Siłą Dariusza Michalczewskiego jest to, że nigdy nie udaje. Ci którzy znają go bliżej jak jeden mąż twierdzą, że nic a nie się nie zmienił - dziś, gdy jest bogatym człowiekiem, właścicielem marki Tiger jest tym samym chłopakiem z falowca na gdańskiej dzielnicy Przymorzu. Ucieczka Życiorys "Tigera" to właściwie gotowy materiał na odcinkowy serial, nie tyle o sporcie, co szerzej o życiu. Jako 18-latek w 1986 r. bokser przeszedł ze Stoczniowca Gdańsk do Czarnych Słupsk - za sam transfer dostał półtora miliona złotych, samochód (wartburga), trzypokojowe mieszkanie i 150 tysięcy miesięcznie pensji - kilka razy tyle co miał dyrektor w Stoczni im. Lenina. Pieniędzy miał tyle, że nie wiedział co z nimi robić. Komuna chyliła się ku upadkowi, w Słupsku zabrano sportowcom etat, potem drugi. Michalczewski, razem z Dariuszem Kosedowskim, postanowili "dać nogę" i "wybrać wolność" podczas jednego ze zgrupowań kadry w RFN. - Na początku miałem gorzej niż w Polsce, gdzie miałem kasę, ale nie było nic w sklepach. W RFN było wszystko, a nie miałem kasy. Poszedłem do pracy do sklepu, potem na budowę. Dobrze, że Niemcy zachodni przygotowywali się do mistrzostw świata w Moskwie w 1989 r., mogłem być dla nich sparingpartnerem. Oczywiście zbiłem ich wszystkich, na lekkim kacu i trochę zarobiłem przy okazji. Bóg lubi trójki, trzy to też wyraźnie ulubiona cyfra "Tigera", którego kariera płynęła w cyklach trzyletnich - ucieczka z Polski w 1988 r., w 1991 r. złoto mistrzostw Europy amatorów dla zjednoczonych Niemiec, w 1994 r. mistrzostwo świata zawodowców (pokonując Amerykanina Leeonzera Barbera), a za kolejne trzy lata skompletowane trzy pasy mistrzowskie. W 1992 r. Michalczewski przeszedł na zawodowstwo (chociaż jak sam przyznaje ledwo wtedy mówił po niemiecku) i zaczął okładać kolejnych rywali, często bardzo przeciętnych. Skandal Logika boksu zawodowego zmierzała do walki o mistrzostwo wagi półciężkiej z Graziano "Rockym" Rocchigianim - w tym serialu o "Tigerze", który wreszcie powstanie centralne miejsce będzie zajmowała rywalizacja gdańszczanina z włoskim Niemcem. Początkowo bardzo się nie lubili, tzn. "Rocky" nie lubił "Tigera" i wyraźnie lekceważąco wypowiadał się o Michalczewskim. Być może to była tylko taka gra dla podkręcenia atmosfery. Bo przecież wiele ich łączyło, nawet więcej niż pseudonimy - Rocchigiani to był "Rocky" a do muzyki z tego kultowego filmu "Eye of the tiger" wychodził do ringu polski bokser. Obaj w Niemczech nie byli do końca u siebie, chociaż zachodni sąsiedzi bardziej za swojego uważali "Rocky’ego". Dla zrównoważenia szans ich pierwsza walka odbyła się na terenie "Tygrysa" w Hamburgu. Pojedynek, w sierpniu 1996 r. oglądało 25 tysięcy widzów na stadionie 1. FC St. Pauli. Michalczewski otrzymał 1,35 miliona dolarów, a Rocchigiani 810 tys. "zielonych". Ta walka zakończyła się skandalem. Dariuszowi Michalczewskiemu, aby obronić pas mistrzowski wystarczał remis, ale do 7. rundy remisu nie było. Dość wyraźnie na punkty prowadził leworęczny Rocchigiani. Pięściarze bili się w zwarciu, sędzia krzyknął "break". Gdy Michalczewski cofał się, otrzymał cios w głowę, już wyraźnie po komendzie "stop". Amerykański sędzia ringowy Joseph O'Neil od razu zwrócił na to uwagę. W tym samym czasie Michalczewski odszedł chwiejnym krokiem do lin, zawisł na nich, po czym padł. Sprytne zachowanie mistrza (niemiecki komentator nazwał to: "ganz teatralisch"), który mimo ogromnego zmęczenia na chłodno przeanalizował sytuację, że jego szanse na wygraną są mizerne. Publika na St. Pauli wyła "schauspieler" (czyli aktor). Dyskusje sędziów trwały kwadrans, ogłoszono remis techniczny. Rocchigiani był wyraźnie rozżalony i słusznie zwracał uwagę, że rozstrzygnięcie, które wybrali sędziowie, jest niezgodne z przepisami. - Albo powinienem zostać zdyskwalifikowany za cios po komendzie, albo ogłoszony zwycięzcą przez nokaut. Innej możliwości nie ma - podnosił, poniekąd słusznie, "Rocky". Sędziowie przyznali mu rację i zdyskwalifikowali Rocchigianiego. Michalczewski zachował spokój, rozmawiał z rywalem i jego bratem, kiedy ogłoszono werdykt, podniósł w górę rękę rywala. Po chwili stanęli obaj wewnątrz laurowego wieńca. - Nie czuję się zwycięzcą tej walki - powiedział później Michalczewski, co dobrze o nim świadczyło. Po czasie okazało się, że Graciano Rocchigiani podczas walki bokserskiej o tytuł mistrza świata WBO z Dariuszem Michalczewskim był pod wpływem efedryny. - W ten sposób bronił się, robił szum, żeby całe zamieszanie - zamiast na jego podejrzenia dopingowe - poszło w moją stronę. Faulował mnie. I obojętne, czy ja bym wtedy wstał, czy nie, był faul - przekonywał po wielu latach w rozmowie z Weszło Michalczewski. Tuż po walce zasłużony redaktor Mirosław Żukowski pisał dość ostro w "Rzeczpospolitej", z dzisiejszej perspektywy chyba za ostro: - Po raz kolejny przekonaliśmy się, że zawodowy boks to sport, w którym przepisy spełniają tylko pomocniczą rolę. Choć akurat w tym wypadku rozwiązanie jest być może słuszne -- Rocchigiani popełnił profesjonalny faul, natomiast Michalczewski sprytnie nadużył jego efektów. (...) Jedno nie ulega wątpliwości: do momentu przerwania walki bokserem ewidentnie lepszym był Rocchigiani. Lewe proste Michalczewskiego nie czyniły ukrytemu za podwójną gardą rywalowi najmniejszej krzywdy. Po raz kolejny okazało się też, że mistrz w obronie jest pięściarzem przeciętnym, kilka razy po ciosach przeciwnika ugięły się pod nim nogi. Głupi Polak Do rewanżu dojść musiało i doszło, choć dopiero po prawie czterech latach, a nie za kilka miesięcy jak początkowo zapowiadano. Podczas kilku kolejnych walk Polaka w halach wisiały transparenty: "Uważaj Dariusz, bo idzie Rocky, on jest mistrzem prawdziwym". Obaj "Rocky" i "Tiger" wyjątkowo zgodnie zapowiadali, że rewanż będzie wyglądał zupełnie inaczej i obaj mieli rację. Pojedynek zaplanowano na 15 kwietnia 2000 r. w Hanowerze, ale temperaturę zaczęto podgrzewać już w styczniu, gdy na konferencji prasowej (na którą nota bene spóźnił się o godzinę) Rocchigiani nazwał Michalczewskiego "głupim Polakiem". Media zapowiadały ukazanie się zbeletryzowanej biografii "Tygrys, to ja" (czy to na jej podstawie powstanie serial?) - w polskiej i niemieckiej wersji językowej. Spodziewano się 12.600 widzów i 15 milionów przed telewizorami. Rocchigiani miał za walkę otrzymać 3 miliony marek, a Darek o dwa więcej. Zanim pięściarze wyszli na ring, "Rocky" zapowiedział pozew na 500 tysięcy marek przeciw "Tygrysowi" - poszło o jego biografię, w której napisał o dopingu rywala - próbka A dała wyniki pozytywny, próbka B tajemniczo wyparowała jak kamfora. Wreszcie walka, w której Michalczewski zbił rywala, nie bójmy się tych słów, na kwaśne jabłko. Było to 42. kolejne zwycięstwo "Tygrysa" na zawodowym ringu, na którym wciąż pozostaje niepokonany i 17 skuteczna obrona pasa mistrzowskiego. W 9. rundzie zdarzył się jedyny nokdaun w tej walce - "Rocky" po prawym ciosie na dół, usiadł na macie. Liczony do ośmiu wstał i dotrwał do końca starcia. Do 10. rundy już nie wyszedł. I słusznie, bo jak relacjonował "Przegląd Sportowy": "razy, które zebrał uczyniły z jego twarzy szalenie bolącą, zakrwawioną część ciała. Miał obite nerki i wątrobę - cały jego organizm wołał: litości". Organizator walki, Andrzej Grajewski powiedział, że przegrany po walce wyglądał jakby zderzył się z murem. Niemiecka prasa podkreślała, że jej faworyt Rocchigiani był o cztery lata starszy, a Michalczewski o cztery lata mądrzejszy. Pisano, że przez ten czas jego żywot był jak "Życie Carlita", fabularyzowany zapis przygód człowieka mafii, a w ringu został rozliczony z wypitego przez cztery lata alkoholu, balang i pobicia (razem z bratem Ralfem) oddziału niemieckiej policji, przy użyciu pałek. "Tiger" oczywiście w tym czasie codziennie, sumiennie trenował i nie ulegał pokusom, natomiast fakty są takie, że swój plan na walkę wykonał w 100 procentach. I to tego, że kibicowała mu co najwyżej trzecia część hali - tta polskojęzyczna. Po wszystkim rywal długo nie mógł dojść do siebie, znów nazywają Darka "głupim Polakiem". To była jego jedyna porażka w karierze przez nokaut. Tragiczny koniec To wówczas "Tygrysowi" zaczęła świtać myśl, by walczyć znów pod polską flagę i przed walką usłyszeć "Mazurka Dąbrowskiego", choć podkreślał wdzięczność wobec Niemiec, bez których nie zostałby zawodowym mistrzem świata w boksie. Marzenie udało się spełnić, niedaleko rodzinnego domu, w gdańskiej hali Olivia, gdzie w 2002 r. Michalczewski już w drugiej rundzie znokautował Joeya DeGrandisa. Za trzy lata gdańszczanin zakończył karierę, jego rywal "Rocky" uczynił to dwa lata wcześniej. Potem był jeszcze pomysł zorganizowania trzeciej walki wielkich rywali, do której ostatecznie nie doszło. - Przed i po pierwszej walce w ogóle ze sobą nie gadaliśmy, zaczęliśmy dopiero przed rewanżem. Po drugiej walce nieco się zakolegowaliśmy, zdarzyło się nam nawet wypić wódkę - opowiadał "Tiger". 1 października 2018 r. Graziano Rocchiggiani zmarł w tragicznych okolicznościach. Niemiec stanął na drodze i wysiadł z auta, a wtedy został potrącony przez inny pojazd. 54-latek zmarł na miejscu. Śmierć "Rocky'ego" poruszyła całe środowisko, Michalczewski nie był wyjątkiem. - Czuję się do dupy. To katastrofa. Nie potrafię w to uwierzyć. Graciano nie żyje? Niewyobrażalne! Syn Nicolas zadzwonił do mnie i o wszystkim powiedział. Zawyłem jak pies. Trwało wieczność, zanim się uspokoiłem. Cały czas płaczę - mówił Dariusz Michalczewski w "Die Welt". Maciej Słomiński, INTERIA