowiem wtedy naprawdę potwierdził przynależność do ścisłej czołówki, a zatem miałby możliwość wybierać spośród lukratywnych ofert o stawkę. Wszelkie plany niestety runęły szybciej, niż można było przypuszczać. Walka wieczoru okazała się spektaklem jednego aktora. Różański taktycznie źle wszedł w pojedynek, w dodatku - co mówił później - szybko odczuł cios w tył głowy i w jednej chwili wszystko się posypało. Okolie już po parunastu sekundach ustrzelił Polaka, a mając zranionego rywala, szansy na spektakularne zakończenie pojedynku nie wypuścił z rąk. Sprawę załatwił w pierwszej rundzie, a podopiecznego Krzysztofa Przepióry przed jeszcze bardziej bolesną porażką uchronił doświadczony sędzia ringowy. Prawda wygląda jednak zgoła inaczej. Czy się to komuś podoba, czy nie, jako że to Różański przystępował do tego starcia z pozycji mistrza, trofeum już na zawsze jest jego własnością. Nierzadko zresztą posiada choćby okolicznościową grawerkę z datą poprzedniego pojedynku. Dlatego kolejność zdarzeń po pojedynku, w którym mamy nowego mistrza, winna być następująca: ów czempion w ringu pozuje z wywalczonym trofeum, ale w szatni oddaje je ustępującemu mistrzowi, a on sam po niedługim czasie otrzyma w walizeczce dedykowany sobie nowy pas. Zatem Okolie nie zrobił nic nadzwyczajnego, postąpił po prostu tak, jak powinien w takiej sytuacji. Oczywiście zdarzają się także inne historie, jak na przykład po pamiętnym boju Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka z Grigorijem Drozdem. Rosjanin z rozpędu zabrał przejęty od Polaka pas ze sobą, ale upomniany przez "Diablo", że przecież to już jego własność, po jakimś czasie mu go odesłał. Z kolei pamiętamy, jak wielu fanów utyskiwało, gdy Marco Huck po porażce z Krzysztofem Głowackim wziął pas ze sobą. Tymczasem zdetronizowany wówczas czempion zachował się właściwie, a "Główka" po niedługim czasie otrzymał lśniące nowością trofeum federacji WBO.