"Zmarł dobry człowiek. Wielka szkoda, że nie ma go już w naszej nie tylko sportowej rodzinie. Chciałbym aby każdy był taki jak on. Zbyszek miał niezwykle pogodne usposobienie. Było w nim dużo kultury, którą przekazywał kolegom z reprezentacji, a później jako trener adeptom boksu" - wspomina zmarłego złoty medalista olimpijski w boksie z Tokio w wadze półśredniej, 74-letni Marian Kasprzyk. Pamięta jak dopingował go w finałowej walce w stolicy Japonii, w której pokonał na punkty 4:1 boksującego w barwach ZSRR Litwina, trzykrotnego mistrza Europy (1961, 1963 i 1965) Ricardasa Tamulisa, wykrzykując podpowiedzi. Były cenne, zwłaszcza, że obaj byli leworęczni. "Zbyszek, podobnie jak ja był leworęcznym zawodnikiem. Wyspecjalizował się w "złotej" lewej kontrze i w lewym haku, którymi przysparzał rywalom wiele kłopotów. Stąd jego uwagi w tokijskiej hali były niezwykle cenne i świetnie uzupełniały się z radami trenera Feliksa Stamma" - wyjaśnił. Kasprzyk, podobnie jak Pietrzykowski mieszkaniec Bielska-Białej, przypomina sobie, jak zmarły w poniedziałek znakomity pięściarz, który w Tokio wywalczył brązowy medal, opanowując wzruszenie mówił: "słuchajcie, Japończycy po złotych medalach Józefa Grudnia i Jerzego Kuleja nauczyli się grać Mazurka Dąbrowskiego na pamięć". Po dobrym występie w meczu zespołu z Ziębic z drużyną Activist z NRD, w którym Kasprzyk znokautował rywala, trener Stanisław Kogut ściągnął go w 1958 roku do Bielska-Białej, będącej wówczas mocnym punktem na bokserskiej mapie Polski. "Patrzcie on wygląda jak mały Laszlo Papp powiedział na pierwszym treningu Pietrzykowski wskazując na mnie palcem. Nosiłem wtedy identyczny wąsik jak legendarny Węgier - jego wielki rywal" - wspominał scenkę Kasprzyk.