Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że opuści pan kontynentalny czempionat, podobnie jak wcześniejsze Igrzyska Europejskie w Baku. Igor Jakubowski: - Po czterech zwycięstwach z rzędu w lidze World Series of Boxing, pod koniec marca przegrałem przed czasem z Kazachem Wasilijem Lewitem. W tamtej walce doznałem złamania nosa, a później okazało się jeszcze, że - potocznie mówiąc - szczęka wypadła mi z zawiasów. Ale to nie koniec kłopotów, bowiem musiałem poddać się artroskopii łokcia. Tyle urazów w krótkim czasie sprawiło, że faktycznie mogłem w ogóle nie przyjechać do Samokowa. A jednak stawił się pan w Bułgarii. Zdrowy? - Niestety, ale nie. Moja prawa ręka była gotowa w 40-50 procentach, stąd zdecydowanie częściej operowałem lewą. Można powiedzieć, że jedną dłonią zdobyłem medal w Samokowie, a drugą udawałem, że boksuję. O kłopotach z prawą wiedzieli tylko trenerzy, rywale nic nie przeczuwali. Żałuję, iż odnowił mi się uraz łokcia i nie mogę wyjść do sobotniego finału z Tiszczenką. Rok temu - mistrzostwo Unii Europejskiej w Sofii, teraz - srebro ME. Bułgaria musi się panu dobrze kojarzyć. - Oczywiście, sentyment będę miał duży do tego kraju, ponieważ tutaj zacząłem odnosić sukcesy w ważnych turniejach międzynarodowych. Planowałem już jakiś czas temu nawet wykupienie wczasów w Bułgarii, ale ciągle brakuje terminów na odpoczynek. Mnóstwo czasu pochłaniają przygotowania i starty w Rafako Hussars Poland, w lidze WSB oraz w barwach Zagłębia Konin w mistrzostwach Polski seniorów i młodzieżowców, zawodach rangi Grand Prix, Memoriale Feliksa Stamma itp. Od dwóch lat nie miałem żadnych wakacji. Na muzyczną pasję wygospodarował pan chwilę wolnego? - W ogóle, a żałuję, bo faktycznie rapowanie to moje hobby. Kilka lat temu, wraz z innym pięściarzem Włodkiem Letrem, założyliśmy zespół muzyczny PWP, co oznacza "Poznani w Poznaniu". Poznaliśmy się właśnie w stolicy Wielkopolski, kiedy występowaliśmy w miejscowej drużynie pięściarskiej PKB. Letr od jakiegoś czasu boksuje zawodowo, w kategorii junior ciężkiej, czyli limitem zbliżonej do pana amatorskiej ciężkiej. W kraju do "rozdających karty" należą Krzysztof Włodarczyk, Mateusz Masternak i nowy mistrz świata WBO Krzysztof Głowacki. To lepsi zawodnicy od pana? - Nie wiem, trudno mi się oceniać na ich tle, bo poza Masternakiem z żadnym nigdy nie sparowałem, nie mówiąc o oficjalnej walce. Poza tym boks zawodowy jest zupełnie inny od olimpijskiego. Kiedy staniemy razem w ringu, będę się wypowiadał o ich umiejętnościach. Po sukcesie w Samokowie promotorzy z grup profesjonalnych będą zabiegać o Igora Jakubowskiego? - Moim celem jest występ na igrzyskach w Rio. Na razie walczę o kwalifikację i jestem na dobrej drodze, bo już zapewniłem sobie występ w październikowych mistrzostwach świata w Dausze, z których najlepsi pojadą na brazylijską olimpiadę. Gdyby mi się nie powiodło, wtedy może pomyślę o jakiejś zmianie. Ale na razie żadne pieniądze mnie nie przekonają. Jako młody chłopak marzył pan o karierze piłkarskiej, nie bokserskiej. - W Koninie nie ma wielkiego wyboru dla dzieciaków jeśli chodzi o sport. Zacząłem od futbolu, a podczas jakiegoś turnieju zostałem nawet wybrany najlepszym bramkarzem. Moja przygoda z Górnikiem nie potrwała zbyt długo i chyba dobrze, bo w boksie mam większe szanse na sukcesy. Koledzy pozostali w czwartoligowym Górniku? - Niektórzy tak, inni grają gdzieś w sąsiednich miastach, miasteczkach. Z mojego rocznika 1992 z Konina wybił się tylko Marcin Kamiński, choć akurat ja nie miałem z nim jakiejś większej styczności. To podstawowy gracz mistrza Polski Lecha Poznań, występował w reprezentacji. Skąd pana przydomek "Cygan"? - Miałem czarne włosy, więc któryś z trenerów "ochrzcił" mnie "Cygankiem". Dopiero kiedy dorosłem stałem się "Cyganem". Mnie ten ringowy przydomek nie przeszkadza, ale nie lubię porównań z bokserem Dawidem "Cyganem" Kosteckim. I wiadomo o co chodzi - o jego całą biografię, o rozmaite grzechy. Kto dołożył największe cegiełki do pana sukcesu w ME? - Trenerzy z Zagłębia Andrzej Goiński i Wojciech Nowiński, z którymi spędzam większość czasu w roku. Oczywiście bardzo pomógł mi też szkoleniowiec reprezentacji i Husarii Zbigniew Raubo. W ogóle mnóstwo jest osób dobrze mi życzących i wspierających nie tylko podczas turnieju mistrzowskiego. Finansowo pomaga mi pewien biznesmen z Warszawy, który jednak nie chce rozgłosu w mediach, dlatego nie podaję nazwiska. Gdyby nie on i jego żona, pewnie musiałbym iść do pracy i niestety dużo mniej trenowałbym boksu. Moim menedżerem, który wszystko spina jest Jerzy Piasecki, w sprawach rehabilitacji mogę zawsze liczyć na Justynę Krzemień. Kawał dobrej roboty przy operacji łokcia wykonał doktor Przemysław Lubiatowski. Kibice poznali pana stosunkowo niedawno, podczas rozgrywek ligi WSB. - Występy w Husarii to znakomita okazja do zdobywania przez nas, pięściarzy, doświadczenia w starciach ze znakomitymi rywalami. Nabrałem dużo pewności dzięki tym rozgrywkom. Mam bardzo dobry kontakt z szefem drużyny Jarosławem Kołkowskim, który nawet teraz dzwonił przed każdą walką i rozmawialiśmy o rywalach w ME. Jaki na co dzień jest wicemistrz kontynentu? - Proszę pytać trenerów, kolegów z drużyny. Oni ocenią najbardziej obiektywnie. Na pewno nie jestem jakimś narwańcem, agresorem poza ringiem. Przeciwnie, spokojny i wesoły ze mnie człowiek. Zmieniam się po wejściu między liny. Najbliższe plany to zapewne rehabilitacja łokcia? - Tak, muszę go wyleczyć, bo już myślę o MŚ w Katarze. Ciągle chodzi mi też po głowie odłożona w czasie matura. Miałem w tym roku podejść do egzaminu, może uda się w kolejnym. Boks to jednak priorytet. Rozmawiał: Radosław Gielo