INTERIA.PL: Ogląda pani walki syna? Jolanta Ziemiecka, matka boksera Artura Szpilki: Nie tylko oglądam, ale i jeżdżę na jego walki. Rodzice inaczej odbierają walkę niż kibice. Emocje są bardzo różne. Boi się pani obserwując Artura w ringu? - Bardzo się boję, martwię się, żeby mu się nic nie stało, żeby nie doznał kontuzji, żeby nie doszło do ciężkiego nokautu. Chociaż bardzo wierzę w syna i wiem, że sobie poradzi. Mimo wszystko emocje są ogromne, nie potrafię ich opisać. Pewnie walkę z Mike’em Mollo szczególnie pani przeżyła? - Tak. Tym bardziej, że walka była w Chicago, nie mogliśmy z mężem polecieć. Bardzo byliśmy poddenerwowani siedząc przed telewizorem. Mocno biły nam serca, jak Mollo trafił Artura, to aż podskoczyłam z krzesła. Artur jest bardzo pewny siebie. Wyniósł to z domu? - On zawsze miał taką cechę charakteru. Tak naprawdę to jest bardzo dobry dzieciak, ale jest w nim dużo agresji. W boksie jest to oczywiście duży atut. Jeżeli będzie dobrze pokierowany przez grupę, a wierzę, że tak będzie, do tego dojdzie praca z psychologiem, to myślę, że to zaowocuje i będziemy mieć mistrza świata. Pani syn w samych superlatywach opowiada o współpracy z trenerem Fiodorem Łapinem. Czuje pani, jako matka, że jest w dobrych rękach? - W bardzo dobrych. Trener Łapin jest dla niego dużym autorytetem, to jedyna osoba, której Artur słucha pod kątem boksu. Artur ma sporo kibiców, ale i przeciwników. Dlaczego wzbudza tyle, często skrajnych, emocji? - Zawsze wzbudzał emocje. To był taki mały łobuz. Od małego bił się po kątach, za szkołą. Ale potrafił nadrobić zaległości w nauce i poprawić zachowanie jak trzeba było. Musiał, żeby dalej chodzić na boks, a na tym mu zależało. Czy wizerunek Artura kreowany w mediach jest prawdziwy? - Nie do końca. Przez kibicowanie i pobyt w zakładzie karnym powstał wizerunek chuligana. Jest inaczej. Jest świetnym dzieckiem, wrażliwym człowiekiem na krzywdę innych. Tyle że nie umie zapanować nad emocjami, taką ma wadę. Jest zawzięty, głodny boksu, kocha to. Jest oceniany przez pojedyncze wypowiedzi. Ludzie szybko wyrabiają sobie o nim zdanie, tak już jest. Jak ktoś go nie zna, to nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, jakim jest człowiekiem. Ten negatywny wizerunek wielu osobom się nie podoba - Ale ma też dużo kibiców. Ma czas. Udowodni w ringu, że warto oglądać jego walki i mu kibicować. Wyniki wszystko zweryfikują. Wierzę w to głęboko. Pamięta pani jak Artur trafił na treningi bokserskie? - Sprawiał problemy wychowawcze, bił się po lekcjach. Chciał chodzić na boks, wcześniej na różne zajęcia chodził: koszykówka, piłka nożna, karate. Nie zgodziliśmy się z mężem, żeby poszedł na boks. Powiedzieliśmy: jak poprawisz zachowanie, puścimy cię na próbę. Nasz kochany Artuś mówił, że idzie na karate, a chodził na boks. Wiele chyba zmieniła rozmowa z trenerem Władysławem Ćwierzem? - Tak, trener zadzwonił i poprosił o spotkanie. Powiedział, że do roku Artuś będzie mistrzem. Dotrzymał słowa. Władziu Ćwierz ma rękę do wyłapywania talentów, tylko <a class="textLink" href="https://top.pl/finanse" title="finanse" target="_blank">finanse</a> w klubie są jakie są. Daliśmy mu szanse. Niech wyładuje agresję na treningach. Może to jest to, co będzie chciał w życiu robić? Tak się zaczęło Nie mogę pominąć czasu, który Artur spędził w więzieniu. Co było dla pani w tym okresie najtrudniejsze? - Świadomość, że przebywa w więzieniu, a nie w domu. Baliśmy się każdego dnia, żeby coś się nie wydarzyło, żeby nie doszły następne wyroki. Cały czas martwiłam się o niego. Żyliśmy od telefonu do telefonu, z widzenia na widzenie. Jego życie stało się naszym życiem. Muszę się przyznać, że zaniedbałam dom, dzieci, bo wszystko kręciło się wokół Artusia. Panu Bogu dziękuję, że już jest na wolności i pilnuje się, żeby nie dać się sprowokować i nie trafić tam z powrotem. Więzienie zmieniło pani syna? - Na pewno. Wydoroślał. Docenił wartość rodziny. I listy które pisał, na widzeniach. Spojrzał na życie z innego punktu widzenia. Zrozumiał, że nie tędy droga. Ale jeszcze trochę musi wydorośleć. Nie podobało mi się jego zachowanie na konferencji z Zimnochem. Od razu zadzwoniłam i zwróciłam mu uwagę, nawet na Facebooku mu to napisałam. Potem przyzna: mamo, miałaś rację. Artur ma bardzo ambitne plany. Rozumiem, że mama stoi za nim murem? - Tak, wierzę, że będzie mistrzem świata. Z całego serca życzę mu spełnienia marzeń. Ma talent, potrzeba współpracy kilku osób, żeby krok po kroku doszedł do swojego celu. Rozmawiał: Dariusz Jaroń