Podczas minionego weekendu, na ringach gal Premier Boxing Champions w Los Angeles i Top Rank w Las Vegas nie obyło się bez - choć z różnych powodów - pięściarskich kontrowersji. Zacznijmy w Las Vegas, gdzie mistrzowie świata, a dziś komentatorzy, Andre Ward i Tim Bradley jr, poddali w wątpliwość charakter mistrza, którego walkę komentowali - Jamela Herringa. Walka 34-letniego Herringa (22-2) z Jonathanem Oquendo (31-7) została zatrzymana w okolicznościach, jakich nie pamiętają najstarsi komentatorzy boksu. W piątej rundzie sędzia Tony Weeks doszedł do wniosku, że zderzenie głowami nie było przypadkowe, że zainicjował je Oquendo odejmując pięściarzowi punkt za faul. Przez następne trzy rundy nie było podobnej kolizji, ale lekarz zawodów nakazał zakończenie walki po tym, jak Harring narzekał, że nie widzi dobrze na zranione oko. Kiedy wszyscy spodziewali się liczenia kart punktowych, gdzie wyraźnie prowadził Herring, sędzia ogłosił dyskwalifikację... za przewinienie, które miało miejsce trzy rundy wcześniej. Zdaniem Bradley’a i Warda, Herring wykorzystał sytuację, bo już nie chciał dalej walczyć. "Szczerze? Moim zdaniem on odpuścił walkę, widać to było wyraźnie. Ta krew na oku nie powinna mu przeszkodzić w dokończeniu walki. Herring nie zachował się dziś jak prawdziwy wojownik" - mówił Bradley. “Zgadzam się, Jamel Herring powinien dać sobie radę w tej sytuacji" - dodał Ward. "Chcę wypełnić mój obowiązek" Dla wielu dziennikarzy były to komentarze zbyt mocne i niesprawiedliwe, bo Herring jest byłym komandosem, wiele w życiu przeszedł, a w boksie nie ma niczego bardziej obraźliwego niż nazwanie kogoś mięczakiem. “Nazwanie mnie mięczakiem...to boli, bo nigdy w życiu nim nie byłem. Uderzenia głową Oquendo były tak silne, że musiałem zrobić prześwietlenia głowy w szpitalu w Las Vegas" - napisał Herring. Kto miał rację? Tego nie wiemy, natomiast zastanawiająca była wypowiedź Herringa po walce. “Chcę wypełnić mój obowiązek walki o tytuł mistrza świata z Framptonem. W listopadzie czy grudniu, wszystko mi jedno, ale może po tej walce zakończę karierę". Innego rodzaju, niestety zbyt częstą w ostatnich latach, kontrowersję zobaczyliśmy na gali w Los Angeles. W głównej walce wieczoru faworyt Yordenis Ugas (26-4, 12 KO) może nie był w najwyższej formie, ale bez problemu wypunktował Abela Ramosa (26-4-2, 20 KO)...tak się przynajmniej wszystkim oglądającym walkę wydawało. Tym większym szokiem była karta punktowa 73-letniego dr Lou Moreta, który widział zwycięstwo 117-111 Ramosa. Pozostałą dwójka sędziów dała nieznaczne (też zbyt niskie) zwycięstwo Ugasowi, ale karta dr Moreta została okrzyczana przez amerykańskie media za "skandaliczną", “nie do uwierzenia" oraz "szokującą". Nie wiem, jak można się doszukać czterech wygranych rund Ramosa, ale sędzia Moret dostrzegł ich jakimś sposobem dwa razy więcej" - pisał Steve Kim z ESPN. Statystyka potwierdza zaskoczenie dziennikarzy: jak Ramos mógł wygrać tak zdecydowanie (na karcie dr Moreta), skoro trafił tylko 109 ciosów, a jego rywal ponad dwa razy więcej (233)? Czy Fury na pewno jest szczery? Niepokonany mistrz świata wagi ciężkiej Tyson Fury nie ma żadnych wątpliwości, kto był jego najtrudniejszym rywalem w karierze. Pięściarz, który przerwał dekadę dominacji Władymira Kliczko, zapytany o swojego najtrudniejszego rywala, natychmiast wymienił Wildera: "Doceniam każdego rywala, nikogo nie lekceważę - a już na pewno nie kogoś tak niebezpiecznego jak Deontay Wilder. Należy mu się wielki szacunek, bo jest mistrzem i jednym z najmocniej bijących pięściarzy w tym sporcie, moim do tej pory najgroźniejszym rywalem w karierze. Wiem, że muszę walczyć z nimi wszystkimi - najpierw trzecią walkę z Wilderem, później z Anthonym Joshuą". Przemek Garczarczyk