- Czas, żeby Floyd w końcu przegrał. 2 maja będę Dawidem, a on Goliatem - mówi "Pacman". - Już w czasie negocjacji byłem skazywany na porażkę. Media stawiają mnie w tej roli. Podoba mi się to, bo kiedy spisują mnie na straty, ja zawsze wygrywam. Tak było z Ledwagą, Barrerą i De La Hoyą. Każdy z nich miał mnie zniszczyć - wspomina Pacquiao. - To pomaga w treningach. Zwycięstwami nad tamtymi zawodnikami dałem nadzieję tym, którzy jej potrzebowali. To był dowód, że ktoś taki jak ja - wywodzący się ze skrajnej biedy i pnący się od zera - może osiągnąć sukces dzięki ciężkiej pracy i modlitwie. Bycie skazanym na porażkę pozwoliło mi tutaj dotrzeć - dodaje bohater Filipin. 36-letni Pacquiao nie może doczekać się chwili, kiedy znajdzie się w ringu z jedynym przeciwnikiem, do którego nie czuje sympatii. - Już czas, żeby Floyd przegrał. Kiedy 2 maja wejdę do ringu, to będzie zupełnie jak walka Dawida z Goliatem - kończy "Pacman".