Artur Gac, Interia: Co pan znowu wymyślił z mieszanymi sztukami walki? Mariusz Wach: - To nie ja wymyślam. Dzwonią do mnie poważni ludzie, to grzecznie odpowiadam. Nigdy nie wiemy, co przyniesie kolejny dzień, więc nie ma co być gburem i palić za sobą mostów. Może kiedyś zobaczycie mnie w MMA. Czyli debiutu nie zaliczy pan w ciągu kilku najbliższych miesięcy? - Raczej nie. Cały czas jeszcze mam jakieś plany związane z boksem. Szefowie KSW chcą dłuższego kontraktu, na 4-5 walk, więc to by mi trochę przerwało boks. A ponieważ, póki co, nie chcę rezygnować z pięściarska, więc jeszcze trochę pobawię się w ringu. Pana słowa: "jakieś plany w boksie jeszcze mam", nie brzmią zbyt przekonująco. A gdzie zdecydowana zapowiedź, że chce pan jeszcze spróbować zdobyć tytuł mistrzowski? - (śmiech) Takie plany oczywiście są, ale najpierw muszę ruszyć, bo już za długo trwa ta moja nieaktywność. W tym tygodniu, a najpóźniej na początku przyszłego, coś powinno się wyklarować w sprawie mojego najbliższego pojedynku. A wracając do KSW, to jest mi bardzo miło, że współwłaściciele pomyśleli o takim skromnym zawodniku, jakim ja jestem i chcieliby mnie pokazywać na największych galach mieszanych sztuk walki w Polsce. To dla mnie duże wyróżnienie. A do tego pewnie gwarancja świetnych zarobków? - Kwestia pieniędzy jeszcze nawet nie została podniesiona. W każdym razie wszyscy wiemy, że musiałbym walczyć z naprawdę dobrymi zawodnikami. Jakimi słowami zakończył pan rozmowę z Martinem Lewandowskim? - Że za jakiś czas wrócimy do tematu. Pewnie będę musiał podjechać do Warszawy i odbędziemy rozmowę w cztery oczy, bo to zupełnie inaczej przebiega niż pogawędka przez telefon. Rozumiem, że bardzo wiele zależy od tego, jak ułoży się pana najbliższa walka bokserska? - Ja nawet nie przyjmuję do wiadomości, że mógłbym przegrać. Zobaczymy, zawczasu nie chciałbym niczego planować, bo przecież jeszcze nawet nie wszedłem do ringu. Nie chcę zapeszać, zobaczymy co przyniesie nieodległa przyszłość. W ringu, mówiąc delikatnie, nie jest pan demonem szybkości, ani gibkim pięściarzem. Ma pan jakiekolwiek predyspozycje, tak potrzebne do toczenia pojedynków w oktagonie? - Znam zawodników, takich jak Mariusz Pudzianowski, który wcześniej w ogóle nie miał styczności ze sztukami walki. Trenował siłę, był wybitnym strongmanem, ale w klatce jakoś się odnajduje. Myślę, że z czasem i ja nie będę miał problemu. W klatce co mogłoby być pana atutem? - Głównie ciosy proste i kopnięcia, które dobrze mi wychodzą. Wiadomo, że jeśli się zdecyduję, to wejdę w zupełnie inny sport. Będę musiał naprawdę chwilę potrenować, żeby rywalizować w klatce. A zupełnie hipotetycznie, gdyby pana rywalem w debiucie miał być "Pudzian", to zgodziłby się pan na takie starcie? - Mariusz na pewno byłby bardziej doświadczony, ale ja wcale nie byłbym na straconej pozycji. Parę miesięcy dobrych treningów, zwłaszcza w parterze i pełny wiary w zwycięstwo wszedłbym do oktagonu. Jeżeli za jakiś czas pojawi się taka propozycja, a ja będę już bliżej decyzji o rezygnacji z boksu, to wówczas nie będę miał nic przeciwko. Co musiałoby się wydarzyć, żeby był pan skłonny zakończyć karierę pięściarską? - Coś musiałoby mnie zniechęcić... Na przykład porażka? - Myślę, że nie, bo nie tacy mistrzowie przegrywali, i to parę razy. Czyli bardziej sytuacja, gdy nie można byłoby zakontraktować walki, a pana powrót na ring ciągle odwlekałby się w czasie? - Dokładnie tak! Niewielu kibiców wie, że pana przygoda ze sportami walki, wcale nie rozpoczęła się od boksu. - To prawda. Najpierw, pod koniec szkoły podstawowej, trenowałem rok czasu kung-fu w Sokole Niepołomice, a następnie przez dwa lata chodziłem na kick-boxing w Nowej Hucie w Krakowie. Miał pan na koncie małe sukcesy? - Akurat tak się poskładało, że nie jeździliśmy na zawody. To trochę mnie zniechęciło i dlatego przerzuciłem się na boks. Właśnie klaruje się panu walka w Niemczech, w połowie marca (nieoficjalnie wiadomo, że Wach zmierzy się 18 marca z Erkanem Teperem w Lipsku)? - Przepraszam, ale tym razem nie mogę nic mówić. Tak dogadałem się z organizatorami tej gali, że to oni pierwsi muszą ogłosić mój pojedynek. Kto pana reprezentuje w tych rozmowach? - Sam się reprezentuję. Nieraz trzeba podjąć takie decyzje. Ma pan tłumacza, jakąś zaufaną osobę? - Trochę pomaga mi Wojtek Czernyhowski, ale na początku promotor tej gali bezpośrednio zadzwonił do mnie. Miał przy sobie tłumacza, więc od razu odbyliśmy rzeczową rozmowę. A teraz jest pan zainteresowany walką z nowo kreowanym mistrzem Europy, Agitem Kabayelem? - Napisaliśmy do Europejskiej Federacji Boksu i przyszła odpowiedź, że jestem pierwszym challengerem do obrony pasa, należącego do Kabayela. Słyszę, że jest pan mocno zdyszany. Przeszkodziłem w treningu? - Nie, jestem trochę zakatarzony. Właśnie szwendam się w Katowicach i szukam apteki, żeby kupić sobie jakiś lek. Trenuje pan głównie z dr Jakubem Chyckim, czy szkoleniowcem od boksu Piotrem Wilczewskim? - Więcej z Kubą, ale akurat w poniedziałek wieczorem i we wtorek rano miałem zajęcia z Piotrkiem. Z kolei z Kubą pracuję nad wytrzymałością i siłą dynamiczną. Z pana zdrowiem już wszystko w porządku? - Tak, wszystko wyleczyłem. Nie boli mnie już dłoń, łokieć, ani stopa. Za mną łącznie trzy zabiegi, które sukcesywnie przechodziłem po ostatniej walce. Rozmawiał Artur Gac