Artur Gac, Interia: Czuje pan bojowy nastrój przed pojedynek z Kacprem, czy może nie miał pan spokojnej głowy w okresie przygotowań? Mateusz Cielepała: - Nie mogę wchodzić do ringu nie będąc pewnym wygranej. Jestem mocno nastawiony na zwycięstwo i zmotywowany. Dodatkowo motywują pana opinie ekspertów, zdaniem których delikatnym faworytem wydaje się być Meyna? - Szczerze mówiąc nie śledzę tego, co teraz dzieje się w internecie. Natomiast już raz z nim wygrałem i będę się starał powtórzyć ten scenariusz. Rozumiem, że to pan, z uwagi na wygraną jeszcze w boksie olimpijskim, czuje przed tym pojedynkiem pewną przewagę? - Myślę, że tak. Uważam, że po stronie Kacpra jest większa presja. Wszyscy mówią, że Kacper jest lepiej przygotowany i nawet jeśli, to tym bardziej ma co nieco do udowodnienia. Dlatego to na nim jest większe ciśnienie. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy to Kacper był nieco bardziej aktywny. - Z tego, co się orientuję, to tak naprawdę stoczył jedną walkę, ale nie wiem, co ona mu dała. Trzeba spojrzeć realnie. Nie wiem, co ten rywal mógł wnieść do jego rozwoju, dlatego nie uważam, by ta sytuacja sprawiła, że jestem na straconej pozycji. Ta wygrana zasiliła bilans Kacpra, ale wydaje mi się, że niewiele z niej wynika. Tak trzeba na nią spojrzeć, lecz nie będę się nie wiadomo jak wypowiadał, bo nie jestem od tego specjalistą. Niemniej chyba wszyscy wiemy, jak to wyglądało. A jak wyglądały pana przygotowania i okres mniej więcej ostatniego półtora roku pana nieaktywności w ringu? - Generalnie trenowałem cały czas, tylko w związku z tym, że nie startowałem, to zajęcia nie były tak intensywne. Jednak pracowałem praktycznie non stop, ale pandemia sprawiła, zresztą nie tylko w moim przypadku, że trzeba było odnaleźć się w trudniejszych realiach. Aczkolwiek myślę, że nie mogę narzekać. Z czasu i możliwości, jakie miałem, starałem się skorzystać w stu procentach. Jak dużą motywacją jest dla pana nagroda finansowa dla zwycięzcy finału, opiewająca na sumę 100 tysięcy złotych? - Na pewno ta kwota robi wrażenie i dodatkowo bardzo mocno mnie motywuje. Takie pieniążki dałyby mi dużą możliwość rozwoju, więc jest o co walczyć. Zrobię wszystko w ringu, żeby je wygrać i bić swoje kolejne rekordy. Gdyby zsumował pan wszystkie dotychczasowe pieniądze zarobione w boksie i odniósł je do kwoty 100 tys. zł, to orientacyjnie jaką ich część do tej pory podniósł pan z ringu? - To trudno oszacować i przekalkulować. Powiem tak: dla przeciętnego Kowalskiego to bardzo duża kwota, a co dopiero dla sportowca, który wygrywa takie pieniądze w jednej walce. To na pewno duży plus, że taka suma znalazła się w puli walki. Myślę, że to w końcu są takie pieniądze, które pozwolą zarobić. Bo walcząc amatorsko, czy w początkowej fazie zawodowego boksu, tak naprawdę się nie zarabiało. A niekiedy jest tak, że się dokłada z innych prac. Z tego, co pan mówi, to może być pierwsza walka w pana karierze, dzięki której wyjdzie pan na plus? - Tak mi się wydaje. Poza tym trzeba też zupełnie inaczej popatrzeć na tę kwotę, bo są to pieniądze, które można zarobić za cały okres trwania turnieju. To nie jest tak, że zarabiam takie sumy za powiedzmy pół godziny spędzone w ringu. Jeśli zarobię tę kwotę, to właściwie rozłoży się ona na półtoraroczny okres trwania tego turnieju, poczynając od ćwierćfinału, przez półfinał, po finał. Dlatego należy inaczej podejść do takiej wypłaty, bo w tym okresie był cały ciąg przygotowań z wydatkami na treningi, trenerów, fizjoterapeutów, czy odnowę biologiczną. A z tego uzbiera się całkiem solidna suma. Przeciętny kibic pewnie myśli, że w przypadku zwycięstwa zgarnę tę kwotę i będę mógł ją na coś wydać. Tymczasem rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. W przypadku zwycięstwa część pieniędzy będzie pan chciał zainwestować w swój dalszy rozwój sportowy? - Myślę, że tak. Choć wie pan, wszystko może się zmienić z ciągu chwili, dlatego nie wykluczam żadnego wariantu. Aczkolwiek na razie skupiam się na samej walce z Kacprem, bo po co mam wybiegać w przyszłości, gdyby miało się okazać, że walki nie wygram i wszystko, co do tej pory sobie układałem, stałoby się bez sensu? Rozumiem, że w przypadku ewentualnej porażki poważnie zastanowiłby się pan nad swoją przyszłością, czy nadal wiązać ją z boksem? - Myślę, że tak. Chyba każdy zawodnik tak ma, kiedy przychodzi przegrana... Choć wszystko zależy też od tego, z kim i o co się boksuje. Jeśli przegrywa się z dobrymi zawodnikami, to nie jest aż takie ujmujące. A jeśli przegrywa się z kimś, kto tak naprawdę jeszcze nic nie znaczy w boksie, wtedy trzeba sobie zadać pytanie, po co się tam znajduję i do czego się zmierza. Chce pan powiedzieć, z całym szacunkiem do Kacpra, że zalicza go pan do tej drugiej grupy pięściarzy? - Niekoniecznie. Trudno mi tak oceniać, zresztą nie jestem od tego, żeby oceniać kto jest na jakim poziomie. W każdym razie będzie to moje indywidualne rozmyślenie. To znaczy weryfikacja, czy może pan mieć ambitne plany na przyszłość, czy trzeba pomyśleć o czymś innym? - Dokładnie tak. Przede wszystkim życzę walki, która będzie emocjonująca. - Myślę, że emocji nie zabraknie. Obaj będziemy się o to starać. Przy czym zakontraktowanie pojedynku na osiem rund będzie wymagało już nieco więcej pomysłu, taktyki i rozłożenia sił. - Tu nie ma o czym mówić, to będzie typowa walka zawodowa. Już nie tylko siła mięśni będzie wchodziła w grę, tylko bardziej z głową trzeba będzie szukać rozwiązań. Wprowadzić trochę więcej szachów i myślenia. Rozmawiał Artur Gac FEN 34. Oglądaj wieczór freak fightów w Ipla.tv. Kliknij i zyskaj dostęp do transmisji na żywo. Nie możesz tego przegapić!