Wach dobrze wszedł w pojedynek, punktując lewym prostym. Mocniej bił oczywiście Anglik, ale przecież wyszedł do ringu z ewidentną nadwagą i brakowało mu trochę szybkości. W drugiej rundzie Whyte przejął inicjatywę, przedzierał się do półdystansu i trafiał Polaka. Ten jednak w końcówce odpowiedział ładnym prawym bitym z góry. Po przerwie Brytyjczyk skoncentrował się na ciosach na korpus. I polował lewym sierpowym po przyjęciu akcji Wacha na blok. Ale nie wyglądało to źle. Polak "kąsał" lewym prostymi nie dawał się zbyt mocno spychać, czego pewnie obawialiśmy się w momencie zakontraktowania potyczki. Od początku czwartego starcia Whyte celował na wątrobę, czy to w ataku, czy też kontrując akcje Wacha. W piątej odsłonie Anglik podkręcił tempo, jakby szukając wygranej przed czasem. W pewnym momencie wydawało się, że przełamuje Polaka, lecz ten rozzłościł się tylko i w końcówce odpowiedział mocnym prawym sierpowym, studząc zapały przeciwnika. W szóstej rundzie "przespał" środek i przegrał 9:10, ale początek i końcówka pokazały, że może nawiązać z faworyzowanym Anglikiem równą walkę. Tym bardziej, że zaczęło mu lekko puchnąć prawe oko. W siódmym starciu podopiecznego Piotra Wilczewskiego dopadł chyba lekki kryzys i oddał je, choć nie dał sobie zrobić większej krzywdy. Niestety podobnie wyglądały kolejne trzy minuty. A w zasadzie 170 sekund. W akcji lewy na lewy swoim sierpowym trafił Wach i wydawało się, że Whyte był lekko zraniony. Szkoda, że za moment zabrzmiał gong. W dziewiątej rundzie między linami wywiązała się całkiem fajna "wojenka". I o dziwo to Mariusz był w niej mocniejszy. Dał z siebie w końcu sto procent, uruchomił prawą ręką zaakcentował jeszcze samą końcówkę. W dziesiątej rundzie panowie dalej wymieniali ciężkie ciosy. Więcej sił zachował Brytyjczyk i to on wygrał ten odcinek 10:9, lecz Mariusz - po raz pierwszy od dawna, pokazał charakter. Sędziowie punktowali 98:93 i dwukrotnie 97:93 na rzecz Anglika. Wach przegrał, ale zasłużył na brawa.