Artur Gac: Jest pan zaskoczony decyzją Kubrata Pulewa, który zrzekł się tytułu mistrza Europy w wadze ciężkiej, w związku z czym nie dojdzie do pana pojedynku z Bułgarem o to trofeum? Mariusz Wach: - Szczerze mówiąc, to już po pierwszych korespondencjach, które odbyliśmy z obozem Pulewa, podejrzewaliśmy, że coś takiego może być na rzeczy. Wiedziałem, że będzie miał pojedynek 3 grudnia (z Samuelem Peterem w Sofii - przyp.), więc coś będzie musiał zrobić z posiadanym pasem. Dla pana walka o mistrzostwo Europy to najbardziej atrakcyjny i słuszny kierunek? - W tej chwili jeszcze nie wiemy, co zarządzi federacja EBU. Niebawem napiszemy do decydentów, żeby dowiedzieć się, jakiego rozstrzygnięcia należy oczekiwać. Wielce prawdopodobne, że pana przeciwnikiem będzie aktualny mistrz Unii Europejskiej, niepokonany (15 zwycięstw) Niemiec Agit Kabayel. Mówi coś panu to nazwisko? - Nie, kompletnie nic. Chyba nawet nie oglądałem jego żadnej walki. W każdym razie na pewno bym go nie lekceważył. Nazwisko rywala nie ma znaczenie, dla mnie najważniejsze jest zdobycie tytułu. Taki pojedynek jest możliwy jeszcze w tym roku? - To już perspektywa 2017 roku. Teraz każdy myśli o św. Mikołaju, świętach Bożego Narodzenia, a nie o walkach. Jeżeli będzie pan musiał zadecydować: walka o mistrzostwo Europy lub występ na przełożonej gali Polsat Boxing Night w Krakowie, to co Pan wybierze? - Przede wszystkim musiałbym zobaczyć, jak długa byłaby przerwa między obiema galami. Ostatnio też miałem taki dylemat, chciałem zaboksować w Krakowie, ale nic z tego nie wyszło. Na razie jest więcej niewiadomych, a jak pan wie, ja nie lubię gdybać. Póki nie będzie konkretów, rozważaniami nie będę zaprzątał sobie głowy. Wszystko na to wskazuje, że ten rok zakończy pan tylko z jednym pojedynkiem na koncie. To dużo za mało, żeby być w rytmie boksowania. - Wszystko prawda, ale w tym biznesie nie wszystko zależy od zawodnika. Gdyby decyzje były w mojej gestii, to mógłbym boksować nawet co miesiąc. Jeszcze raz powtarzam: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ze złych aspektów trzeba wyciągać wnioski, ale nie lamentuję, ani nie myślę się wypłakiwać. Widocznie tak miało być, a przy okazji dużo mnie nauczyło. Czego się pan nauczył? - Że trzeba dużo bardziej walczyć o swoje, zamiast patrzeć na innych. Nie straciłem nadziei i nadal będę czekał na swoją okazję. Nawiązał pan bliższą współpracę z Andrzejem Grajewskim, personą znaną głównie w środowisku piłkarskim? - W tej chwili nie mam żadnego kontraktu promotorskiego ani menedżerskiego, a to był warunek pana Grajewskiego. Jesteśmy na łączach praktycznie codziennie, dużo rozmawiamy i zobaczymy, co przyniesie nieodległa przyszłość. W tej sytuacji może pojawić się nawet lepsza opcja od pasa EBU? - Oczywiście, jest taka możliwość. Jeśli pojawi się lepsza oferta, to pewnie z niej skorzystam kosztem pasa, chociaż... Tytuł mistrza Europy dałby mi wiele radości i satysfakcji. Może sam w sobie nie ma wielkiej rangi, ale to zawsze pełnoprawne trofeum, co odbiłoby się echem w światku bokserskim. Czy w dalszym ciągu jest pan otwarty na walkę z Andrzejem Wawrzykiem? - Wcześniej byłem bardziej chętny na pojedynek z Wawrzykiem. Niedawno porozmawiałem z różnymi ludźmi, w tym także z żoną Andrzeja i doszedłem do wniosku, że nie będę się pchał do takiej walki. Mieszkamy od siebie w odległości trzech kilometrów, jesteśmy dobrymi kolegami, więc czy jest sens wejść do ringu i potraktować się czysto sportowo? Jest tylu innych zawodników zagranicznych, że jest z kogo wybierać. Zatem walce z Wawrzykiem mówi pan definitywne "nie"? - W tej chwili tak, ale może kiedyś, gdy będę miał około 50 lat, to coś z tego wyjdzie. W każdym razie na pewno nie będę dążył do takiej konfrontacji. Kiedyś może podniecałem się perspektywą tego typu walk, ale obecnie mam inne podejście. Teraz wszystko zależy od samego Andrzeja i jego teamu, czy druga strona będzie chciała takiej potyczki. Z mojego punktu widzenia polsko-polskie starcie powinno być ostatecznością, i to tylko w sytuacji, gdyby w puli miał znaleźć się jakiś pas lub tytuł. Rozmawiał Artur Gac