Pięściarz reprezentujący barwy Kongo źle rozpoczął karierę. Już w pierwszym występie - wtedy jeszcze w wadze półciężkiej, przegrał szybko przez nokaut w pierwszej rundzie z innym debiutantem, Khayenim Hlungwane. Potem było już znacznie lepiej. Po dwóch ekspresowych zwycięstwach postanowił przenieść się na stałe do góry i startować już w limicie dywizji junior ciężkiej, gdzie limit wynosi 90,7 kilograma. W 2011 roku zastopował niezłego Pedro Otasa, zgarniając przy okazji pas mniej prestiżowej federacji WBF. Trzy miesiące później na jego biodrach zawisł pas już poważnej organizacji - IBF, choć tylko w wersji młodzieżowej. Zasłynął jednak dopiero w lipcu ubiegłego roku, gdy podczas gali w Monte Carlo nieoczekiwanie wypunktował po świetnym pojedynku uważanego przez niektórych za przyszłą gwiazdę Dmitro Kuczera (21-0). Kilka tygodni później efektownie znokautował groźnego Amerykanina Erica Fieldsa w piątej rundzie. Ostatni raz zaboksował na początku lutego. Wówczas już w drugiej odsłonie zastopował Rubean Angela Mino. Należy jednak dodać, że Argentyńczyk pomimo wspaniałego rekordu (20-0, 20 KO) nie był rywalem z najwyższej półki. Co ciekawe Masternak dostał propozycję walki z Makabu zaraz po porażce z Grigorijem Drozdem. Wtedy jednak chciał się trochę odbudować, jak również złapać lepszy kontakt z nowym trenerem. Dlatego odmówił za pierwszym razem. Druga oferta przyszła zaraz po zwycięstwie nad Siproszwilim. Tak więc wychodząc do ringu naprzeciw Vugdelijy miał już podpisany kontrakt na starcie z Makabu i musiał tylko dopełnić formalności z twardym Chorwatem. Stawka pojedynku będzie wysoka. Lepszy z tej pary zdobędzie bowiem tytuł mistrza świata federacji WBA w wersji tymczasowej. Wszystko przez zawiłą sytuację na samym szczycie i powtórzonej walce Guillermo Jonesa z Denisem Lebiediewem. Jeśli więc Masternak wygra i zdobędzie pas w wersji tymczasowej, będzie również pierwszy w kolejce do spotkania z pełnoprawnym championem. A tu w grę będą już wchodziły spore pieniądze...