Artur Gac, Interia: Sobotę, 26 października, około godz. 20:30, Jaworzno. W jednym narożniku Robert Gortat, w drugim brat, Marcin Gortat. Takiej walki jeszcze nie było, sam nie możesz się jej doczekać? Robert Gortat, były pięściarz: - Już była. Wtedy to był tylko i aż typowy sparing. - Teraz będzie podobnie (uśmiech). Czyżby? "Stoczę moją pierwszą, profesjonalną walkę z tym gagatkiem. Ale masz baty, przygotuj się" - powiedział Marcin na krótkim filmiku i okiem kamery wskazał na ciebie. Na co ty odgryzłeś się słowami: "Zobaczymy 26". - Wiadomo, że podejdziemy do tego po sportowemu, choć nie zamierzamy się nokautować. Ja traktuję tę naszą potyczkę, jako sparing. Nie jestem już w takiej formie, jak kiedyś, więc trzeba było trochę się przygotować, potrenować. Zobaczymy, wszystko czas pokaże. Znam już takie sytuacje, gdy jeden zawodnik przygotowywał drugiego tylko na sparing lub walkę pokazową, a okazywało się, że wpuszczał go w maliny. - Ja nie mam ukrytego tego typu planu. To brat zaproponował takie wydarzenie przy pogrzebie taty. Pomysł w sumie mi się spodobał i tak się stało, a zostało już tylko kilka dni. Sam jestem ciekawy, jak to docelowo wypadnie. To będą trzy rundy po dwie minuty? - Tak. W kaskach czy bez? - Planowane jest bez. Myślę, że będzie bez. Będziecie zadawać tylko markowane ciosy, ewentualnie leciutko dochodzące celu, czy może się tak zdarzyć, że kilka razy się traficie? - To jest boks, tam zawsze coś może wyjść. Nieraz instynkt bierze górę i nie nad wszystkim da się zapanować. Gdybyś chciał pokazać w ringu wszystko, czego przez lata zdążyłeś się nauczyć, to... - Czasu braknie (śmiech). Zmierzam do tego, że ten były bokser, pięciokrotny mistrz Polski amatorów w wadze półciężkiej, musiałby zabrać do piaskownicy byłego koszykarza najlepszej ligi świata? - Zobaczymy, ale pamiętajmy, że brat też miał coś wspólnego z boksem, bo przy tacie się nie dało, żeby było inaczej. Jest wysoki, ma długie ręce, więc to też nie jest takie proste. Waga i siła też robią swoje, a do tego premiuje go wiek. Ja mam prawie 52 lata. Niemniej mam nadzieję, że uda nam się pokazać kawałek czegoś fajnego. Czyli w zamierzeniu walka sparingowa i pokazowa, ale gdyby zdarzyło się tak, że człowieka delikatnie poniesie, wtedy może trochę zaboleć. - Na pewno są miejsca, w które będziemy celowali. No właśnie. Jeśli Marcin będzie zbyt junakował, to masz narzędzia, by go grzecznie utemperować pojedynczymi, taktycznymi trafieniami, czy to na splot słoneczny, czy na przykład na tułów, a może leciutko na wątrobę? - Zobaczymy, co się uda zrobić. I do czego będę zmuszony (śmiech). Jak poważnie potraktowałeś to wyzwanie, a zarazem przygotowania, by wyszykować jak najlepszą dyspozycję? - Odpowiem, że bardzo poważnie potraktowałem. Jak w styczniu padł pomysł, to powiedzmy że wtedy byłem w jakimś tam treningu, bo razem z moją kobietą systematycznie sobie biegamy 2-3 razy w tygodniu. I dołożyłem do tego jeszcze pracę w rękawicach, worki, tarcze. A do tego stoczyłem trochę sparingów ze swoimi zawodnikami i pozostałą grupą, która do mnie chodzi. Jestem po "ładnej" ilości sparingów, i to nie po trzy rundy, tylko po sześć, a nawet osiem. Ja się czuję przygotowany. Tego fragmentu może nie powinienem publikować, bo jeśli Marcin przeczyta o twoich przygotowaniach, to jeszcze gotowy się rozmyślić. - Nie (uśmiech). Teraz byłem przez tydzień na mistrzostwach Polski, gdzie także tarczowałem z kolegami-trenerami. Nie było bezczynnego siedzenia, tylko cały czas szlifowałem dyspozycję. To słynne zawołanie ringowego anonsera Michaela Buffera, w tłumaczeniu: "przygotujcie się na wielkie grzmoty", może okazać się prorocze. - Jako że jest między nami duża różnica wieku, bo aż 12 lat, potraktowałem sprawę poważnie. Trzeba było się porządnie przygotować. Przecież nie wyjdę i nie zrobię z siebie błazna. Jeszcze u siebie w mieście. Tu cię rozumiem. To ty jesteś byłym pięściarzem, więc wypada jakiś poziom zaprezentować. - Oczywiście. Jaworzno to moje miasto, w którym zamieszkuję od 1993 roku. To tutaj, dla miejscowego klubu i miasta, zdobyłem praktycznie wszystkie medale, nie licząc jednego roku w Elblągu. Szkolę tutaj swoich zawodników, którzy są moimi wychowankami, muszę być dla nich jakimś autorytetem, więc nie mogę dać się pobić bratu. Nie ma takiej możliwości (uśmiech). Będziecie mieć sędziów, czy ocena będzie po stronie publiczności? - Obecny będzie tylko sędzia w ringu. Tutaj nie będzie żadnego punktowania, ani werdyktu. Po prostu chcemy zrobić jakieś show, konkurencję dla freak-fightów, gdzie będą sami sportowcy, którzy się tolerują i szanują, a nie wyzywają i plują na siebie. A po walce podają sobie ręce i razem idą na kolację. Ile ostatecznie wniesiesz na wagę? W okolicach 93 kilogramów? - Dzisiaj (we wtorek - przyp.) po treningu ważyłem 94 kg, a myślę, że docelowo będę miał 92-93 kg, może nawet troszkę mniej. Jako że w tym czasie będę miał ważenie zawodników, którzy będą startowali w meczu, z pewnością stanę na wadze. Mam nadzieję, że Marcin do tej godziny już też dojedzie na miejsce, dzięki czemu zrobimy mały show, porobimy zdjęcia i wyślemy w Polskę pozytywny obraz. Napomknąłeś na początku, że wasza pierwsza sparingowa potyczka miała już miejsce. To było lata temu, gdy Marcin był tuż po milowym kroku w karierze, mianowicie tyle co podpisał kontrakt z Orlando Magic na grę w NBA. - Zgadza się, doszło do tego na niedługo przed jego wylotem do Ameryki. Poza tą walką sparingową, odbył się wówczas także mecz koszykówki 1 na 1 na Legii. Jak to wspominasz? - Bardzo fajnie. Wiadomo, że w koszykówkę z nim przegrałem. Nawet, można powiedzieć, grając po boksersku (śmiech). Marcin wiedział, jak się w to gra, zresztą sam tak grywał, bo jeździł na obozy z tatą i wiedział, na czym to polega, więc doskonale sobie dawał radę. Przegrałem, choć co prawda nie jakoś mega wysoko. A jeśli chodzi o walkę, to chyba dostał lekko na dół i wcześniej skończyliśmy, ale bez żadnego problemu. To były niezapomniane czasy. Właśnie ostatnio wyszukałem zdjęcia z tamtego okresu i gdy porównuję je z tymi, jak teraz wyglądam, człowiek trochę się zmienił. To była hala Legii na warszawskim Bemowie. I, co ważne, wszystkiemu przypatrywał się wasz tata, wielki mistrz pięści Janusz. - Tak, tak. Przy okazji tego turnieju, tak jestem umówiony, przypomnijmy karierę taty. A jeśli uda się zgrać walkę, najpewniej z Mate Parlovem (półfinałowa z igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 roku - przyp. AG), to będzie ona wyświetlana na ekranie. Do tego zdjęcia na naszym wyjściu do ringu... Nie wiem, jaką brat dobierze sobie muzykę, ja mam już pomysł. Postawię raczej na "Sen o Warszawie", jako że byłem wychowankiem Legii, tata był legionistą, więc pójdę w tę stronę. To będzie fajne uhonorowanie wyników taty, a zwieńczeniem tej bokserskiej opowieści pokazowa walka braci. Wydaje mi się, że będzie to mega wydarzenie dla miasta Jaworzna. Na turniej są zaproszeni inni, znani sportowcy, którzy mam nadzieję, że się pojawią. Spodziewam się Czarka Podrazy, Henryka Petricha, Adama Kozłowskiego. Ponadto zaprosiłem i na razie mam zapewnienie, że przyjedzie trzykrotny mistrz świata w kajakarstwie Marek Twardowski, czy olimpijka z Seulu Katarzyna Weiss. Takie osoby, moim zdaniem, jeszcze dodadzą rangi wydarzeniu, a z tego, co wiem, także brat będzie miał w swoim narożniku znane osoby. I tak, jak już wspomniałem, nie będziemy z bratem pluć na siebie, ani się wyzywać, tylko podejdziemy do sprawy jak prawdziwi sportowcy. Z szacunkiem i respektem. Będzie jeszcze dodatkowa symbolika tej waszej braterskiej walki? - Myślę, że to będzie już ostatni taki nasz występ. Brat pewnie jeszcze będzie planował mecze koszykówki, bo w nią gra, ale dla mnie to będzie ostatnie wyjście do ringu. Więcej już na pewno się to nie stanie. To Marcin wpadł na pomysł, byśmy w ten sposób zwieńczyli turniej taty. Przyjąłem, walka pokazowa to nie jest pojedynek na śmierć i życie, choć na pewno każdy z nas będzie chciał pokazać swoją wyższość, bo nikt nigdy nie wychodzi po to, żeby przegrać. Tym bardziej, że obaj mamy charaktery sportowców i nienawidzimy przegrywać. Traktujemy sprawę poważnie, każdy będzie chciał być lepszy, lecz nie będziemy się zabijać. Wasz tata patrzy teraz z góry. Byłby dumny, widząc co synowie szykują mu na pierwszy memoriał? - Myślę, że byłby mega zaskoczony i dumny. (Głębszy oddech) Szkoda, że tak potoczyły się losy. Nikt nie spodziewał się, że tata odejdzie jeszcze w tamtym roku. Gdy go odwiedzałem, to mówiłem, że spokojnie jeszcze przyszły rok przeskoczymy. Nie spodziewałem się, odszedł, że tak powiem, nagle. To poszło bardzo szybko. Miesiąc czasu i nie było człowieka. Legenda płacze, emocje ściskają gardło i serce. Krzysztof Kosedowski: Janusz Gortat był bogiem Ja wiem, z czego byłby najbardziej dumny. - Z czego? Że znów jesteście razem, że nie popsuło się od waszego pojednania i wyjaśnienia sobie niedomówień. Z tego, że to, o czym mówiłeś mi w wywiadzie w styczniu, jest wciąż aktualne. - To na pewno, tak. Niedomówienia są, były i pewnie będą zawsze, ale masz rację. Przyśnił ci się kiedyś tata? - Tak, nie raz. Najczęściej to jest taki moment, gdy mi mówi: "czym się przejmujesz? Dasz radę". Czyli kładziesz się z dylematami, a tata koi nerwy i uspokaja. - Mhm... Dlatego mam takie podejście, że nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko da się zrobić. Tylko trzeba chcieć. A z historii zza jego życia pamiętam turniej z Usti nad Łabą, gdzie walczyłem z mistrzem świata. Tata przyszedł do szatni i mówi: "czym się przejmujesz, synu? Zawodnicy z takimi bicepsami, jak on, są najlepsi do boksowania. Na dystansie i spoko będzie". A drugi moment był wtedy, jak pojechałem na mistrzostwa świata. Wtedy pierwszy raz w życiu powiedział, że wreszcie mu dorównałem i zrobiłem lepszy wynik niż on. Wcześniej zawsze była za nim gonitwa, tata miał sześć tytułów mistrza Polski, a ja pięć. Tata miał medal mistrzostw Europy, ja niestety nie, tylko się otarłem. Tata nie miał medalu mistrzostw świata przegrywając pierwszą walkę, a ja dotarłem do ćwierćfinału, co jeden jedyny raz w tak ważny sposób dla mnie docenił. Na igrzyska nigdy nie pojechałem, z kolei on przywiózł dwa medale. Na końcu cieszę się, że wykonałem, że tak powiem, jego zlecenie. Tata zawsze mówił, że należy mu się aleja sław na Powązkach. Procedury nie były proste, nikt tam nie czeka, by pochować kogoś z dnia na dzień, ale udało się. Nie zawiodłem taty. Poczułem ulgę, jakby coś ze mnie zeszło. Rozmawiał: Artur Gac