Artur Gac, Interia: Czy po powrocie do Polski masz już pierwsze powody, by poczuć się trochę jak gwiazdy? Fabian Urbański, mistrz świata kadetów: - Jeszcze aż tak bardzo tego nie czuję, ale mam satysfakcję z tego, co zrobiłem. I powoli to do mnie dociera. Czyli jest u ciebie podobnie, jak u wielu innych sportowców, że na razie jeszcze w pełni nie dowierzasz w to, co się stało? - Oczywiście od początku na to pracowałem i cały czas przybliżałem się do celu, ale na razie muszę się przyzwyczaić do tego, że finalnie podołałem zadaniu. Na mistrzostwa świata jechałeś z dużym zadaniem, celując w finał i wywalczenie złota, czy to - co się stało - przerosło twoje oczekiwania? - Oczywiście, że jechałem po złoto. Tym bardziej, że jestem dwukrotnym medalistą mistrzostw Europy i wiedziałem, że należę do europejskiej czołówki. Naprawdę, cel był jeden, złoty medal. Gdyby w finale (Polak pokonał reprezentanta gospodarzy Samvela Siramargjana) powinęła ci się noga i zostałbyś wicemistrzem świata, to nie starałbyś się znaleźć w tym powodów do szczęścia, że na imprezie takiej rangi drugie miejsce też jest czymś wybornym? - Tak szczerze mówiąc, nawet sobie nie wyobrażałem porażki. Było oczywiście mega ciężko, ale przeciwnik w finale po prostu mi pasował. Był silny i chciał urwać mi łeb, a ja takich lubię, bo preferuję potańczyć sobie w ringu i generalnie poboksować. Z tego, co mówisz, niekoniecznie było tak, że wraz ze wzrastaniem rangi turnieju w górę szedł stopień trudności? - Już w pierwszej walce trafiłem na wicemistrza Azji, Kazacha Żassulana Berdaly'ego. Tu sporo osób skazywało mnie na porażkę, a wygrałem jednogłośną decyzją sędziów. Można powiedzieć, że wszystkich zaskoczyłem. Chyba najcięższą walkę miałem w półfinale, gdzie z Niemcem Festimem Nimanim wygrałem 3:2, a decydująca okazała się trzecia runda. Z tej walki jestem najbardziej zadowolony, bo nie odpuściłem, a właśnie w trzeciej doprowadziłem do liczenia. Było mega trudno, ale ważne, że skutecznie. Stylem Niemiec najbardziej dawał się we znaki? - Tak, był wysoki, a do tego mańkut, więc zawodnik dla mnie niewygodny. Przez to jego styl mi nie odpowiadał, ale na takich mistrzostwach nie ma łatwych momentów, z każdym trzeba się twardo mierzyć. A miałeś taki moment na tym turnieju, biorąc pod uwagę rangę imprezy, że poczułeś dosyć duży dreszcz emocji i może nawet się wystraszyłeś, czy będziesz w stanie zapanować nad emocjami? - Kurcze... nie. Kocham wchodzić na ring. Lubię to robić i poczuć tą krew. To wszystko, ta cała otoczka, bardzo mi odpowiada. Zostając mistrzem świata kadetów stałeś się pierwszym polskim pięściarzem, który w tej grupie wiekowej dokonał tej sztuki. - Co mogę powiedzieć? Nie wiem jeszcze, jak to skomentować. Od kogo odebrałeś gratulacje, które najwięcej dla ciebie znaczą? - Od mojego taty. Od mamy oczywiście też, ale to tata w to wszystko mnie wciągnął. Gdyby nie on, pewnie nadal grałbym w piłkę. Gdy powiedział, że jest ze mnie dumny, to poczułem aż ciepło na sercu. Łzy też napłynęły? - Oczywiście, że tak. Szczególnie gdy słuchałem "Mazurka Dąbrowskiego" na podium. Śpiewałem hymn, a przy tym czułem dumę i ogromną satysfakcję. Mówiłem przy tym sam do siebie, że mi się udało. Czy masz pięściarza z krajowego lub światowego podwórka, który najbardziej ci imponuje i na kim się wzorujesz? - Znam wielu bokserów i bardzo dużo walk oglądam, ale nie mam swojego jedynego, którego bym szczególnie obserwował i kochał. Jestem fanem zawodowego boksu, ale nie marzę o tym, by upodobnić się do kogoś konkretnego. Mam swój boks, własny styl i to wszystko chcę rozwijać. Wczoraj dzwonił do mnie Andrzej Gołota, któremu chwilę wcześniej wysłałem link do informacji, że zostałeś mistrzem świata. Niestety nie dałem rady odebrać, ale podejrzewam, że chciał porozmawiać w tej sprawie. Takie gratulacje sprawiłyby ci satysfakcję? - Zdecydowanie tak, pan Gołota to wielki mistrz, więc na pewno byłbym zadowolony. Masz pomysł, jak jeszcze bardziej osłodzić sobie ten sukces? - Teraz największą ochotę mam odpocząć, bo cały rok ciężko pracowałem na kadrach. Tak naprawdę dopiero cztery miesiące temu dowiedzieliśmy się, że są mistrzostwa świata, więc nie było czasu na pełny odpoczynek. Teraz czas chciałbym spędzić z rodziną i po prostu na razie się zresetować. A jeśli chodzi o plany na najbliższą sportową przyszłość? - Nic nie zmieniamy. Po odpoczynku wracamy i dalej ciężko pracujemy, a od nowego roku wchodzę do praktycznie dorosłego boksu, czyli zacznę boksować w kategorii juniora. W kwietniu odbędą się mistrzostwa Europy, to najbliższa duża impreza. I na niej znów walka o pełną pulę? - Jak najbardziej (uśmiech). Rozmawiał Artur Gac