Gdy w sierpniu Conor McGregor wychodził do ringu, by stoczyć swój pierwszy pojedynek bokserski w karierze, w którym jego rywalem był niepokonany i uznawany za jednego z najlepszych pięściarzy w historii Floyd Mayweather wiele osób naśmiewało się z Irlandczyka. Pamiętali o jego sparingach, w których nie wyglądał najlepiej. Przypominali jak przez dwanaście rund boksował z workiem treningowym, czym miał udowodnić, że jest znakomicie przygotowany pod względem kondycyjnym. Mnóstwo ludzi było przekonanych, że "Notorious" zostanie zmiażdżony, upokorzony, zabierze zabawki i czym prędzej wróci do UFC. Tymczasem pewny siebie Irlandczyk zdołał wygrać kilka rund z "Pięknisiem". Wiadomo, od czwartego starcia był już bardzo zmęczony, co przeciwnik wykorzystał ostatecznie zwyciężając przez techniczny nokaut w 10. rundzie. Wiadomo, że gdyby McGregor walczył z mniej zardzewiałym, lepiej przygotowanym i przede wszystkim młodszym Mayweatherem, to walka potrwałaby zapewne nie dłużej, niż 3-4 rundy. Floyd dał mu się wystrzelać, a później spokojnie zrobił swoje. Jednak nie zmienia to faktu, że mistrz UFC w kategorii lekkiej zaprezentował się w swoim debiucie przyzwoicie. Kasa misiu, kasa Największe wrażenie robiły jednak liczby, o które chodziło od samego początku. Mayweather chciał wrócić, stoczyć bój z niezbyt wymagającym, ale dającym zarobić rywalem i takiego znalazł. Według ostatnich danych transmisja w systemie pay per view sprzedała się na poziomie 4,4 miliona, co oznacza, że tylko konfrontacja Mayweathera z Pacquiao wygenerowała lepszy wynik. Ponadto był to drugi pojedynek z największymi wpływami ze sprzedaży biletów w USA. Słowem - jak powiedziałby niestety zmarły kilka dni temu były selekcjoner reprezentacji Polski Janusz Wójcik: "Kasa misiu, kasa". Nazwisko Filipińczyka nie zostało wymienione przypadkowo. Nie chodzi tylko o rekordy należące do niego i Mayweathera. Najwyraźniej w ostatnich dniach Pacquiao postanowił wziąć przykład z Amerykanina i zamiast rewanżu z niezbyt medialnym i przede wszystkim nieznanym w USA Jeffem Hornem uznał, że lepiej wyzwać na pojedynek McGregora. Świat chce to zobaczyć? O ile starcie McGregora z Mayweatherem było czymś nowym i mimo małych szans na zwycięstwo ludzie byli zainteresowani jak Irlandczyk poradzi sobie z powracającym z emerytury, 40-letnim i walczącym dość defensywnie pięściarzem, to w przypadku "Pac Mana" jest inaczej. Filipińczyk nadal jest aktywnym zawodnikiem, zawsze preferował ofensywę zamiast walki z kontry i nigdy nie bał się efektownych wymian. Oczywiście, najlepsze lata ma już za sobą, ale wydaje się, że byłby groźniejszym przeciwnikiem od Mayweathera. Także dlatego, że w korespondencyjnym pojedynku z Floydem chciałby czym prędzej udowodnić swoją wyższość. Pytanie, czy ludzie chcieliby kupić taką walkę? Na pewno nie wygenerowałaby takich wyników, jak starcie "Mystic Maca" z "The Money", ale i tak sprzedałaby się przyzwoicie. Powody? McGregor liznął już boksu, ma większe doświadczenie związane z treningami, odpowiednim rozkładaniem sił oraz zdaje sobie sprawę jakie są jego najmocniejsze strony. Poza tym, a może przede wszystkim w konfrontacji z Pacquaio od początku zobaczylibyśmy więcej ciosów. "Pac Man" nie czekałby na rywala, tylko ruszył do przodu i atakował. Czy McGregor jest zainteresowany takim starciem? Na razie nie odpowiedział na instagramową zaczepkę Pacquiao. Jednak niewykluczone, że nie będzie miał wyboru. Nie chodzi nawet o duże pieniądze, jakie mógłby zarobić za pojedynek. Po prostu narozrabiał i trudno powiedzieć, kiedy wróci do klatki, by wypełnić swoje obowiązki w UFC. Tym razem przesadził "Notorious" znany jest ze swojego krewkiego charakteru oraz faktu, że często jeździ na pojedynki klubowych kolegów. Nie inaczej było podczas odbywającej się w Dublinie gali Bellator 187, gdzie walczył jego przyjaciel Charlie Ward. Walka zakończyła się pomyślnie dla Warda, a McGregor, którego nawet nie było w narożniku wpadł do klatki i zaczął celebrować z triumfatorem. Nie spodobało się to sędziemu Markowi Goodardowi, któremu Irlandczyk podpadł już podczas gali UFC w Gdańsku. Odpowiedź McGregora? Odepchnął arbitra, nakrzyczał na niego, a już po opuszczeniu klatki uderzył otwartą ręką jednego ze stewardów pracujących dla Bellatora. Eksperci są zgodni - gdyby McGregor poczekał 1-2 minuty, a wcześniej w ringu pojawił się lekarz, który opatrzyłby znokautowanego przez Warda przeciwnika zapewne nie byłoby problemu. Jednak mistrza UFC poniosły emocje, a konsekwencje mogą być dla niego bardzo przykre. Na pewno nie zostanie surowo ukarany przez UFC - jest zbyt dużą gwiazdą. Paradoksalnie, choć gala odbywała się w Irlandii jedną z osób sankcjonujących przedsięwzięcie był prezydent Związku Komisji Bokserskich i Sportów Walki Mike Mazzulli z Connecticut. Jeśli Mazzulli będzie wnioskował o zawieszenie McGregora, a komisje sportowe wszystkich stanów w USA zgodzą się z jego opinią, to Irlandczyka może czekać kolejna długa przerwa od startów - mówi się nawet o roku zawieszenia. Ratuje go tylko jedno - do incydentu doszło podczas gali MMA i być może McGregor otrzyma zgodę na walki bokserskie. Natomiast wiadomo już, że "Mystic Mac" nie wystąpi na kończącej rok gali UFC 219 w Las Vegas, gdzie nieoficjalnie miał się zmierzyć z tymczasowym mistrzem wagi lekkiej Tonym Fergusonem. Mazzulli potwierdził, że McGregor został wycofany z udziału w gali. Z kolei skruszony Irlandczyk przeprosił za swoje zachowanie tłumacząc, że "poniosły go emocje" i zawsze "uczy się na błędach". Problem UFC Federacja UFC ma spory problem. Z jednej strony może i powinna surowo ukarać McGregora - za podobne zachowanie w przeszłości został zwolniony inny zawodnik Jason High. Z drugiej, nikt nie chce drażnić Irlandczyka zdając sobie sprawę, że jest kurą znoszącą złote jajka. UFC, stan Nevada, stacje telewizyjne chcące zarobić na pay per view - każdy ma interes w tym, by McGregor walczył. Obecnie jest największą gwiazdą sportów walki. Pacquiao również doskonale zdaje sobie z tego sprawę i właśnie zrobił pierwszy krok ku milionom dolarów. "Pac Man" nie ma już szans na wielkie walki. Były mistrz świata w ośmiu kategoriach wagowych ma 38 lat, jest bardzo zaangażowany w politykę i nie zawsze znajduje czas, by trenować na pełnych obrotach. Kontrowersyjna porażka w Australii z Jeffem Hornem sprawiła, że Filipińczyk częściowo stracił zaufanie do swojego promotora Boba Aruma, który zgodził się z werdyktem sędziów. Pacquiao wie, że jego czas powoli mija i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Czas zarobić ostatnie duże pieniądze i wracać do domu. Tylko McGregor stanowi gwarancję sowitej wypłaty. po