Popularny "Tygrys" na zawodowym ringu stoczył 50 walk. Wygrał pierwszych 48. Był mistrzem świata federacji WBO, WBA i IBF w wadze półciężkiej oraz mistrzem świata WBO w kategorii cruiser. Ostatni pojedynek stoczył 26 lutego 2005 roku. W szóstej rundzie przez techniczny nokaut pokonał go Fabrice Tiozzo. INTERIA.PL: Skończył pan karierę pięć lat temu. Nie brakowało panu przez ten czas boksu? Dariusz Michalczewski: - Przyznam szczerze, że nie. Skończyłem karierę, bo miałem już tego dość. Nie wiem, czy ktoś może sobie to wyobrazić, ale na najwyższym poziomie boksowałem przez dziewięć lat. Nie było jeszcze takiego pięściarza zawodowego w Polsce, który mógłby powiedzieć to samo. Ogromny stres, presja, żeby pozostać cały czas na szczycie. Można być na szczycie rok, dwa, nawet pięć, ale dziewięć to było za dużo. Bolała mnie już głowa, ale nie od ciosów, tylko od tej ciągłej presji, oczekiwań kibiców zarówno polskich, jak i niemieckich. Nie zrezygnowałem dlatego, że nie miałem kondycji, albo fizycznie byłem już słaby, ale dlatego, że boks mi się "ulał". W ostatnich czterech latach kariery o niczym innym nie marzyłem, tylko o skończeniu z tym, o tym, żeby móc się budzić i nie myśleć o walce. Jak pan sobie radził z tą presją? - Co ja mam panu powiedzieć? Widać niezły byłem. Sam nie wiem, ale chyba dobrze sobie radziłem, skoro przez tyle lat wygrywałem. Boksuje pan jeszcze? - Tak, mam paru chłopaków, z którymi ćwiczę na tarczy. Ja generalnie lubię sport. Dużo biegam, chodzę na siłownie. Mój tydzień wygląda tak: w poniedziałek, środę i piątek chodzę na siłownie, a we wtorek, czwartek i sobotę biegam. Tylko w niedzielę odpoczywam. Ostatnio nie boksuję, bo przewróciłem się na nartach i trochę bark stłukłem. Czy przez ostatnich kilka lat nie korciło pana, żeby wrócić na ring? W końcu są pięściarze od pana starsi jak Evander Holyfield, czy Bernard Hopkins, którzy wciąż boksują? - Miałem wrócić w 2007 roku, żeby boksować z Graciano Rocchigianim, ale to z wielkim sportem nie miało praktycznie nic wspólnego. To miało być wielkie show, sprawa czysto komercyjna. Znaleźli się ludzie, którzy chcieli nam zapłacić kasę, ale nie byłem zainteresowany. Rocchigiani jest ode mnie pięć lat starszy, ja miałem już prawie 40 lat, więc to nie miało większego sensu. Jak pan ocenia polski boks zawodowy? Czy oprócz Tomasza Adamka widzi pan pięściarza, którzy może zamieszać na zawodowych ringach? - Sytuacja jest ciężka. Może "Diablo" Włodarczyk wygra z tym Włochem (Polak ma walczyć z Giacobbe Fragomenim o pas mistrza świata WBC kategorii junior ciężkiej - przyp. red), sam nie wiem kto jeszcze. Ale każdemu warto dać szansę. Nasi zawodowcy mogą nas zaskoczyć i dokonać czegoś wielkiego. W czym tkwi problem boksu zawodowego w Polsce? - Mamy słabych promotorów. Nie ma kto tych chłopców prowadzić, dobrać im odpowiednich sparingpartnerów, zapewnić odpowiednie przygotowanie do walki i systematycznie podwyższać im poprzeczkę. Nie mamy na tyle mocnych menedżerów, którzy mogliby zainwestować pieniądze w tych chłopaków. Z tego co słyszałem od zawodników, to nasi promotorzy chcą się głównie nachapać, tak jakby organizowali danemu bokserowi ostatnią walkę w karierze. Dlatego to nie funkcjonuje tak, jak powinno. Andrzej Grajewski zaczął teraz trochę mieszać, nie ukrywam, że na niego liczę. Ma doświadczenie, organizował m.in. moje walki, wie o co chodzi w boksie, a także jak sądzę jest niezależny finansowo. A pana nie korci rola promotora? - Nie potrafiłbym tego dobrze robić, bo za bardzo przeżyłem te sytuacje od strony zawodnika. Nie chce ubliżać niektórym panom, ale brali się za boks ludzie, którzy w pysk nie dostali nigdy, nawet od żony. Za słaby na to jestem, mam za dobre serce, żeby być promotorem. Ale wiele pan może pomóc polskim pięściarzom na rynku niemieckim. Pańskie nazwisko wiele znaczy u naszych sąsiadów, gdzie boks zawodowy stoi na bardzo wysokim poziomie. - Andrzej Grajewski próbuje mnie pod tym kątem wykorzystać. Troszeczkę pomagam Damianowi Jonakowi, doradzam mu nie tyle pod względem sportowym, co pozasportowym. To, co doświadczyłem na własnej skórze jest bezcenne. Damianowi pomagam charytatywnie, dzięki mnie trafił do stajni Grajewskiego. Myślę, że jest z tego zadowolony. Wspomniał pan o doświadczeniach z początku kariery. W młodym wieku wyjechał pan do obcego kraju, jak te pierwsze lata w Niemczech wyglądały? - Było bardzo ciężko. Najgorsze było to, że nie wiedziałem o co chodzi, bo nie znałem języka. Jak zdobyć paszport? Jak zacząć trenować? Musiałem znaleźć mieszkanie, miałem już żonę i dziecko. Pracowałem, chodziłem do pracy na siódmą rano, a potem gnałem na trening. Nie stać mnie było na benzynę, dlatego na trening jeździłem 11 kilometrów na rowerze. W tych warunkach się przygotować, znaleźć kontakt z reprezentacją Niemiec, to była ciężka sprawa. Z samym boksowaniem nie było problemów. Człowiek był młody, ambitny, to się starał. Dość szybko dostał się pan do reprezentacji Niemiec - Akurat w 1991 roku na mistrzostwa Europy do Goeteborga po raz pierwszy pojechała jedna reprezentacja Niemiec Wschodnich i Zachodnich. To była potęga pięściarska, szalenie mocna konkurencja. W wadze półciężkiej był m.in. mistrz świata amatorów Torsten May, ale przebiłem się do reprezentacji. Ale większą sprawą było doświadczenie, jakie zdobyłem w tym czasie poza ringiem. Rozmawiał: Dariusz Jaroń PRZECZYTAJ PIERWSZĄ CZĘŚĆ ROZMOWY Z DARIUSZEM MICHALCZEWSKIM 3. CZĘŚĆ WYWIADU Z "TYGRYSEM" JUŻ JUTRO W INTERIA.PL Tak walczył Dariusz Michalczewski: Sylwetka Dariusza Michalczewskiego Imię i nazwisko: Dariusz Michalczewski Data i miejsce urodzenia: 05.05.1968 roku w Gdańsku Pseudonim: Tygrys Osiągnięcia: Mistrz świata federacji WBO, WBA i IBF w wadze półciężkiej oraz mistrz świata WBO w kategorii cruiser. Bilans walk: 48 zwycięstw (40 przed czasem), 2 porażki. Dyskutuj na forum o Dariuszu Michalczewskim!