Interia: Spacer, gimnastyka, rozciąganie... Na godziny przed walką będzie pan sam ze swoimi myślami? Mateusz Masternak, były mistrz Europy wagi junior ciężkiej: - Można to tak określić. To taki moment, w którym człowiek tak naprawdę sam ze sobą wszystko ustala, cały plan taktyczny. Idzie uspokoić emocje, wyluzować się, skoncentrować i przemyśleć to, co chciałby zrobić w ringu i jak poprowadzić walkę. Wiadomo, że wizualizacja celu to podstawa. Powiedział pan: "uspokoić emocje". Czyli, co by nie mówić o klasie przeciwnika i randze tej walki, bo przecież już boksował pan na dużo wyższym poziomie i chce pan tam wrócić, napięcie i tak się udziela? - Boks to poważny sport. Do ringu wchodzi dwóch zawodników i jeden drugiemu chce zrobić tak naprawdę krzywdę. Niby ładnie się mówi, że jeden chce wygrać, ale wiadomo, że pięściarz swój sukces lub porażkę zawsze może okupić jakimś uszczerbkiem na zdrowiu. Dlatego uważam, że w każdym przypadku emocje są bardzo naturalną rzeczą i nie ma się czego wstydzić. Pamiętam historie na poziomie juniorskim, że ktoś jadł ciemne czekolady, by tylko nie iść do toalety, bo to byłoby oznaką emocji. U mnie to wygląda trochę inaczej. Czyli jak? - Ja wiem, że to po prostu jest rzecz oczywista. Fizjologia człowieka tak przewidziała, że w danym momencie akcja serca jest przyspieszona i wydziela się dużo hormonów. To są procesy bardzo naturalne, a więc wskazane, które przygotowują mnie do czegoś bardzo ekstremalnego. Więc tak naprawdę im więcej będzie emocji, oczywiście kontrolowanych, tym lepiej mój organizm będzie przygotowany na większy wysiłek i większe poświęcenie. Też wspomaga się pan ciemną czekoladą? - Akurat już od kilku lat nie jem czekolady, bo jestem uczulony na kakao. Czyli nawet, jakbym chciał, to nie mogę skorzystać z tej metody. A jakie są pana sposoby? - Po prostu nie blokuję tych procesów, nie ma co ich wstrzymywać, ale oczywiście nie mówię tu o rozwolnieniu i tego typu sprawach (śmiech). Po prostu człowiek nie może usiedzieć w miejscu, myślami ciągle jest się blisko pojedynku. Właśnie żona mi podpowiada, że "nic nie słyszę, nic nie widzę". To oznaka skupienia i koncentracji na pojedynku. Żona być może właśnie dała panu do zrozumienia, że mogła coś zmienić w swoim wyglądzie, a pan nawet tego nie zauważył. - (śmiech) Moja żona jest już tak zaprawiona w boju, tyle walk wspólnie przeżywaliśmy, że zna każdy mój ruch, reakcję i gest. Wie, kiedy jestem skupiony, kiedy rozluźniony, jak się zachowuję gdy walka układa się po mojej myśli, a kiedy czuję zagrożenie. Swojej małżonki nie byłbym w stanie w żaden sposób zaskoczyć, ani oszukać. Nie zawsze słuchaliśmy takiego "Mastera", który mówiłby wprost, że planuje spektakularny boks i pokaz dyspozycji, jakiej dawno nie oglądaliśmy. - Takie jest moje założenie. Z każdym sparingiem i walką człowiek zdobywa doświadczenie, a wraz z rutyną rośnie świadomość, czego oczekują kibice i co chcieliby widzieć w ringu. Chciałbym, żeby każda kolejna moja walka była dobra i widowiskowa, aby kibic oglądający mnie w akcji widział, że ten facet ma konkretny cel. Taki przekaz będę chciał wysyłać w świat i zaadresować go do wszystkich właśnie w sobotni wieczór. Mam wrażenie, że jakiś czas temu propozycję walki z Aleksandrem Kubiczem skwitowałby pan uśmiechem i stwierdzeniem, że to nie ta klasa przeciwnika, bo jesteście na różnym poziomie sportowym. Sytuacja, w jakiej się pan teraz znalazł, jest dziwna i trochę trudna? - To prawda, że Kubicz nie jest zawodnikiem znanym, popularnym, ani mającym za sobą bogatą przeszłość sportową. Niemniej to pięściarz, który umie boksować i potrafi zaskakiwać rywali swoją odpornością oraz determinacją. Dlatego nie przesadzałbym w niskiej ocenie klasy rywala, niemniej prawdą jest, że boksowałem z rywalami o dwie półki wyżej. Mimo to Kubicza nie można lekceważyć. Dlaczego? - Ponieważ to zawodnik z Rosji, a pięściarze z tego kraju zawsze są dobrze przygotowani technicznie i są mocni mentalnie. Podejrzewam, że Kubicz postawi mi opór w ringu, a czy mniejszy czy większy, to już inna sprawa. Oczywiście zgadzam się, że jeśli jeszcze myślę o poważnym boksie, a tak jest, to Kubicz nie powinien stanowić dla mnie zagrożenia. Myśli pan, że Kubicz będzie w stanie czymś w ringu zaskoczyć, czy jeśli będzie pan ściśle trzymał się planu taktycznego i założeń, wtedy przekonujące zwycięstwo będzie formalnością? - Trudno jest odpowiedzieć jednoznacznie, z tego względu, że każdy pojedynek układa się inaczej, bo to style zawodników "robią" walki. Natomiast ja pilnuję głównie swojego stylu i poziomu sportowego. Po tej niespełna rocznej przerwie nie ma za dużo rdzy w moim sposobie boksowania, więc wszystko powinno pójść zgodnie z planem. Doprawdy niedużo tej rdzy od kwietnia 2016 roku? - Na sparingach nie wyglądało na to, bym był zardzewiały. Natomiast faktem jest, że jedenaście miesięcy nie byłem w ringu. Od początku styczności z boksem nigdy nie miałem tak długiej przerwy, więc jest to dla mnie nowa sytuacja. Jednak myślę, że nie powinno to mieć wpływu na mój styl, dodatkowe napięcie emocjonalne, czy niepotrzebne usztywnienie w ringu. Myślę, że z tym wszystkim powinienem sobie poradzić. Na nieaktywność zaczął pan rywalizować z Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem. - (długi śmiech) W tym Krzysiek chyba jest jeszcze lepszy ode mnie. Nie sprawdzałem dokładnie, po ile wychodzi nam walk na rok, ale myślę że palmę pierwszeństwa dzierży "Diablo" i nie chciałbym mu tego miejsca odbierać. Walka Kubicza z Michałem Cieślakiem, którą Polak wygrał przez techniczny nokaut, była pana głównym materiałem poglądowym do analizy? - Oglądałem ten pojedynek na żywo, a teraz nie wracałem do walk Kubicza. Bardzo dobrze pamiętam, jak Rosjanin boksował z Michałem i mniej więcej wiem, czego mogę się po nim spodziewać. Michał wygrał to starcie, ale Kubicz pokazał, że tanio skóry nie sprzedaje i kilka razy naprawdę zaskoczył Cieślaka. Zresztą ten pojedynek wydawał się bardzo trudny dla Michała, mimo że w ostatnim czasie mocno się rozwinął. Przy czym ja jestem na pewno innym pięściarzem. Mam sporo więcej doświadczenia i dużo więcej trudnych pojedynków za sobą. Biorąc pod uwagę te wszystkie okoliczności... Szykuje się lekcja profesora z uczniem? - Może tak bym tego nie powiedział, ale z pewnością będzie widać moją rutynę na tle Kubicza. Jak wyobraża pan sobie nieodległą przyszłość, zakładając pokonanie Kubicza? Chciałby pan od razu wrócić wyżej o dwie półki pod względem klasy rywali? - Takie rzeczy trudno jest przewidzieć. Na zapleczu mówi się coś o gali z cyklu Polsat Boxing Night. Zobaczymy, czy to wyjdzie, bo na razie nie ma większych konkretów, ale nie ukrywam, że bardzo chciałbym zaboksować na tej gali. Myślę, że po pojedynku w Dzierżoniowie wszystko wyjaśni się w ciągu góra dwóch tygodni. Oczywiście, jeśli w międzyczasie dostałbym propozycję walki przykładowo z Denisem Lebiediewem, to wiadomo, że walka o tytuł byłaby dla mnie priorytetem i na pewno wybrałbym takie starcie kosztem występu w Polsce. Jestem na takim etapie kariery, że cały czas muszę być gotowy, bo już nie mam czasu na błędy. Otrzymując taką szansą, trzeba ją wziąć i po prostu wykorzystać. Kolejna może nie przyjść. Zakładając, że gala Polsat Boxing Night dojdzie do skutku i miałby pan możliwość opowiedzenia się za konkretnym rywalem, to wolałby pan skonfrontować się z Krzysztofem Włodarczykiem, czy Krzysztofem Głowackim? - Na pewno wybrałbym któregoś Krzyśka (śmiech). A mówiąc serio, oczywiście wskazałbym na Krzyśka "Diablo" Włodarczyka. Z tego względu, że napięcie emocjonalne wokół naszego starcia jest budowane od kilku lat. Już dawno mówiło się o tym pojedynku. Wypowiadam się też w imieniu swoich fanów, którzy w mediach społecznościowych piszą do mnie z pytaniem, kiedy stoczę walkę z "Diablo". Skoro kibice chcieliby starcia z Włodarczykiem, to ja chciałbym im to dać. Myślę, że ten pojedynek wzbudziłbym dużo większe zainteresowanie kibiców niż walka z Głowackim. Faworytem byłby były mistrz świata Włodarczyk? - Być może tak, ale bardziej w statystykach komputerowych. Natomiast wychodząc do tego pojedynku w żaden sposób nie myślałbym o przeszłości Włodarczyka. Liczy się tu i teraz, czyli moje i jego dwie ręce, jeden ring, cztery liny i sędzia. Nie ma znaczenia, kto wchodzi do ringu, faworyt bądź nie, bo najważniejsze, komu sędzia po zakończeniu pojedynku podnosi rękę. A nawet powiedziałbym jeszcze inaczej... To znaczy? - Otóż sędziowie, akurat na moim przypadku, już pokazywali, że werdykt jest sprawą bardzo polityczną. Więc być może w tym pojedynku można by zrobić w ten sposób, że wygra ten, kogo wskażą kibice lub ten, kto zjednoczył tłumy tym pojedynkiem. Rozmawiał Artur Gac