Polska Agencja Prasowa: O waszej walce mówiło się od kilku miesięcy. Jak przyjął pan oficjalne potwierdzenie tego pojedynku? Maciej Sulęcki: - Tak naprawdę ja i moi współpracownicy wiedzieliśmy o tym już od dwóch, trzech tygodni. Byłem na to przygotowany i nie było żadnego zaskoczenia. Informacja została podana głównie dla kibiców. Początkowo walka miała się odbyć 28 czerwca, ale ostatecznie będziemy walczyć dzień później. Rozpoczął pan już przygotowania do tego pojedynku. Jak one przebiegają? - Obecnie jestem w Dzierżoniowie, gdzie trenuję z Piotrem Wilczewskim. W sumie będę tutaj trzy tygodnie i pod koniec tego okresu rozpocznę sparingi. Natomiast na pięć, sześć tygodni przed walką wylecę do USA. Tam wszystko będzie dla mnie przygotowane. Najważniejszy okres przygotowań odbędzie się w USA. Czyli wyleci pan do USA dużo wcześniej w porównaniu do pojedynku z Gabrielem Rosado w Filadelfii 16 marca. - Zdałem sobie sprawę z pewnych mankamentów przygotowań w Polsce. Przed walką z Rosado brakowało mi sparingpartnerów, bo dwóch to było zdecydowanie za mało. W USA będę miał zapewnionych dużo więcej zawodników do konfrontacji. Wpływ na wcześniejszy wylot ma też specyficzny, amerykański klimat, który bardzo mi odpowiada. Poza tym ważne będą wskazówki tamtejszych trenerów. Oczywiście za moje przygotowania odpowiada trener Wilczewski, ale zawsze korzystne będzie spojrzenie kogoś z zewnątrz. Dochodzą również kwestie promocyjne. Będę spotykał się tam z kibicami i mediami. Wpływ na wcześniejszy wylot do USA ma też kwestia aklimatyzacji? - To nie stanowi dla mnie problemu, ponieważ na aklimatyzację potrzebuję trzech-czterech dni. Przede wszystkim chodziło mi, aby czas sparingowy spędzić w USA. Wchodząc do tamtejszej sali treningowej mam możliwość sparowania z kilkoma zawodnikami, a nie tak jak w Polsce z jednym lub dwoma. Na pewno ciężko będzie dobrać sparingpartnerów przypominających stylem walki Andrade. Moi współpracownicy ciężko pracują, aby sprowadzić zawodników jak najbardziej podobnych fizycznie i stylem walki do Amerykanina. Na pewno będą ściągani z różnych zakątków Stanów Zjednoczonych. Czym imponuje panu Andrade? - Szczerze mówiąc niczym. Oczywiście jest mistrzem świata, ale jego styl walki nie porywa. To oczywiście bardzo dobry zawodnik, który jest unikany przez czołówkę naszej kategorii wagowej. Jest wysoki i walczy z pozycji mańkuta, przez co jest bardzo niewygodny. Wyprowadza bardzo celne i skuteczne ciosy na korpus i wciąga rywali na kontratak. Ma jednak bardzo dużo mankamentów, które będziemy chcieli wykorzystać. Już pracujemy nad tym z trenerem Wilczewskim. Andrade powiedział, że on jest najlepszy w wadze średniej. Zgadza się pan z jego opinią? - Jest niepokonany (27-0, w tym 17 przed czasem - PAP), co stawia go w ścisłej czołówce tej kategorii. Ciężko jednak powiedzieć czy jest najlepszym, bo oprócz Niemca Jacka Culcaya, do tej pory nie walczył z żadnym poważnym rywalem. Jeśli przeanalizować moich rywali, to pokonywałem dużo lepszych zawodników niż Andrade do tej pory. Dlatego pojedynek korespondencyjny jeśli chodzi o klasę rywali, których pokonywaliśmy, wygrywam zdecydowanie. Wszystko zweryfikuje ring. Wie pan jak uniknąć horroru jaki był w końcówce walki z Rosado, kiedy zdecydowanie prowadził pan na punkty, ale w dziewiątej rundzie dwukrotnie lądował pan na deskach? - Ten horror spowodowany był kontuzją ręki. Odczuwałem straszny ból, którego nie potrafiłem przezwyciężyć. Gotowała się we mnie krew, bo wiedziałem, że mogę skończyć tę walkę przed czasem. Z drugiej strony byłem pewny, że doszło do złamania kości. Nastąpiło rozkojarzenie i muszę pracować nad tym z moim trenerem. Czy kontuzja dłoni jest w pełni wyleczona? - Po walce z Rosado było kiepsko i obawiałem się, że z tego powodu nie dojdzie do walki z Andrade. Teraz jednak ręka jest już w pełni zdrowa i uderzam na sto procent. Przyznam, że dwa tygodnie temu ból jeszcze trochę mi doskwierał, ale teraz nie czuję żadnego dyskomfortu. Rozmawiał Marcin Cholewiński