Fragment książki Andrzeja Kostyry "Walki stulecia. Bohaterowie wielkiego boksu" (wyd. SQN, 2019) zamieszczamy dzięki uprzejmości wydawnictwa. Śródtytuły i skróty od redakcji. "21 maja 2005 roku w hali United Center w Chicago odbywało się wielkie święto amerykańskiej Polonii. Po raz pierwszy w dziejach o mistrzostwo świata miało walczyć dwóch Polaków: Tomasz Adamek i Andrzej Gołota. Na trybunach zasiadło 20 126 widzów, w tym większość Polonusów. Tomasz Adamek - Paul Briggs (2005). Jedenaście rund ze złamanym nosem Najpierw w ringu pojawił się Adamek. Jego rywalem był dawny mistrz świata w kick-boxingu Australijczyk Paul Briggs, a stawką - pas czempiona WBC w półciężkiej. Briggs chwalił się, że skoro łamał nogi dilerom narkotyków, to złamie i Adamka. "Spojrzałem mu w oczy na konferencji prasowej - opowiadał przed walką. - Jego wzrok mówił: »Powodzenia«. Byłem zszokowany! Posłałem mu przecież najbardziej mordercze z moich spojrzeń. Adamek nigdy nie stał naprzeciwko takiego twardziela jak ja. Jest sportowcem, ja jestem wojownikiem. W ringu będę chciał nie tylko wygrać, ale i zrobić mu krzywdę". Adamek przyjmował te prowokacje ze spokojem. Walka była niezwykle dramatyczna i twarda. Briggs nie przesadzał, chwaląc się, że ma charakter wojownika, a w ringu jest "jak odrzutowiec. A odrzutowce nie mają wstecznych lusterek". Atakował, chociaż z rozciętego łuku brwiowego lała mu się krew. Pod koniec pojedynku jego twarz przypominała krwawą indiańską maskę, ale Adamek też nie wyglądał jak model - nos miał jak kulfon, zapuchnięty. Okazało się, że przystąpił do walki z niezaleczoną kontuzją (istniało nawet ryzyko odwołania pojedynku). W drugiej rundzie otrzymał potężny cios i jego kość nosowa trzasnęła ponownie. "Od złamanego nosa poszedł wylew pod prawe oko. Od tego momentu po każdym ciosie w twarz odczuwałem potworny ból. Ale nie mogłem się poddać, sześć lat czekałem na tę szansę", wyznał po walce "Góral". W ósmej rundzie po prawym Briggsa Adamek zatoczył się i poleciał na liny. Widać było, że przeżywa kryzys. "Ale ani razu nie byłem zamroczony, wszystko miałem pod kontrolą - zapewniał. - Chyba dostałem na tę walkę krzyżyk z nieba". Niewierzący w to nie uwierzą, ale mogło tak być. Adamek wytrzymał do ostatniego gongu i wygrał 115:113, 117:113, 114:114! Kiedy dziennikarze pytali go, jakim cudem ze złamanym nosem wytrzymał 11 rund straszliwej wojny, odpowiedział: "Tacy są polscy górale". Wywiadów po pojedynku Adamek udzielał w ciemnych okularach, które skrywały zapuchnięte oczy. Z nosa wystawała mu wata powstrzymująca krwawienie, zdawał się jednak nie przywiązywać do tego wagi. "Za półtora miesiąca wszystko będzie dobrze. Zresztą i tak nie jest źle. Briggs też mocno ucierpiał, żaden z nas nie chciał odpuścić", opowiadał. Andrzej Gołota miał przenosić góry. Z Brewsterem przegrał w 50 sekund Chyba rozumiecie, że po takiej wspaniałej walce i sukcesie Polaka byłem podekscytowany. "Proszę państwa. Mamy polskiego mistrza świata w boksie w wadze półciężkiej. A możemy mieć drugiego, bo zaraz do ringu wejdzie Andrzej Gołota, aby walczyć o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej z Lamonem Brewsterem. Andrzej jest tak silny, że mógłby przenosić góry do Mahometa!", entuzjazmowałem się, komentując ten pojedynek w telewizji wraz z Agnieszką Rylik. No i wyszedł Gołota. Brewster rzucił się na niego jak dzik, trzy razy posłał na deski, sponiewierał jak wielką szmacianą lalkę i w 50. sekundzie było po walce. Dla mnie ta walka mogła mieć fatalny skutek, mogłem się bowiem zbłaźnić. Przegrałem zakład z Przemkiem Saletą, bo obstawiłem zwycięstwo Gołoty. Przegrany miał wyczyścić buty zwycięzcy. "Jestem gotowy - powiedziałem Salecie po powrocie do Warszawy. - Podglądałem nawet pracę pucybutów na lotnisku O’Hare. Jest pasta kiwi, szmaty, mam też szczoteczkę do zębów, żeby ci wyczyścić szwy przy podeszwach..." Były mistrz Europy odparł wielkodusznie: "Rezygnuję z egzekucji zakładu. Nie będę dobijał leżącego". Ja na to: "Ale, Przemek, to Gołota leżał nie ja...". Tak oto uniknąłem czyszczenia butów Przemysławowi Salecie. Zagubiony pas mistrzowski Tomasza Adamka Wróćmy jeszcze do walki Adamka z Briggsem. Na konferencji prasowej po gali rozpętała się afera. Okazało się, że "Góral" chociaż został mistrzem świata, nie może dostać mistrzowskiego pasa, bo ten gdzieś się zawieruszył. "Leżał na stole komisarza zawodów i zniknął", tłumaczyli się ludzie Dona Kinga i przedstawiciele WBC. Czy go skradziono, czy też ktoś się upił i go zgubił - do dziś nie wiadomo. "Najważniejsze, że jestem mistrzem świata. A pas albo się znajdzie, albo zrobią mi nowy", bagatelizował Adamek. (...) Ponad rok później, 7 października 2006 roku, w Allstate Arena w Rosemont doszło do rewanżu pomiędzy Adamkiem i Briggsem [Adamek znów wygrał - przyp. red.] (...) Znany amerykański komentator telewizyjny Jim Lampley stwierdził, że łącznie te 24 rundy wojny Adamek - Briggs były najlepszymi, jakie kiedykolwiek widział".