Polacy, którzy mieszkają na filipińskich wyspach, opowiadają, jak wielkie zainteresowanie wzbudzała od miesięcy walka słynnych pięściarzy. "To był nie tylko częsty temat rozmów, gdziekolwiek by się nie było. Pojedynek był +widoczny+ w witrynach sklepów, centrach handlowych, restauracjach, na bilbordach. Ten wystrój można porównać do tego sprzed 20 lat, kiedy Filipiny szykowały się na przyjęcie Jana Pawła II, który przybywał do Manili w styczniu 1995 roku na Światowe Dni Młodzieży" - wspomniała urodzona w Warszawie Anna, rezydująca obecnie w stolicy tego kraju. Z Manili do Tagbilaranu podróżował Piotr Chyliński, były perkusista Lombardu, zespołu znanego m.in. z takich przebojów jak "Przeżyj to sam" czy "Szklana pogoda". "Nawet Air Asia bardzo gustownie pomalowała samoloty na podobiznę Manny'ego. Właśnie takim wracałem na moją wysepkę Panglao. Zjechałem kawał świata, ale tu znalazłem najpiękniejsze chyba miejsce na Ziemi. Cudowna natura, doskonała pogoda przez cały rok, brak pory deszczowej, niesamowite nurkowania oraz potencjał, jaki z tego płynie - to wszystko zaważyło na podjętej decyzji zamieszkania tutaj. To był strzał w dziesiątkę" - ocenił Chyliński. Wspomniał, że gdy jest transmitowana walka z udziałem Pacquiao, to wszyscy zasiadają przed telewizorami, z wyjątkiem tych, co nie mogą odejść od swych miejsc pracy. Dla osób, które nie posiadają odbiorników, a takich ludzi jest tutaj sporo, organizowane są specjalne pokazy. Tak było i teraz. "Ludzie Manny'ego jeździli po wyspach i tam, gdzie nie było za bardzo dostępu do telewizji, wynajmowali np. halę sportową i szykowali całe wyposażenie: krzesła, rzutniki, ekrany itp. To wszystko sponsoruje Pacquiao. Taka hala była wynajęta na wyspie Bantayan, gdzie mieszkam, w miasteczku Santa Fe" - powiedział urodzony w Warszawie Michał, znany jako "Grochu". Jak podkreślił, Pacquiao od lat traktowany jest na Filipinach jako "Bóg", bohater narodowy. Ma większy szacunek i poparcie niż sam prezydent kraju. Po prostu jest tutaj uwielbiany. Manny pochodzi z biednej, rozbitej rodziny i nigdy nie zapomniał o swoich korzeniach. Pomaga od dawna ubogim, jak tylko może. Udziela się również politycznie, co niektórzy twierdzą, że niepotrzebnie, ponieważ wtedy traci energię, którą mógłby przeznaczyć na boks. "Albo polityka, albo sport. Dwóch takich dużych rzeczy nie można robić jednocześnie. Ale nie wszyscy tak uważają. Poglądy są podzielone" - dodał "Grochu", który na Filipinach mieszka od ponad pięciu lat. Jak przyznał, do tej pory nie żałuje ani sekundy, którą tutaj spędził. "W ciągu tych paru lat w moim życiu zaistniało tyle magicznych, niesamowitych rzeczy, że nie wiem, czy żyjąc w Polsce coś takiego przydarzyłoby się w ciągu np. 20 lat. Tutaj poznałem moją żonę i tutaj urodziła się moja córeczka" - wspomniał. Personel hotelu Grand Prix Pasay w Manili jest zasmucony porażką ich narodowego idola, ale - jak podkreśla - on zawsze będzie dla nich "wielkim człowiekiem" za to wszystko, co uczynił dla biednych i dla rozsławienia kraju siedmiu tysiąca wysp. Niedzielne wydanie "Philippine Sunday" w znacznej części poświęcone jest walce w Las Vegas, dokąd udali się specjalni wysłannicy tej gazety. Na tytułowej stronie widnieją zdjęcia obu bokserów opatrzone ogromnym tytułem "Who's the greatest?" Ponadto jest fotografia żony Pacquiao i jego pięciorga dzieci, a także wypowiedź prezydenta Filipin Benigno Aquino, który podkreślił, że niezależnie od wyniku pojedynku, Manny zawsze pozostanie "wielkim człowiekiem". Z Manili - Janusz Kalinowski